Artykuły

Dwaj ludzie bez szafy

Romek wreszcie zaczął grywać w filmie. Spełniały się jego marzenia. Coraz rzadziej pojawiał się w Krakowie, wsiąkał w Łódź, w jej środowisko filmowe. Jako aktor pojawił się w kilku szkolnych etiudach kolegów, w filmie. W 1958 etiudą filmową "Dwaj ludzie z szafą" zapowiedział się jako obiecujący reżyser. Cztery lata później jego "Nóż w wodzie", debiut fabularny, był pierwszym filmem w historii polskiego kina nominowanym do Oscara - o Romanie Polańskim pisze Jerzy Piekarczyk w miesięczniku Kraków.

"Urodziłem się w Kolonii, rodziców nie pamiętam. Ojciec zajmował się fotografią, ale zginął w 1939 roku. Tak przynajmniej mówili znajomi. Mama zmarła wcześnie. Opiekowali się mną znajomi i dalecy krewni. Miejsca pobytu zmieniały się jak w kalejdoskopie, bo trudno było moim opiekunom wytrzymać z małym, nieznośnym brzdącem - taka opinia szła za mną. W końcu dowiedziałem się, że zajmie się mną moja ciotka z Polski, która jednak zastrzegła, że nie będzie dla mnie żadną ciocią tylko mamą, tak jak ja dla niej od tej pory nie miałem być Leopoldem tylko Renkiem - jak dla mojej prawdziwej Mamy. Kończy się wojna, krewna zabiera mnie do Polski".

Tak pisze o sobie z perspektywy kilkudziesięciu lat, które treść nadają powstającej książce. Na początku tej podróży w przeszłość niech będzie kilkadziesiąt wagonów towarowych pociągu, który wyjeżdża z Kassel w amerykańskiej strefie okupacyjnej, wioząc Polaków, którzy w wyniku wojny znaleźli się na terenie Niemiec, oraz reemigrantów z Belgii i Francji. Ubezpieczani przez żołnierzy w mundurach US Army jechali na spotkanie wielkiej niewiadomej, jaką była powojenna polska rzeczywistość. Aby uniknąć radzieckiej strefy okupacyjnej, pociąg jechał trasą okrężną, przez Bawarię, Czechosłowację do Międzylesia i Koźla. Wielu nie wiedziało, czy odnajdą swoje rodziny, ale ważne było to, że przeżyli. Dla 12-letniego Renka Nowaka, który wraz z mamą wysiada na stacji w Koźlu, aby wkrótce znaleźć się w Krakowie, zaczyna się nowy etap przedwcześnie dojrzałego życia.

Przed letnimi wakacjami 1947 roku, podczas przygotowywania w krakowskiej rozgłośni Polskiego Radia kolejnej audycji teatrzyku Wesoła Gromadka, Maria Biliżanka wprowadziła na salę małego chłopca, który zaszokował wszystkich swoim głosem. Był po mutacji, mówił prawie basem i tym głosem, zupełnie niepasującym do swojego wyglądu, zaczął opowiadać gwarą góralskie dowcipy.

- Bardzo nam się wszystkim spodobał - wspomina dziś Leopold René Nowak swoje pierwsze spotkanie z Romanem Polańskim. - Od razu nawiązaliśmy kontakt. Miał rower, ja też miałem rower i tak zaczęła się nasza przyjaźń. Romek, starszy ode mnie o półtora roku, miał wtedy 14 lat. Jego nazwisko nic mi nie mówiło, ale znałem go z widzenia, z krakowskiej tandety na Kazimierzu, gdzie między trzema synagogami przy ulicy Szerokiej było targowisko. Imponowało mu, że byłem na własnym utrzymaniu, podczas gdy jego finansował ojciec, który mieszkał przy placu Szczepańskim z nową, parę lat starszą od Romka żoną, a synowi wynajmował pokój na Kazimierzu, w starej żydowskiej dzielnicy. Chodziłem do podstawówki, ale zarabiałem w Wesołej Gromadce, w teatrze TUR oraz w Starym Teatrze. Zapraszaliśmy się wzajemnie: ja jego do baru Wisła na fasolkę po bretońsku, on mnie do Wierzynka. Imponowało mi, że nie płacił, tylko wołał do kelnera: "Panie Stasiu, rachunek i niech pan sobie dopisze 10 procent". Płacił ojciec, bo nie chciał dawać pieniędzy Romkowi, aby ich nie przepuścił. Ojcem - czy jak go nazywał Papą - Romek się nie afiszował. Papa po prostu był - i nic więcej.

Byli jedynymi, których nie pilnowali rodzice, nie musieli więc wcześniej wracać do domu jak koledzy Romka z Kazimierza czy Grzegórzek. Zaliczali ostatnie seanse w krakowskich kinach, a po wieczornych przedstawieniach chodzili na tradycyjną fasolkę po bretońsku i nikt "gówniarzy", mimo późnej pory, nie wypraszał z baru Wisła. Na przedstawienia, w których występował Renek, Romek chodził prawie codziennie. Widać było, że połknął bakcyla teatru i obiecywał sobie, że na pewno zostanie aktorem. Uwielbiał balangi, ale też miał wyjątkowy talent do prowokowania awantur. Wystarczyło, że ktoś mu powiedział "cicho, gówniarzu!" - a lubił głośno mówić, aby skupić na sobie uwagę - od razu było: "Pan pierwszy był gówniarzem". I tak ze wszystkim. Ciągnęło go do wagarów z Grzegórzek i Kazimierza, był zadziorny, stawiał się i obrywał zupełnie niepotrzebnie, pakując przy okazji w te afery swoje otoczenie.

Romek miał wszystko - z wyjątkiem domu rodzinnego. Ale nie rozmawiali o tym, co było wcześniej. Jego koledzy ze szkoły, z Kazimierza czy Grzegórzek, nie mówili do niego Romek albo Polański - tylko Wilk. Pytałem go o to wielokrotnie, ale zawsze się wykręcał. Mówił, że dawniej miał takie przezwisko. W jednej części miasta był więc Wilkiem, w drugiej, na zachód od Rynku Głównego - Polańskim. Nigdy nie pytałem go o przeszłość, wojnę, rodzinę - on też unikał tych tematów.

Kiedy do repertuaru Teatru Młodego Widza weszła sztuka "Syn pułku", zaczęły się problemy z obsadą, bo tytułowy bohater powinien mieć 8-9 lat. Hanna Pieczarkowska, przyjaciółka Marii Biliżanki, namawiała ją, aby wraz ze zmianą nazwy teatru z Wesołej Gromadki na Teatr Młodego Widza zrobiła eksperyment, obsadzając w tytułowej roli Romka Polańskiego, mimo że był on kompletnym amatorem. Premiera 30 listopada 1948 roku stała się jednak wydarzeniem, a Romek w roli pastuszka Wani odniósł niekłamany sukces, ponieważ na scenie był po prostu sobą i nie musiał udawać, że jest inaczej. Nawet jego ojciec, do tej pory lekceważąco traktujący syna, jego wyskoki i aspiracje, nie krył dumy, mówiąc: "Wiesz, Romku, może będą jeszcze z ciebie ludzie". W "Synu pułku" wystąpił również Renek, a na festiwalu teatralnym w Warszawie spektakl zdobył jedną z głównych nagród.

Romek przychodził również do Starego Teatru, kiedy występował tam Renek. Oglądając Hanuszkiewicza, wymądrzał się za kulisami, że Adam jest za sztywny aktorsko, że przy takim wzroście powinien być sprawniejszy fizycznie. W garderobie często dochodziło do ostrej wymiany zdań, aż w końcu poproszono Nowaka, aby nie wprowadzał do garderoby swojego pyskatego kolegi.

W tym czasie Romek, idąc śladami Renka, odkrył w sobie zainteresowania sportowe. Próbował szermierki, ale po kilku tygodniach znudziły ich żmudne treningi. Bliższe im było kolarstwo, które dawało smak wolności i niezależności. Renek grał latem w piłkę nożną, zimą w hokeja i - jak chłopcy w tym wieku - próbował sił w boksie. Kiedy dostali etat w Teatrze Groteska, obaj próbowali tę samą główną rolę Gagatka w "Cyrku Tarabumba", którą w spektaklu premierowym zagrał Renek. Z Groteską byli wtedy związani Jaremowie, Skarżyńscy, Kazimierz Mikulski, Jerzy Katlewicz prowadził orkiestrę, Marian Konieczny śpiewał w chórze. Nowak pamięta awantury między Andrzejem Stopką a Romkiem, który się sprzeczał, kto jest ważniejszy w teatrze: on jako aktor czy Stopka jako scenograf.

Kiedy Renek został zaangażowany do filmu "Pierwszy start" i pojechał do Łodzi, Romek w listach doradzał mu, jako starszy, żeby się nie dał oszukać. Wyjazd Renka do Łodzi sprawił, że w "Tarabumbie" zastąpił go Romek, ale po kilku przedstawieniach doszło do jakiegoś konfliktu z dyrektorem teatru i reżyserem spektaklu Władysławem Jaremą, który zakończył współpracę Polańskiego z Groteską.

- Łączyła nas - wspomina Nowak - naprawdę duża przyjaźń. Zresztą do niego często mówili Renek - o co się zawsze wściekał - a do mnie Romek. Miał wtedy przezwisko "Szpejo", bo nosił w kieszeniach jakieś "szpeja" - śruby, sprężyny i części rowerowe. Nasza przyjaźń była też jakąś formą rywalizacji, dużo czytaliśmy, co parę dni zdając sobie relację z przeczytanych książek. To nie było jakieś popisywanie się, raczej licytacja, który z nas wie więcej.

Chodziliśmy na wszystkie filmy, które były potem tematem niekończących się dyskusji. Kino było wtedy dla nas wyłącznie rozrywką. Jak się robi film, zobaczył Romek po raz pierwszy w czerwcu 1950 roku, gdy przyjechał do mnie na plan "Pierwszego startu". Kręciliśmy wtedy na górze Żar koło Żywca, a on przyjechał na rowerze z Krakowa z Heńkiem Zielińskim i Adamem Fiutem. Cały dzień jechali. Romek wtedy zobaczył, że na planie filmowym najważniejszy jest reżyser. Po awanturze z kierownikiem produkcji Ludwikiem Hagerem Romka wyproszono, ale odgrażał się, że kiedyś w życiu spotkają się jeszcze i wtedy się okaże, kto jest ważniejszy. Fakt, że Hager po wyjeździe z Polski zmarł w Monachium jako mało komu znany człowiek. Leopold R. Nowak: - O tym, że mam szansę na główną rolę w "Pierwszym starcie" Leonarda Buczkowskiego, dowiedziałem się w ostatnim momencie. Byłem najmłodszy w ekipie. Zaproponowano mi 5 tys. zł dziennie - duże pieniądze, bo etat w Grotesce to było 20 tys. na miesiąc. Chciałem się na to zgodzić, ale kierownik zdjęć, Eugeniusz Gelba, powiedział mi, abym się nie dał i żądał dziesięciu tysięcy. Zarobiłem wtedy dużo pieniędzy, bo kręciliśmy prawie rok. Kiedy Romek dowiedział się, że w filmie tak się zarabia, gdy po premierze zaczęły się ukazywać wywiady, przychodzić listy, gdy pojawiały się moje zdjęcia w gazetach i na okładkach - to go fascynowało. Nikt z Krakowa nie grał wtedy w filmie, poza Jurkiem Złotnickim, ale to był mały epizod dziecka w "Ulicy granicznej". Ola Śląska była już w Warszawie, Adam Hanuszkiewicz i Zygmunt Kęstowicz o filmie jeszcze nie marzyli, Józek Nowak zagrał dopiero w "Celulozie". Postać Tomka Spojdy z "Pierwszego startu" przylgnęła do mnie na długie lata. Chodziliśmy do najlepszych restauracji, szczególnie ceniąc sobie Ermitage. Płaciłem za wszystko, kupiłem najlepszy rower, motocykl, kajak, a także wodoszczelnego i antywstrząsowego Atlantika, bo Romek imponował wszystkim swoim szwajcarskim zegarkiem, którym rzucał o podłogę i wszyscy głupieli z podziwu. W 1951 roku zagrałem także dużą rolę w "Pierwszych dniach". Nagroda państwowa, jaką otrzymał film, zrobiła duże wrażenie na Romku...

Ryszard Polański miał zakład "Gentleman", który eksportował bieliznę do Związku Radzieckiego i w ogóle prowadził różnego rodzaju działalność gospodarczą, co widać było po Romku: buty na zamówienie, "dżolerskie", na grubej, sztywnej podeszwie, zawsze chodził w garniturze i w białej koszuli ozdobionej kupionym na tandecie amerykańskim krawatem. Byliśmy przedwcześnie dojrzali, tymczasem chciało się jeszcze pograć w piłkę nożną czy pojeździć zimą na nartach w Lesie Wolskim. Interesowałem się sportem, Romek też, ale głównie rowerami, później dopiero nartami. Dzisiaj jeździ na nartach doskonale, ale wtedy nazywali go "postrachem Gubałówki". W wyścigu kolarskim dookoła Wawelu przyjechał na metę ostatni, ale jego to pasjonowało, chciał uczestniczyć we wszystkim. Wyróżniał się inteligencją, polotem, błyskotliwością i olbrzymią ambicją. Im bardziej coś mu nie wychodziło, tym więcej pracował. Zawsze mówił, że musi kimś być. Chciał odnieść sukces, wielki sukces. Chciał zaistnieć i wszystko robił, aby tak się stało. Zawsze musiał mieć wokół siebie towarzystwo, za nim musiało iść dużo ludzi. Pod tym względem się nie zmienił.

- Romek jest zupełnie inny, niż go opisywali do tej pory - mówi o nim Nowak. - Prawda, że była w nim jakaś fascynacja niesamowitościami, lubił straszyć i lubił makabrę, ale to jeszcze nie powód, aby go demonizować. Jest twardym, a równocześnie bardzo sentymentalnym człowiekiem. Potrzebuje przyjaźni, lojalności, uczciwości, i jest na to bardzo wyczulony. Wyczulony na to, czego brakowało mu w życiu. Nie lubi być sam. Zawsze był dobrze zorganizowany, podobnie jak jego ojciec. Poza tym jest tytanem pracy. Sztuką jest być sobą, mieć odwagę powiedzieć, co się chce, a on to właśnie potrafi. Zawsze pracował nad sobą, chciał być lepszy, większy, mocniejszy. Nie mógł być wyższy, starał się więc być większy w wymiarze intelektualnym. Wokół niego musi być ruch i wtedy on istnieje. Tragedią Romka byłoby to, gdyby o nim nikt nie wiedział.

Leopold R. Nowak: - Do Łodzi przyjechał Romek po raz pierwszy w 1952 roku, kiedy kręciłem "Przygodę na Mariensztacie" - pierwszy polski film kolorowy. Będąc na zdjęciach w łódzkiej wytwórni, pomyślałem, że warto wyrwać Romka z Krakowa. Mieszkałem w Grand Hotelu w dużym, dwuosobowym pokoju. Romek przyjechał natychmiast. Wtedy poznał szkołę filmową i wytwórnię, a szkoła, wytwórnia i Łódź poznały Romka Polańskiego. Spodobało mu się, że znałem tam tak wielu ludzi. Mimo różnicy wieku, mimo że oni byli już kimś, traktowali mnie jak partnera i kolegę. Mówiliśmy sobie po imieniu i to tak spodobało się Romkowi, że w Krakowie dołączył do grupy chłopaków i dziewczyn przygotowujących się do szkoły aktorskiej. Wszyscy zdali - z wyjątkiem Romka. Dla nas był to wielki szok, dla Romka tragedia. Na dodatek groziło mu wojsko, więc chcąc się ratować od służby mundurowej, poszedł do szkoły cyrkowej w Julinku, co załatwił mu prawdopodobnie ojciec. Po kilku miesiącach rozstał się jednak z cyrkiem bogatszy o kilka wyuczonych sztuczek. Kiedy pojawił się w Krakowie, wszędzie demonstrował nabyte umiejętności z dziedziny "czarnej magii". Porażka na egzaminie do szkoły teatralnej na jakiś czas wybiła mu jednak z głowy aktorstwo, ale chciał być sławny. Podczas długich rozmów stwierdziliśmy, że najlepiej być reżyserem filmowym, bo wtedy można samemu obsadzić się w każdej roli. W tym samym czasie miłością do filmu zapałali także mój kolega z sąsiedztwa, architekt Janusz Majewski, i Wiesiek Zubrzycki - historyk sztuki. Cała trójka została przyjęta do łódzkiej szkoły filmowej. Romek wreszcie zaczął grywać w filmie. Spełniały się jego marzenia. Coraz rzadziej pojawiał się w Krakowie, wsiąkał w Łódź, w jej środowisko filmowe. Jako aktor pojawił się w kilku szkolnych etiudach kolegów, w filmie. W 1958 etiudą filmową "Dwaj ludzie z szafą" zapowiedział się jako obiecujący reżyser. Cztery lata później jego "Nóż w wodzie", debiut fabularny, był pierwszym filmem w historii polskiego kina nominowanym do Oscara.

Historię rodziny na zamówienie Romka spisał kilkanaście lat po wojnie. Ryszard Polański i Renek był pierwszą osobą, która ją czytała, gdyż Ryszard traktował go jak kogoś z rodziny. W tej historii jest śmierć w obozie koncentracyjnym matki i babki Romka, są pieniądze, jakie musiał zapłacić Ryszard za wyprowadzenie syna poza getto, i udział w ocaleniu Romka rodziny Putków z Krakowa i Buchałów z Wysokiej koło Wadowic, gdzie czas jakiś przebywał Romek.

Nieżyjący już dziś aktor Zdzisław Mrożewski, który zasiadał w komisji egzaminacyjnej, gdy do szkoły teatralnej startował bez powodzenia Polański, powiedział kiedyś Nowakowi: "Wie pan, bardzo dobrze, że nie przyjęliśmy do szkoły pana kolegi. Byłby tylko jednym z wielu podrzędnych aktorów charakterystycznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji