Artykuły

Idol? Nie chcę o tym mówić!

- Jeśli dla roli muszę przytyć i stać się odstręczającym, obleśnym facetem, po prostu to robię. Nie jestem piękną blondyną, żeby przejmować się wizerunkiem. Dla mnie liczy się to, żeby jak najlepiej oddać postać - mówi DAMIAN ALEKSANDER, aktor telewizyjny i teatralny oraz śpiewak musicalowy.

Jak to jest mieć imię jako nazwisko ? Bywa problematycznie?

- Nie mam z tym żadnego problemu. Przynajmniej teraz, bo w dzieciństwie bardzo nie lubiłem swojego nazwiska (śmiech).

Dlaczego?

- Bo z tego powodu dokuczali mi rówieśnicy. A dokładnie  ze względu na "Pszczółkę Maję". Występowała tam mysz Aleksander. No i dla nich to było bardzo zabawne... Potem oczywiście znalazłem inne, historyczne konotacje związane z tym imieniem i jestem z niego teraz naprawdę dumny (śmiech). Tym bardziej że kiedyś, przy okazji produkcji dla firmy z Irlandii, producent zapytał mnie, czy to mój pseudonim artystyczny. Kiedy odpowiedziałem, że to moje prawdziwe imię i nazwisko, stwierdził że to świetny pomysł.

Jako aktor musi pan często zmieniać swój wizerunek: przytyć, schudnąć... Jak wiele jest pan w stanie zrobić dla roli?

- Mogę zrobić naprawdę wiele rzeczy, żeby znaleźć się jak najbliżej granej przeze mnie postaci. Przykładowo do    roli    Lejzora Wolfa w "Skrzypku na dachu" sporo przytyłem i zapuściłem brodę. To stary, otyły i brzydki facet, który miał być odstręczający. Na szczęście szybko zszedłem z tej drogi, bo zaraz miałem premierę "Jekylla & Hyde'a", gdzie nie mogłem wyglądać już tak grubo.

To było dla pana spore poświęcenie?

-  Raczej spore wyzwanie. Bo przytyć jest łatwo, ale schudnąć bardzo trudno (śmiech). W ciągu dwóch miesięcy straciłem aż 14 kilogramów, żeby przybliżyć się do warunków z przed. Ale ja kocham swój zawód i to, co robię, nie jest dla mnie żadnym poświęceniem. Takie rzeczy traktuję w kategorii wyzwania. Resztę załatwia charakteryzacja.

Czyli możemy się spodziewać, że do roli Festera Addamsa bez problemu ogoli pan głowę?

- Tu akurat będzie inaczej, bo mogę użyć tzw. łyski. Obejdzie się bez pozbywania włosów. No i z pomocą przychodzi charakteryzacja. Jednak to nie sam wygląd zewnętrzny tworzy postać, ale jej interpretacja i charakter, który buduje się w trakcie pracy nad rolą. Ale z kolei do roli Janusza Korczaka w Operze Podlaskiej już nie było tak łatwo. Musiałem się ogolić na łyso. Takie zabiegi i wcielanie w inne osoby są dla mnie fascynujące. Na scenie żyję jako inna postać, potem wracam do siebie, Damiana. Doświadczam  takiej, powiedzmy, scenicznej "reinkarnacji".

Częste zmiany wyglądu nie gryzą się z pana życiem prywatnym?

- Nie, nie czuję, żeby te zmiany miały znaczący wpływ na moje życie. Jestem po prostu facetem, a jako facet nie mam oporów, żeby zmieniać swój wizerunek na potrzeby sceny.

To jednak nie aktorstwo było pana wymarzonym zawodem.

- Początkowo nawet o tym nie myślałem. Poszedłem do liceum lotniczego, żeby wyjechać z Żagania, mojego rodzinnego miasta, i odciąć pępowinę łączącą mnie z rodzicami. Miałem plany, żeby zostać pilotem śmigłowca. Jeszcze sam wtedy nie wiedziałem, że będę śpiewał... To sama scena upomniała się o mnie w ten sposób, że kiedy zacząłem tańczyć w Teatrze Tańca Współczesnego Saga w Zielonej Górze, załapałem bakcyla sceny. A na studiach w Gdyni spotkałem się z musicalem i zakochałem się w tej formie.

Jako kierunek studiów wybrał jednak pan psychologię.

- Bo pasja grania nie przeszkadzała mi w studiowaniu. Studia pozwoliły mi jeszcze mocniej poszerzyć moje horyzonty, rozszerzyć moje środki wyrazu jako aktora. Bo to jest działanie obopólne: dużo swojego doświadczenia życiowego przenoszę na scenę, ale także sporo z niej wynoszę. To właśnie to pozwala mi być bardziej zdecydowanym, mocniejszym, pewniejszym.

Najmocniej jest pan kojarzony z rolą " Upiora w operze". Czy Upiór to już stały element wizerunku Damiana Aleksandra?

- "Upiora" zagraliśmy blisko 576 razy w samym Teatrze Roma i około 100 razy w Operze Podlaskiej. W tym czasie bardzo zżyłem się z tą postacią i tym spektaklem. Nawet teraz, podczas   koncertów z Edytą Krzemień, która grała Christine Daae, wręcz "oczekuje się" od nas, że zaśpiewamy fragment "Upiora".

To prawie 700 odsłon tej samej postaci. Nie było nudno?

- Teatr jest sztuką żywą. Każdy spektakl jest trochę inny. Zmienia się także publiczność. Nawet, jeśli jedna osoba przyjdzie na ten sam występ 300 razy.

Są takie osoby?!

-  Jest jedna pani, która pracuje w banku i tak pokochała "Upiora w operze" i musicale w ogóle, że bywała na nich tak często. Pewnie wydawała większość swoich pieniędzy na bilety do teatru... A dla aktora ten sam spektakl zawsze się zmienia.

A po występie...?

-  Czasem przychodzą za kulisy widzowie, żeby podzielić się swoimi wrażeniami, najczęściej pozytywnymi. I to jest bardzo mile. Oczywiście dostarcza to wielu emocji zarówno nam, jak i widzom.

Zdarzają się negatywne opinie?

- Tak, ale są to raczej anonimowe glosy z internetu. Kiedyś czytałem komentarze na swój temat, ale teraz już tego nie robię. Ta krytyka niczego nie wnosi, nie jest rzeczowa, więc jest mi niepotrzebna. Ci ludzie chyba nie mają świadomości tego, co piszą, i chcą po prostu zaznaczyć jakoś swoją obecność. Podobno jak kiedyś Bogusław Linda przeczytał hejt w internecie na swój temat, bardzo się tym załamał. Po co mi takie sytuacje? Nie czytam i koniec.

Wróćmy do śpiewu. Jeszcze podczas występu w drugiej edycji popularnego programu muzycznego "Idol" zapewniał pan, że wyda płytę. Czy po 12 latach fani się jej doczekają?

- Nie wiem, czy jacyś fani jeszcze w ogóle pamiętają, że brałem udział w "Idolu". O samym programie generalnie mówić nie chcę. Po pierwsze dlatego, że to już przeszłość, a po drugie z perspektywy czasu mam dość mieszane uczucia do samego programu. Ale płytę wciąż planuję wydać. Najczęściej wszystko rozbija się o kwestie finansowe.

Czyli niełatwo wyżyć z bycia aktorem?

- Cóż, to zależy od aktora, popularności, umiejętności. To jest bardzo płynne. Tylko w Polsce utarło się dziwne przekonanie, że jak ktoś jest artystą, to na pewno zarabia krocie. A tymczasem na kulturę łoży się bardzo mało pieniędzy. Szkoda, bo bycie aktorem to wymagające zadanie. Trzeba cały czas się doskonalić, a na scenie grać w taki sposób, żeby publiczność nie odczuła ciężaru tych przygotowań. Albo nie dostrzegła ewentualnej wpadki.

Wpadki, czyli...?

- Zazwyczaj pomyłki w tekście, która zdarza się wskutek zmęczenia, stresu czy braku koncentracji. I wtedy trzeba zrobić wszystko, żeby publiczność nie spostrzegła błędu. Ale zdarzały się też inne potknięcia. I to dosłownie: pamiętam sytuację, w której grając Upiora, który jest przecież postawny i poważny, przewróciłem się na scenie. Wszystko przez dym, który, wydobywając się, zostawiał na podłodze ślady śliskiej parafiny. W takich sytuacjach trzeba po prostu wstać i grać dalej, pomimo śmiesznej sytuacji.

Czy po blisko 18 latach pracy na scenie stresuje się pan jeszcze?

- Stres się pojawia, ale nie jest to uczucie, które mnie paraliżuje. Raczej nazwałbym to pewnym spięciem, skupieniem. To pozwala mi się zmobilizować i zebrać energię potrzebną do odegrania postaci. Największy stres był oczywiście przy pierwszych kontaktach ze sceną. Na przykład mocno się stresowałem, grając swoją pierwszą główną rolę w Teatrze Muzycznym we Wrocławiu. To był pierwszy i jedyny raz, kiedy byłem na etacie (śmiech). Obecnie jako aktor cały czas "walczę w konkursie". Zawsze jest niepewność: czy dostanę rolę po castingu? To część tego zawodu.

Ale jest pan związany głównie z Teatrem Roma?

- Nie tylko z Romą. Bo gram też w Operze Podlaskiej czy Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Teraz kończymy swoje małe tourne'e po filharmoniach w Polsce. Co tydzień spotykaliśmy się z publicznością w różnych miastach, m.in. w Olsztynie. Jednocześnie intensywnie przygotowuję się do roli Festera z "Rodziny Addamsów", co także wiąże się z wyjazdami. Pozornie takie zabieganie wydaje się problematyczne, ale mi to nie przeszkadza: robię to, co kocham. Na razie nie mam rodziny, dzieci, których musiałbym doglądać. Skupiam się na aktorstwie.

***

Damian Aleksander urodził się w 1976 roku. Aktor telewizyjny i teatralny, piosenkarz, śpiewak musicalowy. Odtwórca głównych ról w takich musicalowych hitach jak "Upiór w operze" (Upiór), "Miss Saigon" (Chris, John), "Crease" (Danny, Kenic-kie), "Koty" (Myszołap-Munkustrap), "Pięciu braci Moe" (Noe Moe, Big Moe), "Jesus Christ Superstar" (Jezus), "Wichrowe Wzgórza" (Edgar). W 2003 roku wziął udział w drugiej edycji programu muzycznego "Idol" w Polsacie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji