Artykuły

Wolę postaci fikcyjne

- Zrobiłem cztery sztuki Pawła Demirskiego. Nie wiem, czy dobrze, bo najlepiej byłoby chyba siedzieć na próbach i tłumaczyć w miarę powstawania tekstu, ale to nie ten tryb pracy - mówi Artur Zapałowski, tłumacz z języka angielskiego, w rozmowie z Joanna Biernacką.

Rzadko zgadzasz się na przekłady pisemne. Funkcjonujesz głównie jako świetny tłumacz ustny... - Zbyt wiele konferencji i spotkań położyłem, by mieć tak wysoką opinię o sobie. Nigdy nie wiadomo, jak pójdzie - to zależy od tylu czynników... Podziwiam na przykład duchownych, którzy tłumaczą z boskiego na ludzkie bez zająknięcia i bez szukania słów.

Co decyduje, że podejmujesz się tłumaczenia jakiegoś tekstu?

- Kiedy zaczynałem tłumaczyć we wczesnych latach 90., nie umiałem odmawiać i brałem wszystko, co mi zlecano: opis ćwiczeń dla pisma kulturystycznego, jakieś bilanse roczne, fragmenty książek o zarządzaniu czy układaniu zwierząt domowych itp. Potrafiłem w jedną noc przełożyć 30-stronicowy projekt ustawy, ale wtedy każdy tak pracował. Potem znajomi pokończyli historię sztuki, znaleźli pracę w galeriach i zaczęli mi zlecać tłumaczenie katalogów wystaw na angielski. Pamiętam, jak zazdrościłem koledze, że robi tekst sprowadzający się do tego, że "Polska jest średniej wielkości krajem w Europie Środkowej" za tyle samo, ile mi płacono za gęste eseje krytyczne powołujące się na modnych i mętnych (przynajmniej dla mnie) filozofów francuskich czy niemieckich. Nie było Internetu, terminy były krótkie - może ja byłem źle zorganizowany - nie miałem czasu szukać po bibliotekach angielskich wersji cytatów, więc niestety rzeźbiłem na podstawie polskiego. Trochę to było żenujące i nadal mam alergię na słowo Baudrillard.

Domyślam się, że gdyby zaproponowano Ci przekład scenariusza teatralnego pełnego cytatów z pana B. to byś odmówił?

- Przeciwnie - teraz bez skrupułów przeklejałbym cytaty z internetu. Zrobiłem zresztą tekst do spektaklu na podstawie pism innego francuskiego filozofa. Zamówiona książka nie doszła w porę (nie warto było oszczędzać na kosztach wysyłki), więc spędziłem kilka miłych dni w bibliotece, jak w najlepszych latach młodości. Nie powiedziałbym, że mam jakąś politykę; pytasz, jakby ustawiały się do mnie kolejki. Dość lubię wyzwania, lubię wymyślać grepsy, ale znam też swoje ograniczenia.

Mówi się o Tobie, że "przekładasz rzeczy niemożliwe do tłumaczenia". Na przykład wiesz, jak po angielsku zachować cały dowcip gry słownej "nie wchodzę do Wisły, żeby nie dostać odry".

- Kiedy doszedłem do tego fragmentu z "Między nami dobrze jest" zacząłem obracać w myślach słowo "Vistula" i pojawiło mi się "fistula". Pamiętałem, że to jakaś nieprzyjemna przypadłość zdrowotna - przetoka, jak się okazało. Skojarzenie bardziej fonetyczne niż geograficzne, ale coś udało się zachować... Właściwie można też było pójść tropem Oder - odor: jest wiele możliwości...

Często pracujesz na zlecenia dla teatrów - scenariusze, napisy.

- Lubię tłumaczyć napisy do spektakli, bo słyszę kwestie, pojawiają się żywe osoby. Pełne sztuki trochę mniej - nie mam wyobraźni przestrzennej, więc męczę się przy didaskaliach. Za eseistyką nie przepadam - paradoksalnie obecność autora jest tu zbyt natrętna. Wolę postaci. Ostatnio jednak z dużą przyjemnością zrobiłem tekst do katalogu pewnego malarza, głównie dlatego że było bardziej o ezoteryce niż o estetyce i autor zestawił jego obrazy z muzyką kilku kapel, które bardzo cenię.

Który tekst był dla Ciebie dotychczas największym wyzwaniem?

- Musiałbym się zastanowić. Z "Miau, kotku miau" się trochę namęczyłem, ale jestem zadowolony. Zrobiłem cztery sztuki Pawła Demirskiego. Nie wiem, czy dobrze, bo najlepiej byłoby chyba siedzieć na próbach i tłumaczyć w miarę powstawania tekstu, ale to nie ten tryb pracy. Podobno wydawcy Dona DeLillo zorganizowali - zakładam, że na jakiejś rajskiej wyspie - seminarium dla tłumaczy, gdzie wyjaśniano przebieg meczu baseballowego, którego opis zajmuje cały pierwszy rozdział powieści "Underworld". Zazdroszczę takiego luksusu. Przydałby się kontakt z autorem, a na to zwykle brakuje czasu.

A jakim doświadczeniem było tłumaczenie scenariuszy spektakli Krystiana Lupy i Krzysztofa Garbaczewskiego, które są oparte na improwizacjach?

- Właściwie należałoby pogadać ze wszystkimi aktorami, by dowiedzieć się, o jakim to wspomnieniu z młodości opowiadają w danej scenie i kim naprawdę był/a dla nich X. Ale to niemożliwe, więc zostaje przekładanie słów i zdań w nadziei, że się trafi w emocje. Zresztą czasem warstwa słowna nie jest najważniejsza, wystarczy podrzucać znaczenia i nie przeszkadzać.

Demirski, Masłowska, scenariusze Warlikowskiego - interesują Cię tylko teksty współczesnego teatru i tylko takie, które żyją na scenie. Podjąłbyś się tłumaczenia Słowackiego czy Zapolskiej?

- Takie teksty dostaję, choć bawiłem się całkiem dobrze tłumacząc sztukę o Wielkiej Emigracji uszytą z cytatów z epoki. Do Słowackiego nie miałbym śmiałości, chyba że na spółkę z kimś mądrzejszym. Zapolska - czemu nie?

Dla Ciebie tłumaczenie zdaje się być trochę problemem technicznym, trochę intelektualną łamigłówką.

- Z kolegą Anglikiem zrobiliśmy napisy do "Misia" na przegląd polskich filmów w Irlandii Północnej - śmiem twierdzić, że bardzo dobrze. Mówią, że to nieprzekładalne, a było całkiem proste. Wątpię jednak, by jakiś mieszkaniec Belfastu chodził i mówił "Panowie pozwolą, moja żona, Zofia." Czas misjonarzy przeszczepiających kult na obcy grunt chyba minął. Chociaż może jest wyjątek: ogromnie szanuję ludzi, którzy dla sportu robią napisy do filmów w internecie. Zdarzają się im koszmarne wpadki, ale czasem wykazują się nieosiągalną dla mnie błyskotliwością, ogólnie są bohaterami - jak mówi Mała Metalowa Dziewczynka u Masłowskiej - "Ściągam subtitlesy i wszystko rozumiem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji