Artykuły

Była uroczą gadułą. Wielką damą krakowskiego teatru

Mówiła: najtrudniej dojść do osiemdziesiątki. Potem już jakoś leci. DANUTA MICHAŁOWSKA zmarła w poniedziałek. Tydzień po swoich 92.urodzinach

Danuta Michałowska - aktorka, reżyserka, profesor i rektor krakowskiej PWST, Honorowy Obywatel Krakowa, autorka podręczników, książek, tomiku poezji, znakomitych scenariuszy teatralnych. Uroczystości pogrzebowe artystki rozpoczną się 16 bm. o godz. 11.30 mszą świętą pod przewodnictwem ks. kardynała Stanisława Dziwisza w kościele Sióstr Norbertanek na Salwatorze, po czym nastąpi odprowadzenie Zmarłej na cmentarz Parafii Najświętszego Salwatora w Krakowie.

- Moje artystyczne pomysły rodziły siew pokoju, w którym teraz siedzimy. Przychodziły mi do głowy przeważnie nocą. W ostatnich łatach przenoszę je na komputer, który zastępuje mi nieco słabszą pamięć- mówiła mi Danuta Michałowska, legenda polskiego teatru i wieloletnia koleżanka Jana Pawła II, która niedawno skończyła 92 lata. Odeszła od nas tydzień po swoich urodzinach.

Jak mało kto, potrafiła przekazać ze sceny siłę i piękno słowa. Była jego mistrzynią. O swoim wieku mówiła, że najtrudniej dojść do osiemdziesiątki, a potem to już leci...

Spotykałam się z Panią Profesor wjej mieszkaniu kilkakrotnie. Nie była szczególnie wylewna, raczej surowa, z bardzo zdecydowanym zdaniem na każdy temat. Silna osobowość. Rozmawiałyśmy głównie o teatrze, o założycielach Teatru Rapsodycznego, czyli Mieczysławie Kotlarczyku i Karolu Wojtyle, z którymi występowała na scenie, wreszcie o jej Teatrze Jednego Słowa i setkach studentów, których wypuściła spod pedagogicznych skrzydeł w krakowskiej PWST, a wśród nich dzisiejsze gwiazdy m.in. Jerzy Stuhr i jego syn Maciej, Anna Dymna, Dorota Segda, Krzysztof Globisz i wielu innych.

Potrafiła opowiadać godzinami, słuchało się jej z zapartym tchem, bo język miała barwny, anegdot znała mnóstwo i bardzo dowcipnie je puentowała. Można powiedzieć, że była wspaniałą, wielką gadułą, chodzącą legendą krakowskiego teatru. Legendą, na którą trudno było niegdyś zdobyć bilety, gdyż "na Michałowską" po prostu chodziło się do teatru - jak wspomina Józef Opalski, pedagog i reżyser.

"W sztuce najistotniejsze jest słowo" - powiedział kiedyś Gustaw Holoubek. - To dla mnie wyznanie wiary, pod którym się podpisuję - powiedziała mi aktorka. I pięknu słowa była wierna całe artystyczne życie. Kiedy słyszało się artystkę na scenie to miało się wrażenie, że osiągnęła szczyt doskonałości w operowaniu tekstem.

W naszych rozmowach nie zabrakło oczywiście osoby Karola Wojtyły, którego artystyczne początki w "Rapsodycznym" tak wspominała: - Zawsze wnosił cały ogromny ładunek talentu, rozumu, niepohamowanej, młodzieńczego, radosnego entuzjazmu. Kiedy udał się nam jakiś szczegół, Karol rzucał się na podłogę, stawał na głowię albo chodził na rękach. Musiał rozładować jakoś tę wewnetrzną radośó, ten zapał. Czasem w postawie już normalnej wydawał dzikie głosy swoim wcale potężnym barytonem. Siadywał zawsze na uboczu, milczący i nieobecny duchem. A wszystkie teksty począł interpretować w sposób skupiony, monotonny, czysto refleksyjny. Udowadniał nam, że tak właśnie być powinno, że recytacji nie powinno się absolutnie przeżywać.

Dla Danuty Michałowskiej teatr zaczął się w pierwszych latach okupacji. Pewnego dnia odwiedzili Ją Juliusz Kydryński i Tadeusz Kwiatkowski, których znała z gimnazjalnych wieczorów autorskich, proponując rolę Smugoniowej w przygotowywanej realizacji "Przepióreczki" Żeromskiego. Wybór tego dramatu był związany z bliskimi kontaktami z Juliuszem Osterwą. Gdy zjawiła się na pierwszej próbie w mieszkaniu państwa Kydryńskicn spotkała Karola Wojtyłę. Pamiętała go z wieczoru autorskiego w roku 1938 oraz ze studenckiego spektaklu "Kawalera księżycowego" w 1939.

Wraz z Kydryriskim i Wojtyłą przygotowali II akt, "Przepióreczki". Później, w poszerzonym składzie, zaczęli pracę nad "Weselem" i "Wyzwoleniem". Aż wreszcie nadszedł pamiętny dzień 11 sierpnia 1941 roku, kiedy w mieszkaniu państwa Dębowskich odbyło się pierwsze spotkanie z Mieczysławem Kotłarczykiem, dając początek legendarnemu dziś Teatrowi Rapsodycznemu, dla którego dyrektor walczył i budował sceny, m.in. na Warszawskiej. Jak wspominała Danuta Michałowska, to na Warszawskiej zaczęło się prawdziwe życie artystyczne.

Teatr funkcjonował po sąsiedzku z siostrami miłosierdzia, stołówką dla ubogich, skąd często dochodziły kapuściane zapachy albo kwiki nielegalnie hodowanego prosiaka. W takich warunkach powstały min. "Rapsody" Wyspiańskiego,"Dialogi miłości" i "Eugeniusz Oniegin" z legendarną już dziś rolą Danuty Michałowskiej jako Tatiany. Spektakl grany był 482 razy. - ,"Eugeniusz Oniegin" to był czas, kiedy do słowa doszła oszczędna inscenizacja i kostium. Danusia miała piękne toalety, a panowie fraki. W czasach sceny przy Warszawskiej Karol Wojtyla był wikarym w kościele św. Floriana. Po sąsiedzku przychodził na premiery - wspominała w naszej rozmowie Halina Kwiatkowska, także aktorka Teatru Rapsodycznego.

Losy Teatru Rapsodycznego były burzliwe. Władze zamykały go trzykrotnie, bo był niebezpiecznym wrogiem ideologicznym. O okolicznościach zamknięcia teatru w roku 1953 opowiadała mi z bólem i goryczą Danuta Michałowska, która osobiście to przeżyła. - Gwoździem do trumny okazały się nasze wcześniejsze gościnne występy z "Panem Tadeuszem" w Warszawie z okazji odsłonięcia pomnika Mickiewicza. Na widowni były same szychy: Bierut, Berman i Lebiediew - ambasador ZSRR. Komentarze Lebiediewa na Inwokację w wykonaniu Kotlarczyka ("on ma psychikę emigranta"), a potem miażdżące recenzje w "Trybunie" stały się początkiem końca teatru. Zaczęły się ubeckie prowokacje, a ukoronowaniem był Zjazd Teatralny w 1953 roku. "Życzliwy" Sokorski, twierdząc, że "nie ma narodu polskiego, jest tylko klasa robotnicza" dał początek końca teatru. Zdymisjonował Kotlarczyka, dyrektora przysłano z Warszawy - był nim etatowy pracownik KC PZPR, Ignacy Henner. Rozbito zespół, zastraszano ludzi, co spowodowało, że większość wyrzekła się rapsodyzmu na rzecz teatru realistycznego. Jako jedyna wyraziłam sprzeciw. Od następcy Kotlarczyka, Ignacego Hennera, dostałam wypowiedzenie z zakazem wstępu do teatru.

Na życie zarabiała jako maszynistka, przepisując zaprzyjaźnionemu poecie jego utwory, prowadziła kółko recytatorskie w Spółdzielni Transportowców i amatorski zespół teatralny w "Nafcie". Wreszcie przyszła tzw. odwilż i w 1955 roku zaangażowano ją do Starego Teatru. - Zagrałam tam kilka ról, o czym nie warto mówić. Przyszedł "polski październik" i w 1957 roku ponownie restytuowano Teatr Rapsodyczny. Niestety, zaistniał konflikt między mną a dyrektorem i po czterech latach dostałam wypowiedzenie, tym razem od Kotlarczyka. Teatr został definitywnie zamknięty 5 maja 1967 roku. To był trudny dla mnie czas.

Ale aktorka wyszła z niego zwycięsko: W 1961 roku założyła własny Teatr Jednego Aktora, z czasem przekształcony w Teatr Godziny Słowa. - Uprawiałam w nim teatr epicki: od "Bram raju" Andrzejewskiego po "Wybrańca" Manna. Gdy na papieża został wybrany Karoł Wojtyła-mój wielki kolega z Teatru Rapsodycznego - uznałam, że do czegoś mnie to zobowiązuje. Zabrałam się wiec do tekstów biblijnych, z Pisma Świętego - wspominała

Pracę "Teatry Danuty Michałowskiej" poświęcił osobie aktorki prof. Jacek Popiel, były rektor krakowskiej PWST, analizując fenomen talentu artystki. I chyba w jego wypowiedzi zawiera się jej pełen obraz: - W jej historii objawia się Kraków - miasto, w którym ożywają określone ulice, budynki. Piękna jest też opowieść o ostatnich przed wojną wakacjach, będących dramatyczną puentą tego, co się stało z młodością Danuty Michałowskiej i jej koleżanek. Ta książka jest też opisem dochodzenia do wiary przez różne doświadczenia życiowe. Bo Michałowska nie ukrywana swoich wątpliwości i słabości.

Jedną z najpiękniejszych ocen talentu artystki były też słowa Ludwika Flaszena, wybitnego krytyka, pisarza, reżysera, który tak pisał: Głosem poszukuje metalicznych brzmień wtedy, gdy błąka się w rejestrach lirycznego aksamitu. Dykcja, którą modeluje strumień mowy, dąży do uderzeń ostrych i nieodwołalnych jak uderzenia metalowej sztancy. Akt recytacji jest sakramentalnym lotem ku górze - artysta sam wzlatując na skrzydłach swej sztuki, pragnie w te wysokie regiony porwać za sobą słuchaczy. Jest Muzą - boską pośredniczką pomiędzy nami, Ziemianami, a mieszkańcami Parnasu. Jego słowa stały się dziś symboliczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji