Doktor Faust
Nowy sezon teatralny rozpoczął bydgoski teatr dziełem ambitnym i trudnym - inscenizacją "Fausta" Christophera Marlowe'a, utworu, który zapoczątkował długi szereg dzieł literackich i muzycznych, poświęconych piętnastowiecznemu astrologowi i alchemikowi. Ta postać na pół legendarna i na pół historyczna, w dziejach nowożytnego świata stała się symbolem odwiecznych dążeń człowieka do zgłębienia zagadki bytu, przezwyciężenia ograniczenia ludzkiej natury w rozszerzaniu granic poznania. U źródeł wątku fabularnego "Fausta" stoi bogata tradycja ludowa o czarnoksiężniku, co to zaprzedał duszę diabłu i ciekawe, że utwór Marlowa w ciągu trzech stuleci które nastąpiły od momentu jego powstania (prawdopodobnie 1588 r.) stał się własnością ludu, wystawiany w całej Europie przez wędrowne trupy komediantów i teatry lalkowe.
Jest to utwór nierówny pod względem poziomu artystycznego, z fragmentami o dużej sile dramatycznej, w których ujawnia się żywiołowy temperament literacki autora, kontrastują słabe na ogół sceny komiczne. Ich rodowód podobnie jak ogólna budowa sztuki wywodzi się ze średniowiecznego moralitetu, w którym surowa religijna treść urozmaicana była wesołymi intermediami. Rodem z moralitetu są również postacie dobrych i złych duchów których dwugłos oddaje konflikty duchowe bohatera, personifikacje siedmiu grzechów głównych, wreszcie - akcenty dydaktyczno-umoralniające zawarte w zakończeniu. Ale nie znajdziemy w dziele Marlowe'a łatwego optymizmu moralitetów, powstało ono bowiem w wyraźnej opozycji do ideologii średniowiecza. Wydała je epoka, która zrywając z tradycyjną wiarą, z teologicznym spojrzeniem na świat odkryła człowieka. Bohater Marlowe'a jest człowiekiem wyznającym hedonizm, "renesansową wiarę w siłę i piękno człowieka, w jego prawo do czerpania radości zmysłowej i intelektualnej ze wszystkiego co życie może oferować". Jest też Faust człowiekiem pełnym pychy, żądnym władzy nad światem, bogactw, zaszczytów i w tym przede wszystkim, a nie w odrzucaniu teologii mógł Marlowe upatrywać źródło jego wielkiej przegranej. Bowiem autor "Tragicznych dziejów doktora Fausta" był nieodrodnym synem swojej epoki - elżbietańskiej Anglii, która w tym samym czasie wydała Szekspira (był rówieśnikiem Marlowe'a). Swym krótkim burzliwym i awanturniczym życiem zasłużył Marlowe na miano "buntowniczego ducha" swoich czasów. Budził zgorszenie swym ateizmem, naturą nieokiełznaną, żywiołową. Ścigany przez "Tajemną Radę" zginął w karczemnej bójce w przeddzień grożącego mu procesu o obrazę religii (do dziś pozostało zagadką, czy nie był to mord polityczny). Zarówno w życiu Martowe'a jak i w wymowie jego dzieł (z których ostatnio popularny stał się "Edward II") zawarł się namiętny protest przeciw społecznym i moralnym porządkom epoki, w której przyszło mu żyć. Dodajmy epoki która tragicznie przeżywała załamanie się jednolitej, teologicznej koncepcji swata, odziedziczonej w spadku po średniowieczu.
Wyrazem tego załamania jest właśnie "Faust". Jego bohater - to człowiek wyzwolony z więzów teologi, niezależny, jaskrawo dostrzegający nicość autorytetów świeckich i religijnych. Znamienna pod tym względem jest zwłaszcza scena u papieża. "Mnichów tam ujrzymy z wygoloną głową, dla których summum bonum dobra pieczeń" - mówi Mefisto, a jak się okazuje, również głowa kościoła odprawia swoisty rytuał wokół wyszukanych posiłków. Gryząca ironia tej sceny podobnie jak scena z cesarzem żyjącym jedynie wspomnieniem chwały dawnych władców mówi sama za siebie. W ogóle słuchając dialogu Fausta z Mefistem ze zdumieniem odkrywamy sformułowania, które pojawią się dopiero o całe wieki później w literaturze egzystencjalnej. "Tu jest piekło i jam zeń nie wyszedł" - mówi diabeł, bo "nie jest to jakieś miejsce określone i nie ma granic. Gdzie my tam piekło". Również w dyspucie o niebie daje o sobie znać renesansowe umiłowanie życia ziemskiego - niebo ani "połowy nie jest ci tak piękne jak ty i inni żyjący na ziemi'' (przekład Kasprowicza). W ogóle cały ,,kontrakt" Fausta z "siłami nieczystymi" ma w tym dramacie ziemski wymiar. Mefisto owszem używa na rozkaz Fausta swych "diabelskich" sztuczek (zaczerpniętych z ludowej tradycji) ale w poważnej dyskusji z Faustem jest jak gdyby człowiekiem, obdarzonym jedynie głębszą wiedzą i samowiedzą. Otwarty, prawdomówny, przerażająco szczery, niczego nie ukrywa, prowadzi uczciwą grę. Obaj po prostu są ludźmi z krwi i kości.
Faust nie przeżywa podobnie jak bohater Goethego ewolucji, nie uświadamia sobie, pięknej prawdy, że sens życia można znaleźć w służbie ludzkości. Do końca pozostaje człowiekiem próżnym i pełnym pychy, w którym dążenia uczonego do zgłębienia tajemnic świata głuszy kapryśna chciwość wrażeń, żądza użycia. Nie ma u Marlowe'a filozoficznej głębi Goethego, ale jest to dzieło, którego wiele scen postawić można obok arcydzieł niemieckiego poety.
Lech Komarnicki trzymając się na ogół wiernie tekstu, dokonując tylko niezbędnych skrótów, stworzył spektakl ciekawy w swym kształcie widowiskowym, rozegrany w dwóch planach. Sceny zbiorowe, w których tłum prezentuje Fausta i podaje niektóre koleje jego losów, oraz komiczne intermedia rozgrywają się na proscenium - wątek dramatyczny - na podeście umieszczonym na tle ogromnego firmamentu, nawiązującego do średniowiecznego malarstwa, a sugerującego wszechświat z zawieszoną w przestrzeni małą kulą ziemską. Scenografia Liliany Jankowskiej wydatnie pomaga w wytworzeniu klimatu filozoficznej dysputy, a gra świateł staje się źródłem pięknych efektów wizualnych. Nastrojowe sceny zbiorowe, zespołowe recytacje, wprowadzenie elementów pantomimy i baletu - wszystko to razem nadaje opowieści o Fauście wymiar poetycki. Żywy kontrast do partii rozegranych na podeście stanowią rubaszne sceny komiczne, które wprawdzie nie zawsze zagrane z odpowiednią dozą komizmu wnoszą przecież wiele werwy i życia w dość statyczny i martwy dialog między Faustem i Mefistem. Zaważył bowiem na jego kształcie niezbyt szczęśliwy dobór i ustawienie wykonawców. Wiesław Cellari w roli Mefista flegmatyczny i nijaki, pozbawiony wszelkiej indywidualności cedzi swoje racje w sposób tak beznamiętny, że widz jest po prostu zdziwiony, iż mógł nimi ująć Fausta. Wrażenie monotonii potęgują blade i bezbarwne postacie aniołów dobrego i złego (Warszosław Kmita i Janusz Hamerszmit).
Rolę Fausta, trudną i stawiającą przed aktorem najwyższe wymagania, powierzył Komarnicki Czesławowi Stopce. Ten utalentowany aktor, który dał się poznać w szeregu wybitnych kreacji, nie ma w sobie niestety predyspozycji do roli Fausta. W utworze Marlowe'a jest to człowiek zbuntowany o silnej indywidualności i bogatej psychice, gotów zmierzyć się z Bogiem. W interpretacji Czesława Stopki nie ma tych cech - jest raczej słabym, delikatnym i wrażliwym młodzieńcem, który pełen wahań i skrupułów przy pomocy sił nieczystych realizuje swoje nieprzemyślane kaprysy. Ani przez chwilę nie czujemy, że to uczony, który wdarł się na zawrotne wyżyny wiedzy i przekonał się, że wszystko jest nicością. Jego zmagania nie kryją w sobie prawdziwego dramatyzmu. Dopiero we wspaniałej scenie końcowego monologu, pięknie rozegranej przez reżysera w dwóch planach, zdobywa się Stopka na prawdziwy patos i siłę ekspresji w pełni rozwijając swój aktorski talent.
Wprowadzenie słabego, zatrwożonego Fausta całkowicie przygniecionego ogromem "przestępstwa", jakiego się dopuścił zmienia w dramacie Marlowe'a proporcje w naświetleniu problematyki utworu. Ze sztuki renesansowej w swej wymowie powstał w ten sposób "bogobojny" średniowieczny moralitet, daleki człowiekowi XX w. I tego właśnie najbardziej zabrakło w bydgoskim przedstawieniu - spojrzenia na dzieło Marlowe'a z pozycji człowieka naszych czasów, wypunktowania tych ważkich treści które bliskie są dzisiejszemu widzowi - buntu przeciw ustalonym normom, a nie klęski w odejściu od nich. Wtedy ten spektakl, niewątpliwie ambitny, nie sprawiałby wrażenia starego sztychu, z którego niewiele wynika dla współczesnego odbiorcy.