Makbet po Powstaniu Warszawskim
Kto rozumie dzisiejszy świat,nie jest większy od Szekspira, jest tylko bardziej zaawansowany.(Nawet najgłupszy australijski Negr jest bardziej zaawansowany w rozwoju niż najgenialniejszy z szympansów). Alfred Kerr
Wybitny reżyser w jednym z najlepszych naszych teatrów wystawia arcydzieło Szekspira,angażując parę aktorów,uważanych słusznie za znakomitych. Premiera i przygotowana jest z wielką starannością,towarzyszy jej pełne napięcia oczekiwanie publiczności,która gotuje się na przeżycie artystyczne najwyższej miary. Wynik nie zaspokaja oczekiwań; spektakl,rozciągnięty i wciąż tracący tempo przyjmowany jest przez widownię chłodno; ulubieni aktorzy schodzą ze sceny żegnani konwencjonalnymi oklaskami. Co właściwie się stało? Dlaczego kompetencja,wypróbowany smak i talent, solidność wykonania wreszcie,nie doprowadziły do spodziewanego rezultatu? Oto pytania,które zadaje sobie większość widzów i na które odpowiedzieć musi krytyk.
Zacząć trzeba od koncepcji reżyserskiej,a nawet wyjść poza nią,bo wydaje się,że winni porażki ukrywają się tym razem poza sceną. Autor inscenizacji Bohdan Korzeniewski ułatwił nam zadanie,wykładając na piśmie swoje założenia. Korzeniewski stwierdza,że starał się znaleźć dla Shakespeare'a takie środki wyrazu,jakimi posługują się dzisiaj ludzie w życiu i w sztuce. Określenie nie jest precyzyjne,ale domyślamy się,o co chodzi. Inscenizator użył własnego przekładu Makbeta,który od tłumaczeń dotychczasowych różni się tendencją do zaniżenia tonu,do prozaizacji wiersza,do odbarwienia języka i wprowadzenia zwrotów potocznych. Starannie unika też wszelkiej archaizacji; w jej miejsce pojawiają się współczesne prozaizmy: chodźmy się ubrać,po co nam to było.itp. Tłumacz nie lęka się również zbitek słownych w rodzaju gdyż ona,co na scenie brzmi tak,jakby była mowa o jakiejś żonie; rozumiemy,że zostało osiągnięte,nie bez ryzyka,całkowite "odteatralnienie" stylu.
Zgodnie zapewne z dyrektywą reżysera i tendencją przekładu, aktorzy zacierają rygory wiersza,przesuwają cezury; nadaje to dykcji tok szarpany i budzi obawę,że aktor udusi się,nim dobrnie do następnej,kapryśnie wyznaczonej pauzy. Styl przekładu wpływa na styl gry. Korzeniewski każe grać aktorom w kostiumach,ale bez masek i charakteryzacji. W tej koncepcji nie ma miejsca na wielki gest tragiczny. Aktorzy muszą go zastąpić gestem kameralnym,który może wyrazić przeżycie,aie nie jest w stanie wyrazić postawy. Następuje nieuchronne zmniejszenie skali i napięcia. Walka o tron zostaje sprowadzona do skali zabiegów o posadę na poczcie. Jest to rzeczywiście próba wyrażenia Szekspira środkami jakimi posługują się dzisiaj ludzie w życiu i nie sposób jej nawet odmówić konsekwencji. Trudno jednak nie zauważyć,że poczciwe "wykańczanie" bliźnich,którym zajmujemy się niejako z konieczności i bez szczególnej satysfakcji,niewiele ma z patosu i rozmachu szekspirowskich mordów.
Analizujmy jednak dalej,z należną życzliwością,koncepcję reżysera. Doświadczenie,jakiego nam dostarczyła historia - pisze Korzeniewski - ukazało nowego,zadziwiająco współczesnego Shakespeare'a. Niewątpliwie stał się dla nas zrozumialszy niż dla naszych poprzedników,których wiedza o świecie nie rozporządzała tylu faktami o wstrząsającej, właśnie szekspirowskiej wymowie,jak nasza... Ten,który wyszedł cało z płonącej Warszawy lepiej jest przygotowany do przyjęcia Shakespeare'a i skłonienia głowy przed wielkością jego poezji.
Mamy tu do czynienia ze szczególną teorią dorastania do Szekspira. Zakłada ona milcząco,że sztuka Szekspira jest nie tyle dziełem geniusza przeszłości,lecz raczej szczytem w rozwoju sztuki europejskiej,do którego właściwej oceny jesteśmy zdolni dopiero z naszej perspektywy czasowej.
Domyślamy się,kto jest inspiratorem tego efektownego poglądu. Kott napisał kiedyś artykuł"Hamlet po XX Zjeździe", teraz Korzeniewski proponuje nam Makbeta po Powstaniu Warszawskim. Rozważmy intelektualną wartość tej propozycji, posługując się cytatem z Kotta. Współczesny widz - pisał Kott w eseju Królowie - odnajdując w tragediach szekspirowskich własną współczesność,zbliża się często niespodziewanie do współczesności szekspirowskiej. A w każdym razie ją dobrze rozumie. Otrzymujemy zaraz wyjaśnienie,na czym to rozumienie polega:...obraz historii,wielokrotnie powtórzony przez Szekspira,narzuca nam się z całą siłą. Historia jest wielkimi schodami,po których nieprzerwanie kroczy orszak królów... Zmieniają się władcy. Ale schody są zawsze te same. I tak samo kroczą po nich dobrzy,źli,mężni i tchórzliwi,podli i szlachetni,naiwni i cyniczni.
Nie kwestionujemy genialności Szekspira. Ale też trudno nam zapomnieć,że między Szekspirem a nami żyli także Hegel i Marks,i właśnie dlatego obraz historii jako wciąż tych samych schodów nie wydaje nam się największym osiągnięciem Stratfordczyka,do którego rozumienia dorośliśmy pono dopiero dzisiaj. A nawet przeciwnie,wydaje nam się,że właśnie z takiego rozumienia historii dawnośmy wyrośli i że nie ono pociąga nas dzisiaj w Szekspirze. I dlatego od Makbeta po Powstaniu Warszawskim,jakiego proponują mi Kott i Korzeniewski,wolę po prostu Makbeta,chociaż ja też wyszedłem cało z płonącej Warszawy.
Idąc na przedstawienie Makbeta chcę zobaczyć studium fałszywej ambicji,która rośnie aż do obłędu. Ambiwalencję woli,która prze do zbrodni i przed nią się cofa. Pragmatyzm występku i strach wyobraźni. Determinację tych,którzy przegrywają i nieustępliwość zwyciężających. A wszystko to w skali nieludzkiej,w napięciu,jakiego nie zna rzeczywiste życie - i przez to wyraźniejsze,czystsze,zrozumialsze.
Tej skali i tego napięcia zabrakło warszawskiemu Makbetowi. Zaniżając ton zgodnie z dyrektywą reżysera,aktorzy stracili możność wyrażenia tego co wielkie i patologiczne. Byli po prostu za normalni,za bardzo zdrowi,za bardzo egzemplaryczni,za mało stylowi. Możliwości wielkich tragików,jakich domyślamy się w Mikołajskiej i Świderskim, nie zostały rozwinięte. Ich kreacje nie miały oddechu,dynamiki,rozpadały się na epizody. Niewiele zostało z dialektyki wielkich afektów,której pokazu oczekujemy po Makbecie. A właśnie ta dialektyka,zademonstrowana tak mistrzowsko w "przeciwbieżnym" toku rozwojowym dwu czołowych postaci,jest sprężyną Makbeta jako tragedii. W warszawskim przedstawieniu sprężyna ta nie działa. Zaczem następuje nieuchronna dezintegracja sztuki,oglądamy już nie procesy, lecz oderwane obrazy. Niektóre z nich są nawet wielkiej piękności,jak np. bitwa na równinie Dunsinane. gdzie sprawne operowanie światłem na pustej niemal scenie i markowanie tłumu przez paru zaledwie aktorów,osiąga świetny efekt. Jeszcze czasem pojawi się jakaś postać z prawdziwego Szekspira,jak np. Malkolm Gogolewskiego,ale przecież należy on tylko do tła,na którym rozgrywać się powinna właściwa tragedia. Plan pierwszy sztucznie zmniejszony,wytrawiony z patosu i wielkiego gestu,zmienia się w melodramę histeryczną i nieco pretensjonalną. Makbet po Powstaniu Warszawskim okazał się eksperymentem negatywnym. Próba uwspółcześnienia Szekspira poprzez wyeksponowanie wielkich schodów,zawsze tych samych -ignoruje świadomość historyczną współczesnego widza. A rozumiemy,że w tym kierunku zmierzał reżyser sprowadzając dramat tytułowych postaci do wymiarów intrygi pałacowej. Może nawet ukazanie tych wielkich schodów udało się. Ale przecież to właśnie najmniej frapujący element Makbeta! "Makbet" jest dzisiaj aktualny nie przez swoje rozumienie historii,lecz przez mistrzowską analizę namiętności,które są zaangażowane w jej tworzeniu. W pojmowaniu historii nie jesteśmy bardziej genialni od Szekspira: jesteśmy po prostu bardziej zaawansowani. Pogrążeni w naszym mrowisku chcemy śledzić królewskie emocje i smakować ich dialektykę. Chcemy je zobaczyć w intensywności i napięciu,jakich nie potrafimy już przeżyć sami. Nasze codzienne zabiegi o posadę na poczcie rządzą się może tą samą dialektyką,ale nie mają już monumentalnej, szekspirowskiej skali. Toteż z uwagą patrzymy na wielkie schody,które pokazuje nam teatr,oczekując wejścia tragików. Schody jednak pozostają puste