Artykuły

Słobodzianek: Przepraszam, czy tu biją?

Zarzuca się mi, że tworzę teatr dramatyczny, czyli zgodny z intencjami autora i oparty na literaturze. Pozwolę sobie pozostać przy wierze, że Sofokles, Czechow czy Beckett znali się na swojej robocie i nie trzeba ich poprawiać - pisze Tadeusz Słobodzianek.

Kiedy zostałem dyrektorem Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, "Gazeta Stołeczna" przewidziała, że połączenie z Teatrem Na Woli nie może się udać. Zaklęcie wypowiedziano, zioła zapalono, zaczęła się mozolna praca, żeby udowodnić wszem i wobec, że coś w TD idzie nie tak. Kulminacją okazała się sonda wśród twórców blisko związanych z poprzednim dyrektorem i ludzi, którzy nie widzieli spektakli powstałych w czasie mojej kadencji. Fakty nie pasowały, więc postanowiono traktować je z buta.

Wyrok na starcie

Pierwsze podsumowanie mojej pracy pojawiło się już po pół roku od połączenia teatrów, kiedy nie skończyły się jeszcze procedury formalne i działania organizacyjne. Istny rekord! Nikomu w polskim piśmiennictwie teatralnym tak szybko nie udało się podsumować pięcioletniej kadencji. Ledwie zacząłem, a już oznajmiono, że mi się nie udało. Zewsząd słychać narzekania na upadek dziennikarstwa, a tu przykład dziennikarskiej sprawności! Wciąż zastanawiam się, czy to chwyt bardziej pomysłowy od recenzji Witolda Mrozka z "Operetki" Gombrowicza, gdzie krytyk zmasakrował "celebrytkę" Annę Czartoryską, choć tego dnia grała w spektaklu zupełnie inna aktorka.

Artykuł mojego byłego wieloletniego współpracownika Romana Pawłowskiego nakręcał skandal. Zwolnienie siedmiu aktorów opisał jako zwolnienie kilkunastu. Nie przypominam sobie, by "Wyborcza" piętnowała innych dyrektorów za wybór współpracowników i zwolnienia na znacznie większą skalę. Przypominam sobie raczej teksty popierające zwolnienia.

Pawłowskiemu nie przyszło do głowy, że zmiana teatru eksperymentalnego, który więcej poszukuje, niż gra w teatr repertuarowy, który ma przede wszystkim intensywnie grać na czterech scenach, może wymagać doboru innych twórców. Dowiedziałem się również, że widzów nie przybywa, choć przybywało. Oskarżono mnie o brak obiecanych nowych przekładów sztuk, choć większość dramatów zagranicznych była w nowych przekładach (dziś po dwóch latach mamy na koncie już 14 nowych przekładów, w tym Szekspira, Moliera, Goldoniego, Sofoklesa, Sartre'a i Ionesco). Zgadzam się z Pawłowskim, że prace Laboratorium Dramatu straciły wcześniejszy rozmach, niemniej wystawiliśmy dwie polskie sztuki współczesne, a w repertuarze mamy ich dziewięć.

Spektakli nie widzieliśmy, ale wiemy swoje

"Stołeczna" powtarza wciąż tezę o spadającym poziomie artystycznym na wszystkich scenach Dramatycznego. Mógłbym się nawet tym przejąć - krytykę przyjmuję z pokorą - znam dobrze ten fach, problem jednak w tym, że ocenę formułują dziennikarze, którzy widzieli bardzo mało spektakli, i to głównie na jednej scenie.

Oto specyfika naszych czasów. Nie czytamy, nie oglądamy, nie chodzimy, ale doskonale wiemy, co i jak.

Myślę, że do historii polskiego teatru przejdzie publicystka Weronika Szczawińska, która poświęciła wiele zapału, żeby dokonać oceny Teatru Dramatycznego. W jej dorobku jest piorunująca teza o "nieetycznym geście" jego połączenia, koncepcji i marketingu, choć przyznała, że nie widziała u nas ANI JEDNEGO PRZEDSTAWIENIA. To gest zaiste etyczny! Nadchodzi czas "etyki Szczawińskiej"?

Niestety w podobnym tonie wypowiada się również bardzo szanowany przeze mnie reżyser Krystian Lupa. "Nie widziałem", "nie oglądałem", "nie chodzę", ale "mówiono mi", "słyszałem od osób wiarygodnych", "przeczytałem w recenzjach". Naprawdę, drogi Krystianie, chcesz brać w tym udział? W takiej rozmowie? O teatrze? O życiu? I o śmierci?

Czterej pancerni i pies

W odezwie "Słobodzianek, idziemy po ciebie!" (nawiasem mówiąc, nie przypominam sobie, żebym z państwem Strzępkami był na "ty") słynny duet, który zobaczył w Dramatycznym dwa i pół spektaklu (jeden nawet mu się podobał), dokonał druzgocącej oceny moich działań.

Muszę przyznać, że się przeląkłem. Biuro Kultury na pewno zaproponowałoby mi nawet stałą ochronę, jednak w niezrozumiałym odruchu odmówiłem, postanawiając bronić się samodzielnie. Mam kałacha, kilka granatów, ostatnim wysadzę się sam. My, Sybiracy, umiemy walczyć do końca.

Codziennie więc wypatruję słynnego duetu na placu Defilad. Strzępki w walonkach, kufajce i uszance z pepeszą oraz Pawła Azji w budionnówce, z mauzerem (groźna broń komisarzy). Spodziewam się oczywiście, że będzie im towarzyszyło wsparcie. Czołg słynnych czterech pancernych z ogniomistrzem Romanem, dowódcą Maciejem, strzelcem Witkiem, radiotelegrafistą Mike'em i sanitariuszką Dorotą*. Najdzikszy lęk wzbudza jednak we mnie pies Szarik, bo nie wiem, kto się za niego przebrał. Z ludźmi jakoś sobie poradzę, z wilczurami trudniej.

Oprócz wywołania we mnie panicznego strachu oraz potrzeby bohaterstwa Strzępka i Demirski zarzucili mi brak realizacji programu, który zapowiedziałem w ofercie dla Teatru Dramatycznego. Pisałem, że chcę oprzeć swoją pracę na trzech filarach: nowym dramacie współczesnym, klasyce w nowych przekładach oraz adaptacjach prozy. Wszystkie te założenia są realizowane. Wystawiliśmy do tej pory dziewięć współczesnych dramatów (m.in. Györgya Spiró, Savyon Liebrecht, Johna Logana, Przemka Jurka, Ewy Gawlikowskiej-Wolff, Elżbiety Chowaniec), cztery adaptacje prozy (m.in. Andrieja Płatonowa, Michaiła Bułhakowa, Igora Ostachowicza), osiem klasycznych dramatów (m.in. Sofoklesa, Arthura Millera, Szekspira, Czechowa, Sartre'a).

Wyjątkowo perfidnie brzmi też kłamstewko, że nie składałem propozycji współpracy Strzępce i Demirskiemu. Ostatnio zaproponowałem koprodukcję przy realizacji serialu teatralnego "Klątwa". Odmówili. Jako znani z socjalistycznej wrażliwości artyści zdecydowali się na współpracę z prywatnym, zasilanym przez wielki kapitał teatrem. Ciekawe tylko, czemu spektakl nie idzie? W przeciwieństwie do "Jakuba S.", który we wrażym TD grany jest regularnie w miarę dostępności aktorek i zbiera zasłużone oklaski.

Nie mogę również zgodzić się z zarzutem, że oparty na literaturze model brytyjski jest niezgodny z polską tradycją teatralną. Jest wręcz przeciwnie. Spektakle najwybitniejszych reżyserów teatrów repertuarowych jak Kazimierz Dejmek, Jerzy Jarocki czy Konrad Swinarski były oparte na literaturze. Również dziś większość polskich teatrów proponuje widzom takie spektakle - co więcej, wciąż cieszą się one największym zainteresowaniem inteligenckiej publiczności. Poza tym nie bardzo rozumiem, dlaczego literatura miałaby wykluczać "skomplikowany język teatru"?

Kolejnym kłamstewkiem S&D jest to, co piszą o naszych zerwanych premierach. Świetnie wiedzą, że o zerwaniu premiery można mówić w sytuacji zaawansowanych prób, a nie rezygnacji z realizacji po pierwszym czytaniu sztuki. Pierwsze czytanie - pierwsza selekcja - bywa po to, by zdecydować, czy warto produkować przedstawienie. Reżyserka i dramatopisarz na pewno znają tę zasadę. Wszak słyną w środowisku jako ci, którzy chętnie biorą się za cudzą robotę. Czyż nie?

Degradacje

Z radosnej twórczości specjalisty od tańca Witolda Mrozka dowiedziałem się wiele. Na przykład, że wystawiam miałką literaturę. Bolesny cios! Dotąd żyłem w przekonaniu, że Szekspir, Sofokles, Ionesco, Bułhakow czy Płatonow to wielcy pisarze. Jak żyć ze świadomością, że ten chory pogląd wpajałem moim studentom oraz - o zgrozo - pisarzom w Laboratorium Dramatu? Musiał pojawić się Mrozek i otworzyć mi oczy.

Mrozek, który widział w TD trochę więcej spektakli niż S&D (aż pięć z 21), zdegradował pracujących tu aktorów i reżyserów do drugiej i trzeciej ligi. Środowisko odczytało natychmiast podtekst: nie współpracujcie ze Słobodziankiem, bo to was stygmatyzuje jako beztalencia. Pozwolę sobie mieć inne zdanie.

Uważam, że np. Ondrej Spišak, zdobywca Feliksa Warszawskiego, nagrodzony ostatnio przez "Teatr" Wojciech Kościelniak, zdobywca Głównej Nagrody za Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej Jakub Krofta, laureat wielu polskich festiwali Artur Tyszkiewicz czy znany węgierski reżyser Gábor Máté to twórcy wybitni. Podobnie jak młody utalentowany reżyser Wawrzyniec Kostrzewski, nie mówiąc już o sprawdzonych teatralnych majstrach, takich jak Barbara Sass, Agnieszka Lipiec-Wróblewska, Małgorzata Bogajewska, Aldona Figura czy Grzegorz Chrapkiewicz. Jasne, każdemu mogą zdarzyć się lepsze albo gorsze spektakle. Czy przypadkiem kolegom Mrozka, o których potrafi pisać recenzje z trzeciej próby generalnej, to się nie zdarza?

Wyjątkową podłością jest stygmatyzowanie aktorów. Naprawdę Halina Łabonarska, Małgorzata Niemirska, Małgorzata Rożniatowska, Agnieszka Warchulska, Agnieszka Wosińska, Agnieszka Roszkowska, Magda Smalara, Agata Wątróbska, Władysław Kowalski, Zdzisław Wardejn, Janusz Nowicki, Witold Dębicki, Adam Ferency, Andrzej Blumenfeld, Henryk Niebudek, Sławomir Grzymkowski, Piotr Siwkiewicz, Mariusz Drężek, Krzysztof Barwiński, Krzysztof Ogłoza, Mateusz Weber i Krzysztof Szczepaniak to aktorzy drugorzędni? Nie wstyd wam, strzelec Mrozek?

Fakty i liczby

W artykułach wytykano miastu zbyt wysoką dotację dla teatru. Otóż Teatr Dramatyczny ma największą dotację, bo i jest największym teatrem miejskim, składa się z czterech scen o łącznej liczbie 1065 miejsc. Wartość dopłaty publicznej do fotela w TD wynosi tyle, ile średnia tych dopłat w miejskich teatrach w Warszawie, czyli ok. 13 tys. zł ROCZNIE. Warszawscy rekordziści konsumują 34 i 25 tys. zł rocznie dopłat do fotela.

Podobnie ma się rzecz z dopłatą do jednego biletu. Kiedy zostałem dyrektorem TD, dopłata do biletu wynosiła w nim ok. 490 zł, po dwóch latach mojej dyrekcji zmniejszyła się do 230 zł.

Nie wiem, czy w demokratycznym kraju są jakieś kryteria "gorszego" i "lepszego" widza, czy jedni zasługują na mniej, drudzy na więcej, będę jednak bronił inteligenckiej widowni, która przychodzi dziś do naszego teatru. Kupuje bilety nie na eksperyment, ale i nie na komercyjne farsy. Przychodzi na teatr, który opiera swoją działalność na tym, co niewątpliwie zwie się literaturą.

Dziś nasz teatr nie pomniejsza sztucznie widowni, jak przed 2013 r., nie buduje na scenie widowni na 120 osób, kiedy pojemność wynosi 500 miejsc. Duża scena w TD to wyzwanie, zawsze była i będzie nim dla każdego dyrektora. Podjąłem je świadom ryzyka, nie wiedząc, czy mi się uda. Ale widzę postęp - na tej scenie frekwencja z roku na rok rośnie, są już spektakle, które mają bardzo przyzwoite wyniki.

Dziś średnia widzów na "Królu Edypie" to 385 osób, na "Kupcu weneckim" - 350 osób. Spektakle o najwyższej frekwencji za poprzedniej dyrekcji to "Persona. Marilyn" - 203 osoby i "W imię Jakuba S." - 175. Oba są ciągle w repertuarze teatru.

Przez ostatnie dwa lata prowadziliśmy nie tylko intensywne działania związane z tworzeniem nowego repertuaru i wyprodukowaliśmy 21 przedstawień, zagranych prawie 900 razy. Przeprowadziliśmy także restrukturyzację teatru, inwestujemy w nowy sprzęt, remontujemy sceny, pracujemy nad dotacjami z Unii Europejskiej. Ile teatrów w Warszawie działa tak intensywnie?

Polemiki z krytycznymi recenzjami, które pojawiają się w "Gazecie Wyborczej", nie są moją rolą. Warto natomiast podkreślić, że wśród krytyków opinie o spektaklach TD są dość zróżnicowane. Dziennikarze "Gazety Wyborczej" wydają na mnie wyrok, oglądanie spektakli uważając za zbyteczne, być może im nawet przeszkadza. Krytycy z innych gazet oglądają znacznie więcej spektakli Dramatycznego, a mimo to nie formułują tak druzgocących opinii. W sumie o 20 spektaklach ukazało się 113 pozytywnych recenzji, 56 negatywnych, 35 niejednoznacznych.

Jednym z powracających i moim zdaniem najbardziej absurdalnych zarzutów wobec mnie jest zarzut tworzenia teatru dramatycznego, czyli zgodnego z intencjami autora i opartego na literaturze. Podobno jest to anachroniczne (sic!). Ciekawy jestem, czy w Paryżu, Londynie, Wiedniu i Sztokholmie już wiedzą, że zostali daleko w tyle za Warszawą? Nie mam nic przeciwko teatrowi postdramatycznemu, niech się rozwija ku uciesze własnej widowni. Ja go nie czuję. Pozostanę przy wierze, iż Sofokles, Czechow czy Beckett znali się na swojej robocie i nie trzeba ich poprawiać, dekonstruować i przekraczać.

*Redakcja przypuszcza, że w ujęciu autora załogę czołgu "Rudy" tworzą: Roman Pawłowski, Maciej Nowak, Witold Mrozek, Mike Urbaniak, Dorota Wyżyńska.

***

Tadeusz Słobodzianek

***

ur. w 1955 r., dramaturg, reżyser, krytyk teatralny, dyrektor naczelny i artystyczny warszawskiego Teatru Dramatycznego. W latach 1978-81 pisał recenzje teatralne jako Jan Koniecpolski, najpierw w "Studencie", później w "Polityce". Współtwórca sukcesów Teatru Nowego w Łodzi, współzałożyciel Teatru Wierszalin. Od 2003 r. kieruje stworzonym przez siebie Laboratorium Dramatu. Laureat m.in. Paszportu "Polityki" (1993), Nagrody im. Stanisława Piętaka (1993), Nagrody Kościelskich (1994). Jego sztuki były nagradzane na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym w Edynburgu. Za dramat "Nasza klasa" otrzymał w 2010 r. Nagrodę Literacką Nike.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji