Artykuły

Agata Kucińska: Oddech i krew aktorki dla lalek

- W wypadku moich autorskich spektakli mam dla moich lalek bardzo dużo czułości. Kiedy muszę je zostawić w samochodzie, panicznie się boję, że ktoś mi je ukradnie - reżyserka Agata Kucińska przed premierą spektaklu "W środku słońca gromadzi się popiół" we Wrocławskim Teatrze Lalek.

Magda Piekarska: Śmierć, cierpienie, choroba - tekst Artura Pałygi to wyprawa do miejsc, w których nasz świat się kończy. Ciężki kaliber tematów. Nie boisz się tego?

Agata Kucińska: - Boję się, nie tylko tego ciężaru. Także tego, że to są tematy uniwersalne, które dotyczą każdego z nas. No i stąd mój strach - żeby kogoś nie urazić, nie dać banalnej odpowiedzi, nie strywializować głębi. A jednocześnie nie przytłoczyć nią widza. Przymrużenie oka, dystans, cudzysłów, które tu stosujemy, mają temu zaradzić. W naszym spektaklu balon, owszem, się nadyma, ale staramy się go raz na jakiś czas lekko nakłuć, upuścić trochę powietrza. Czasem wynika to z naszej inscenizacji, czasem z tekstu Pałygi. Jak wtedy, kiedy bohaterka musi na podstawie garstki popiołu zidentyfikować ciało swojej matki - ludzka tragedia przełamana absurdem sytuacji.

Iskierka, jeden z bohaterów "W środku słońca gromadzi się popiół" [na zdjęciu], próbuje opowiedzieć swój sen. Ma z tym kłopot, bo to sen z gatunku tych, których nie da się opowiedzieć. "Wszystko da się powiedzieć" - słyszy w odpowiedzi na te wątpliwości. Czy wszystko da się powiedzieć w teatrze lalek?

- W tej konkretnej scenie rzeczywiście się da - wszystko można stworzyć z ognia, który jest bardzo plastyczny, przybiera kształty tego, co trawi. A w lalkowym teatrze wszystko jest kwestią wyobraźni - ona rzeczywiście nie ma ograniczeń. Co nie znaczy, że ja sama nie mogę ich mieć.

A masz?

- Jasne. I nie jestem w stanie powiedzieć wszystkiego. Lalka daje możliwość sięgnięcia po inny język, nieludzki, oderwany od praw fizyki, od tego, co nas, ludzi hamuje. W mgnieniu oka łyka każdą umowność, ucieka od dosłowności. Lubi postaci abstrakcyjne, których jest coraz więcej także w dorosłej dramaturgii. Płomyk i Iskierka, które są metaforami napisanymi przez Pałygę, są dla niej stworzone. Aktor musiałby szukać w tym intelektualnego rozwiązania. Jakby miał zagrać rzekę, musiałby szukać do niej klucza w kostiumie, rodzaju frazy. W świecie teatru lalek, teatru plastycznego jest to dużo prostsze. Opowiedzieć wodę, opowiedzieć wiatr - nie mamy z tym problemu. Oczywiście na tyle, na ile nam wyobraźnia pozwala.

Od premiery "Żywotów świętych osiedlowych" minęło pięć lat. Dlaczego tak długo kazałaś nam czekać na swój nowy spektakl?

- Po drodze był jeszcze "Tylko jeden dzień" w Zdrojowym Teatrze Animacji w Cieplicach, spektakl dla dziecięcej widowni. Ale fakt, długo to trwało. Powód był prosty i skomplikowany zarazem - szukałam tekstu, a w nim przestrzeni na mój teatr. A pod tym względem jestem bardzo wybredna. Musi mi się podobać, ale to nie wszystko - musi pozwolić się zrealizować z pomocą teatru lalkowego, otwierać pole dla metafory. Musi też być atrakcyjny dla aktora - ma sprawić, że moje serce przy lekturze szybciej zabije.

I co znalazłaś w "W środku słońca ", opowieści o Lucy, która zginęła w pożarze swojego mieszkania i którą spotykamy w momencie zawieszenia, w stanie pomiędzy życiem i śmiercią?

- To wszystko, czego szukałam. Często zresztą nie szukam niczego konkretnego, otwieram tekst, macam jego narrację, sprawdzam, jakim językiem mówią postaci, do czego jest im potrzebne słowo. I czasem po paru zdaniach wiem, że tekst mnie nie niesie. Tutaj było inaczej - tekst Pałygi próbuje dotknąć tego, co niematerialne, więc język metafory jest tu naturalny. Im bardziej się w niego wgryzałam, tym bardziej byłam przekonana, że to jest to. Zazdroszczę wielkim lalkarzom, że potrafią zbudować przedstawienie, wychodząc od formy, od idei, od skojarzeń. Ja potrzebuję litery, słowa do inspiracji. To ono mnie uruchamia.

Lalkarz na scenie chowa się za swoją postać. Czy to jest trudne? Wymaga przecież skromności i pokory, która chyba nie jest wpisana w zawód aktora.

- Jeśli teraz powiem, że jestem skromna i pokorna, zaprzeczę tej tezie. Wolę nie używać poważnych słów. Ale na pewno w spektaklach lalkowych omija nas część frajdy związanej z obecnością na scenie. Z drugiej strony, dostajemy coś w zamian. Nasze twarze nie są rozpoznawalne, mamy fizjonomię postaci z bajki - czasami do samego końca, kiedy wychodzimy w maskach do oklasków, nie chcąc burzyć iluzji. I kiedy gram Czerwonego Kapturka, posługując się lalką, a po wyjściu z teatru mijam pięćdziesięcioro dzieci, żadne mnie nie poznaje. Mnie to bawi, bo widzę, że działa tu iluzja teatru. Ale nie wiem, czy to by się spodobało wszystkim aktorom.

My się naprawdę musimy chować za lalkę. Nawet nadmierna mimika może spowodować, że odciągniemy od naszej postaci uwagę. Musimy się ukryć w cieniu. Dosłownie - tak operować twarzą, żeby nie pojawiła się w świetle reflektorów. Całą koncentrację dać lalce, dać jej duszę, nasz wewnętrzny monolog, nasze emocje.

Co cię łączy z lalką? Jak nazwałabyś tę więź?

- Trudno to nazwać - tutaj wiele zależy od postaci i od lalki. Ona jest i instrumentem, i jakimś celem, i bohaterem opowieści. Ale czasem też czymś więcej. W wypadku moich autorskich spektakli mam dla moich lalek bardzo dużo czułości. Kiedy muszę je zostawić w samochodzie, panicznie się boję, że ktoś mi je ukradnie. Kiedy zostawiam je w teatrze, proszę portiera, żeby porządnie je zabezpieczył. Mam z nimi emocjonalny, silny związek. Ta więź ewoluuje. Tworzą ją wspólne przeżycia.

A co myślisz, kiedy słyszysz, że lalka to relikt dawno minionego świata, że we współczesnym teatrze wkrótce zabraknie dla niej miejsca, że zostanie z niego wyparta przez nowe technologie?

- Teatr lalkowy wytworzył osobny język, którego nie da się zastąpić technologią. Bardzo popularny na świecie, w Polsce, niestety, od pewnego czasu jest w odwrocie. Mam nadzieję, że to ta sytuacja się odwróci, i odrzucam myśl o końcu lalkowego teatru. Co miałoby zastąpić lalkę? Komputer? To przecież inny świat. Wizualizacje? Są martwe, powtarzalne. Robot? Też jest niestraszny lalce. Nawet jeśli nauczymy go myśleć, nie będzie szybciej oddychał wraz ze wzrastającym tętnem postaci. A aktor daje lalce swój oddech i krew płynącą w żyłach.

*Agata Kucińska, aktorka, lalkarka, reżyserka teatralna. Absolwentka wrocławskiej PWST, związana z Wrocławskim Teatrem Lalek i grupą teatralną Ad Spectatores. Jej spektakl "Żywoty świętych osiedlowych" na podstawie tekstu Lidii Amejko zdobył większość najważniejszych nagród teatralnych w Polsce. Wspólnie z Anną Ilczuk i Martą Ojrzyńską wyróżniona dwa lata temu przyznawaną przez naszą redakcję nagrodą Warto - za spektakl "Molly B."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji