Artykuły

Polonez po 100 przedstawieniach

Pierwszego października 1982, około godziny 7.45 jakiś człowiek po­wiedział w radiu, że "nie istnieje part­nerstwo bez prawa wzajemnej kryty­ki". Naturalnie myślał o relacji partia-związki zawodowe. Ale ponieważ myśl nie jest ani świeża, ani opatrzona copyrightem, niech tu posłuży za leitmotiv rozmyślań wokół "Poloneza" Je­rzego S. Sito (prosił nie odmieniać jego nazwiska), który wszedł na scenę Teatru Ateneum w styczniu ubiegłego roku i nadal idzie kompletami, prze­kroczywszy dawno setkę przedsta­wień. Dyrektor Warmiński ma szczę­śliwą rękę. Jak na coś postawi to to wystawi, a jak wystawi, to to idzie i idzie. "Polonez" został napisany wie­le lat temu, jego premiera, parokrotnie przygotowywana i zapowiadana - na­gle "spadała" z repertuaru. Wysiłek całego zespołu, masa pieniędzy - szły na marne, ponieważ Łukaszewicz, czy inny cenzor, nie mogli się zdecydować przed wzięciem sztuki w próby, czy ona jest "politycznie słuszna" czy nie jest. Wiadomo dziś, że sztuka idzie a nic się przez to złego nie stało. Jest to swoisty most między trzema epoka­mi politycznymi - gierkowską, "posierpniową" i "pogrudniową". O czym ta sztuka - wiedzą ci, którzy widzieli, a ponieważ większość licznych czytel­ników "Stolicy" nie widziała, trzeba ją streścić: jest to rzecz o stosunkach polsko-rosyjskich z czasów upadku Rzeczypospolitej. Pokazuje, mniej więcej, w jaki sposób część polskiej arystokracji i szlachty zaprzedała inte­resy państwa w proteście przeciw groźbie zawartej w Konstytucji 3 Maja, zwracając się o pomoc do carycy Ka­tarzyny, której wojska panowały prak­tycznie nad Polską, a jej nowy ambassador Sievers dokonywał "cudów" (nie trzeba było żadnych cudów, wy­starczyło złoto) zręczności w przeku­pywaniu Polaków (których listę Sito wstawił do sztuki i to brzmi jak me­mento) i przeciąganiu na stronę Rosji, choć im się pewno wydawało, że biorą pieniądze, jak to Rzewuski stale po­wtarza, "pro publico bono". Z patrio­tycznych, rzecz jasna, pobudek. Każde łajdactwo można owinąć w patrio­tyczny transparent, słusznie licząc, że znajdą się tacy, którzy to kupią z naiw­ności i tacy, którzy to kupią z cynizmu, licząc z kolei, że "w razie czego" zwa­lą na swoją naiwność: dali się zwieść pozorom... "Król Staś", któremu zro­biono lukrowaną legendę opiekuna sztuk, konesera, kochanka, w gruncie rzeczy poczciwiny, i o którym do dziś śpiewają pieśniarze nasi liryczne pio­senki - jawi się w "Polonezie" jako wcielony szuja, jako wesz ludzka, ka­nalia, zainteresowany jedynie w "po­życzaniu" milionów i znajdowaniu protektora, który by długi jego wykupił. Wołłejko w tej roli jest niesamowity. Ma się ochotę wbiec na scenę i obić mu oblicze. Sądzę, że uzna to za naj­wyższy komplement: jest doskonale przekonujący i dlatego właśnie na­straja widza przerażonym smutkiem, jeżeliśmy na tron dali sobie wynieść taką kreaturę, jeżeliśmy takiej kreatu­rze sprokurowali legendę "Króla Sta­sia", owianego smętkiem "pana na Łazienkach", jeżeli tylu naszych oka­zało się zdrajcami, to w jaki żywy spo­sób możemy oskarżać mocarstwa ościenne, że się na tę polską padlinę rzuciły by ją rozszarpać? Polska sprzed "króla Stasia" była partnerem mocarstw europejskich, Polska cza­sów "Stanisławowskich" jest już tylko klientem, a więc jej nie ma. Klient może się tylko zgadzać i zapewniać o swojej wiernopoddańczej lojalnoś­ci. W polityce klient, czytaj: satelita, nie ma prawa korzystać z dobrodziejs­tw partnerstwa. Klient wie, że jest sa­telitą ale woli przed samym sobą uda­wać suwerennego partnera, więc za­pewnia, że jego wiernopoddańczość jest z gruntu spontaniczna i taka sa­ma, jaką by była, gdyby nie był kli­entem. Obie strony w to nie wierzą, podejrzewam, że suweren patrzy na wasala z pogardą i lękiem zarazem, bo nie masz w klientach miłości, chyba, że są tak zadłużeni także u własnych narodów, że w nich szukać oparcia nie mogą. Jerzy Łojek w słowie dołączo­nym do programu przypomina, że Rosjanie uznali delegację Targowi-czan "za jawnych zdrajców swojej oj­czyzny (podobnie osądzono w Peters­burgu tych ludzi wiosną 1792 roku, gdy zabiegali o interwencję zbrojną w Rzeczypospolitej) użytecznych o ty­le, o ile posłużyć mogli stłumieniu tendencji niepodległościowych w Polsce i na Litwie". Rosjanie to dumny naród, zawsze cenili Polaków i gardzi­li "Polaczkami". Polak to ten, kto ży­ciem własnym gotów zapłacić rachun­ki ojczyzny, Polaczek (Polaczyszka) to czołgający się petent, gotów zapłacić ojczyzną za własne przetrwanie. Sito pokazuje galerię Polaczków, którzy gadają, donoszą, wrzeszczą na siebie stojąc lub siedząc. Wybrał bowiem au­tor najgorsze z miejsc dla przedsta­wienia swojej sprawy: trony i zgroma­dzenia. Czyli zrezygnował z intrygi na rzecz jej wykładania. Dramat najlepiej powstaje w antyszambrach, w klu­bach spiskowych, w łożnicach i na polowaniach, w bankach i ambasa­dach. Osoby utronowione, jako sku­piające w swoich dłoniach wszystkie nici, najlepiej wychodzą, kiedy się zja­wiają dla przecięcia jakiegoś gordyj­skiego węzła, albo po to, żeby paść ofiarą spisku. W antyszambrach się intryguje, przed tronami się jeno spra­wozdaje lub błaga. A to żaden dramat. Można więc, ponieważ autor "Polone­za" to bardzo inteligentny człowiek, domniemywać, że w tym wypatrzył oryginalność swego tekstu: zamierzył przedstawić racje i postawy a nie bu­dować klasycznej tragedii z ekspozy­cją, kulminacją i rozwiązaniem. Miał prawo, tak jak my mamy prawo obsta­wać przy "lepszości" dramatu z intrygą centralną, oplecioną intrygami pobocznymi, wyjawianymi stopniowo przy zderzeniu postaci i postaw własnych, i nabytych lub narzuconych. Jest to zapewne rodzaj konserwatyz­mu gustów, przy czym bez znaczenia, skoro "Polonez" zwabia tak długo tak wielu.

Sztuka jest tak napisana, że kto przychodzi do teatru nie obeznany ze szczegółami wydarzeń okresu 1792-1793, słucha lejących się ze sce­ny tyrad jak chińszczyzny. Nie ma tu jak się rzekło intrygi, nie ma akcji, nie ma spięć ,,naturalnych", są zaś rela­cje, ilustracje i kontaminacje. Sievers w jednej chwili obiecuje Stanisławowi Augustowi dwadzieścia tysięcy (śmiech!) pożyczki i donosi carycy, że sam jest zadłużony, a ambasadorowi nie uchodzi brać, raczej dawać. Sito utonął w materiale, nie znalazł w nim atoli niczego, co by się na dramat dramatyczny złożyć mogło. Jako tłumacz Szekspira wie, że dramaturg może sobie folgować, nie baczyć na historyczne detale, mieszać czasy i osoby, wydarzenia starsze przesu­wać bliżej a bliższe oddalać, byleby razem budowały konstrukcję scenicz­ną. Jak wiadomo i u Szekspira jest masa scenicznego gruzu, dłużyzn, niekonsekwencji, ignorancji, wolun­taryzmu historycznego, czynić więc zarzut jego tłumaczowi, że we własnej sztuce popełnia wszystkie błędy mis­trza, byłoby małostkowym maksymalizmem. Sito porwał się na historię własnego kraju bez wątpienia pod wpływem Stratfordczyka i to jest szla­chetne. Napisał swój dramat wierszem i to jest cenne. Wiersz, dobry wiersz, doskonale spina pointy, dynamizuje postaci, rzekłbym "zgęszcza" treści. Ale wiersz bywa czasem niedobry, wtedy druzgoce zamysły autora, ośmiesza i karykaturuje dramatis personae. Caryca Katarzyna II mówiąca "będziesz pan łaskawy wziąć pochopku gładkiemu załatwieniu sprawy" jest nie-sobą. Rzecz jasna, trudno tak wymodelować język postaci obcoję­zycznej, żeby brzmiał prawdziwie. Szekspir stosuje najchętniej wiersz biały, rymu używa przeważnie dla spięcia dłuższej kwestii (tzw. kuplety) albo zamknięcia sceny czy aktu. Jest to zwykle sygnał dla widowni, że ktoś myśl kończy, coś się kończy albo moż­na wyjść na przerwę. Sito swój dramat rymuje rymami parzystymi, gęsto gra­matycznymi (ocucił-obrócił, zelżono-upleciono) mającymi dość fatalną re­putację wśród literatów, przeto i myśl jego zdaje się pętać sama siebie tym rymem koniecznym. No bo kiedy Rze­wuski zwraca się do Katarzyny: "wiel­ce nam miłościwa. Wielka Cesarzowo! Pozwól słudze swojemu cofnąć się..." to jasne, że "ab ovo"; zgadłem zanim Świderski do tego doszedł. Do tego "ab ovo" jest bez sensu, skoro Zubow w następnej kwestii przestrzega: "By­le niezbyt daleko". Ab ovo tak dale­ko jak trzeba, czyli do punktu wyjścia. Ale Rzewuski musi uporczywie rymo­wać, więc powie: "to jest aż do chwili, w której wiadomy obłęd w końcu się przesilił" - czyli do Konstytucji 3 Maja, porównanej przez hetmana polnego koronnego do karbunkułu, czyli wrzo­du. Otóż rym zniszczył sens tej wypo­wiedzi. Słowo "przesilił" znaczy prze­cież "osłabł", "minął". Przesilenie choroby to jej mijanie. U Rzewuskiego w wersji Sito jest akurat odwrotnie. Przesilenie gra tu rolę kulminacji,czyli zwycięstwa procesów "rozkładają­cych Rzplitą i zebranych (jak wrzód!) w "majowej ustawie". Tak oto niezbyt wytrawna w rymowaniu ręka psoty wyprawia zamysłowi zaiste ambitnemu. Zresztą, któż jest w stanie przeszko­dzić świetnym aktorom w grze na wi­dzach? Dajcie Świderskiemu przepis na pierogi ruskie, a tak wam go prze­powie, że się poczujecie nad ich misą dymiącą! Jakże mu zresztą do twarzy w kontuszu, przy karabeli, z wąsem sarmackim! Nie pierwsza to jego kontuszowa rola i nie pierwszy raz jest świetny, ale on byłby w tym stroju świetny, gdyby i nic nie mówił, jeno chrząkał i wąsa kręcił. Sito w "Polonezie" stworzył kilka postaci, jak się to mawia, "kilkoma kreskami". Kapitalny jest Józef Para, wniesiony niby mandaryn przez chamów jako książę Aleksander Michał Sapieha. Głuchota i żywy piesek, i totalny "tumiwisizm". Para zrobił z tego danie arcysmaczne. Prochyrze, nabytkowi Warmińskiego z Krakowa, dano już tylko wrzaski Bielińskiego. Z wrzasków - roli zbudować się nie da. Reszta aktorów służy do ilustrowania przekazów historycznych.

Cesarzową; jedyna to rola kobieca; gra Aleksandra Śląska. Była genialna jako głos Elżbiety I w słynnym serialu brytyjskim, bywała poruszająca jako stara Bona i jest zupełnie nie na miej­scu jako Katarzyna II. Sito ją uwięził na tronie, nawet zaloty erotyczne 25-letniego Zubowa (Leonard Pietra­szak) do 63 letniej! carycy odbywają sie na tronie, co ma więc do roboty znakomita aktorka, jak tylko głos pod­nosić albo ramionami wywijać? Za­chowuje się na tym tronie, rzekłbym, "frywolnie", choć idzie mi tu o frywolność pierwej w znaczeniu niestosow­ności, potem dopiero o tę dosłowną, bo sztucznie doczepioną, dla ilustracji znanych legend o wyjątkowej roz­wiązłości tej monarchini, której podobno i ogier nie wygodził. Katarzyna II Śląskiej zachowuje się chwilami jak madame sans gene, przeto jakby ście­ra do szczętu całą grozę własnej roli w destrukcji Rzplitej. Gdybym był w deputacyi z Rzewuskim i trafił na kogoś takiego na tronie Rosji, ulżyło­by mi szczerze, ale i przeraziło śmier­telnie, tymczasem Rzewuski nawet wąsem nie ruszy, jeno brnie w peany. Katarzyna była niezwykle czujnym i efektywnym politykiem. W sytuacji dla siebie najtrudniejszej - wygrywała wszystkie atuty, przeciągając niemal zawsze te siły w państwie, które mogły jej zagrozić najskuteczniej, nawet za cenę przeciwstawienia sobie mas chłopstwa, kozactwa itp. Przecież udało się jej przekonać pierwsze móz­gi Europy z Wolterem i Diderotem na czele, że jest "absolutystką oświeco­ną", że jest "postępowa" a tego było dosyć, żeby się taż Europa niezbyt przejmowała losami Polski, która wszak pozwoliła sobie najpierw nasa­dzić na rosyjskich bagnetach kukłę Stanisława Augusta, potem zawarowała sobie w polskim sejmie trwanie liberum veto (starczyło przekupić jed­nego łapserdaka, żeby obalić każdą niewygodną ustawę!), stanęła tedy "na straży szlacheckich wolności"! po to jedynie, żeby jej całkiem urwać łeb, kiedy przyjdzie na to pora. W sumie "rządy Katarzyny przyczyniły się do wzrostu autorytetu Rosji", jak powia­dają w wielkiej Encyklopedii Powsze­chnej, zresztą słusznie "tą razą".

Miał tedy Sito materiał przebogaty, zbyt bogaty, żeby go bodaj przemy­śleć w połowie. Myśli i postaci tamta epoka wyprodukowała dużo. A ponie­waż "Polonez" składa się głównie z myślątek i manekinów, trzeba wno­sić, że taki był zamiar autora, że tak się manifestuje stosunek autora do ludzi tamtej epoki. Do kobiet zwłaszcza, z którymi Sito obszedł się w sposób grubiański! Służą mu one tylko do noszenia sukien peruk i fatalnej reputacyi, co wiemy z ust jakiegoś zauszni­ka ambasadora Sieversa: srom i hań­ba jedna! Żadnej z tych pań o burzli­wych życiorysach Sito nie napisał ani wersu "roli", "skreślił" im ledwie po kilka kwestii i to tylko wtedy, kiedy pora na tańce, bo przecie na salonach tańczono... Żadna z pań nie ma do wykonania najlichszej intryżki, do uronienia najsztuczniejszej łezki, do przyszpilenia najcieńszej aluzji. Panie wprowadzono do dramatu chyba po to jedynie, żeby się aktorki Warmiń­skiemu nie zbuntowały na brak za­trudnienia. Jedna więc służy Katarzy­nie do podawania orderu a trzy "kró­lowi Stasiowi' za tło, bo kobiety lubił.

Z którąś żył nawet pono ćwierć wieku na kocią łapę, co wiemy od owegoż zausznika (nie znam aktora, a z listy obecności nie mogę wiedzieć, był-li to Fryzę, sekretarz gabinetowy Króla?), ze względu na wielość postaci "Polo­neza" w historii dosyć zatartych - wprowadzenie takiego opluskiwacza jest pomysłem dramaturgicznie cel­nym, ale sztuce pomaga niewiele. To samo moglibyśmy przeczytać w pro­gramie, gdyby go zaopatrzono w Słownik Postaci "Poloneza", który by na tym mocno zyskał; autor miałby więcej miejsca na ukazanie nam tych postaci w działaniu raczej, niż na słu­chaniu przez nie opinii o sobie już gotowej. "Polonez" jest bo utworem dramaturgicznie nieudanym, fatalnie puszczonym "technicznie", ale napi­sanym miejscami wcale sprawnym, oświeconym językiem, stylizowanym na ogół udatnie, czasem nawet bardzo giętkim, czego po Jerzym S. Sito moż­na się spodziewać zawsze. Aktorowie mają przeto "czym gadać", a że Ate­neum ma obsadę pierwszorzędną - obsada trzyma wszystko w kupie i na­wet niekiedy porusza jakieś wrażliwe na aktualizujące uderzenia - struny rozpięte w ludziach na widowni.

Historia stosunków polsko-polskich i polsko-rosyjskich czeka nadal na swojego Szekspira.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji