Artykuły

Piczomira, czyli co chcecie (a raczej, co możecie)

Tekst wydaje się wyjęty z jakiejś absolutnie strasznej, konserwatywnej, prawicowej fantazji o feminazistkach, które zaraz zrealizują swoje totalitarne zamiary. I to jest genialne, bo z każdą sceną, z każdym krokiem idziemy dalej i wyobrażam sobie, że spektakl mógłby chwycić za serce Andrzeja Horubałę i zapewnić mi entuzjastyczną recenzję w "Uważam Rze" - o czytaniu "Piczomiry, królowej Branzlomanii" mówi reżyser Michał Kmiecik w rozmowie z Agatą Adamiecką-Sitek i Dariuszem Kosińskim.

Agata Adamiecka-Sitek: Kiedy cię zaprosiłam do tej pracy w ramach naszego cyklu czytań nieznanych dramatów Aleksandra Fredry, zgodziłeś się natychmiast. Powiedziałeś rozbrajająco szczerze: "To pierwszy i zapewne ostatni Fredro, którego zrobię". Więc jak to było, pracować nad Fredrą?

Michał Kmiecik: Tak, kiedy przeczytałem "Zemstę", gdzieś w podstawówce, bardzo mi się spodobała, ale później jakoś szybko straciłem sympatię do autora i niespecjalnie nim się zajmowałem. Fredro w zasadzie dla mnie nie istniał. A poza tym moje rozmowy z dyrektorami teatrów zaczynają się raczej od pytania: "Co tym razem chciałbyś dla nas napisać?", niż "Wiesz, Michał, jest taki tekst. Co ty na to?". No, ale odebrałem od ciebie "Piczomirę", przeczytałem i okazało się, że to jest fajne.

Dariusz Kosiński: A co jest w tym fajnego?

MK: Tekst wydaje się wyjęty z jakiejś absolutnie strasznej, konserwatywnej, prawicowej fantazji o feminazistkach, które zaraz zrealizują swoje totalitarne zamiary. I to jest genialne, bo z każdą sceną, z każdym krokiem idziemy dalej i wyobrażam sobie, że spektakl mógłby chwycić za serce Andrzeja Horubałę i zapewnić mi entuzjastyczną recenzję w "Uważam Rze". A rozmawiamy dzisiaj także dwa tygodnie po premierze najnowszego filmu pana Krzysztofa Zanussiego "Ciało obce", który wydaje się próbą przeniesienia Piczomiry na język współczesnego kina...

AA-S: To byłoby dość perwersyjne, powiedzieć Zanussiemu, że zrobił współczesną wersję "Piczomiry", więc widzę, że udzielił ci się Fredrowski gest... W "Ciele obcym" główna bohaterka staje wszak przed dylematem, czy silniejsza jest jej miłość do mężczyzny, czy do Boga. I ostatecznie idzie do klasztoru.

MK: No, a bohaterka "Piczomiry" szczęśliwie wychodzi za mąż...

AA-S: Skoro już jesteśmy przy filmie, to ja miałam pewne skojarzenia z "Seksmisją". Mimo wszelkich różnic rzuca się w oczy analogiczna struktura - jak trafnie zauważyłeś - patriarchalnych fantazji o kobiecym buncie, który prowadzić może jedynie do stworzenia groteskowego i pokracznego świata na opak. Ta wizja ma udowodnić, że rzeczywistość pod rządami kobiet będzie karykaturą patriarchatu z odwróconymi rolami płciowymi - zupełnie jak dzieje się to w Branzlomanii pod rządami Piczomiry - że żadna alternatywa wobec systemu męskiej dominacji, żadna próba przekroczenia jego reguł, nie jest do pomyślenia. "Seksmisja", jak pokazywała Agnieszka Graff, miała ratować zbolałe ego polskich mężczyzn, sponiewieranych i poniżonych w swojej męskości przez kastrującą rzeczywistość PRL-u. Czy u Fredry też mogło być podobnie? Czy to także był taki reparacyjny projekt, mający pozwolić choć na chwilę poczuć się dobrze zdruzgotanym - by tak rzec - członkom upokorzonego narodu? Tu wszystko jest jednak zdecydowania bardziej radyklane i daleko mniej oczywiste.

MK: To prawda. Na przykład te dwa finały, które zobaczyliśmy tak wyraźnie dopiero w trakcie pracy nad czytaniem. Jakby dwa konkurencyjne zakończenia, z których drugie - romantyczny happy end z "I żyli długo i szczęśliwie" jest - mam takie poczucie - ostentacyjnie dodany. Tak naprawdę światło powinno zejść, kurtyna zostać spuszczona w momencie, gdy "Brandalezjusz ucina jajca sobie i rzuca pod nogi Piczomiry".

AA-SL: Dotykasz tu zasadniczej, moim zdaniem, kwestii. Ta niekonsekwencja tekstu jest faktycznie zadziwiająca i pociągająca. Czy to efekt niedostatku warsztatu, czy przeciwnie - świadome założenie artystyczne? I tu zaraz chciałoby się postawić kolejne pytanie: czy Fredro napisał tekst jakkolwiek wywrotowy?

MK: Moim zdaniem tak. Oczywiście skandal nie jest ta kategoria, którą lubimy przywoływać, mówiąc o współczesnym teatrze, ale wyobrażam sobie, że przy pełnej realizacji repertuarowej w teatrze, na troszkę większej sali, przy większym nagłośnieniu medialnym i z zaproszeniami wysłanymi do urzędów, oficjeli, mielibyśmy skandal.

DK: Ale skandal polegający na czym? Na tym, że brzydko mówią? Chyba nie. Że tyle mówią o seksie? Też chyba nie.

MK: To jest myśl, którą się dzielę po czterech dziwnych dniach z "Piczomirą", że wyobrażam sobie jej premierę - niekoniecznie w mojej reżyserii, weźmy też na to poprawkę - która wypala podobnym skandalem jak "Shopping and Fucking" dwadzieścia lat temu. Kiedy czytałem o tym wydarzeniu, to wyobrażam sobie, że "Piczomira" ma ten sam potencjał: mówią brzydko, mówią o seksie, uprawiają seks...

AA-S: To jeszcze samo w sobie nie wystarczy na skandal. Ale tu mówią o seksie językiem radykalnie wulgarnym, obscenicznym, a zarazem ujętym w większości karby trzynastozgłoskowca, czyli wysokim i szlachetnym. To komiczne, a zarazem trudne do zniesienia, niepokojące. No i mówią o seksie w kontekście narodu, w kontekście państwa, w kontekście wszystkich oficjalnych ceremonii...

MK: ...i też seksem celebrują oficjalne ceremonie. Wyobrażam sobie to zderzenie narodu, państwa z seksem, z tak opowiadanym seksem, z tak uprawianym seksem, które absolutnie coś rozsadza.

AA-S: "Piczomira" pokazuje, że za tymi ceremoniami, retoryką wyższych racji, spraw poważnych i wzniosłych, wymagających poświęceń i nobilitujących pręży się po prostu nabrzmiały fallus. Ale czy coś przez samo odsłonięcie tej sceny rozsadza? Tu trzeba postawić pytanie, kto i dlaczego może się czuć dobrze na przedstawieniu "Piczomiry". Czy nie jest tak, że będzie jej towarzyszył przede wszystkim patriarchalny rechot, sygnalizujący zadowolenie i akceptację dla tego rozpoznania.

MK: To ciekawe, jak dziś, podczas czytania, śmiech wędrował po widowni. Z jednej strony - on wędrował i samo to było ciekawe, bo przeważnie - tak mi się wydaje - śmiech idzie po prostu z widowni na scenę i czasami też wraca, i się robi "autopojetyczna pętla feedbacku" i tak dalej. To było ciekawe, co kogo bawi i w którym momencie, i jak aktorzy, którzy wykonywali ten tekst po raz pierwszy przy udziale widowni, też grali dzisiaj inaczej niż przez te kilka dni pracy. Na przykład Anna Ilczuk, która grała Piczomirę, w pewnym momencie zaczęła budować tę postać, jako królową dziewicę. W pierwszym wejściu, gdy ma monolog do narodu, całą tę przemowę jest taka bardzo "do przodu", a potem w scenie ze Srakotłuką, gdy ta w sposób absolutnie wyzwolony opowiada o swojej przyjemności z seksu, Anna Ilczuk zaczęła być trochę bardziej nieśmiała, troszkę bardziej pauzowała...

AA-S: Niezgodnie z Waszymi założeniami?

MK: Nie, nie - zgodnie z założeniami, ale po raz pierwszy tak to wyszło w kontakcie z widownią, która śmiała się z tego swobodnego gadania o seksie, co zawstydzało Ilczuk, co jeszcze bardziej śmieszyło widzów, co jeszcze bardziej zawstydzało Ilczuk.

AA-S: Ale też zawstydzało widzów, bo to był raczej chichot taki niepewny, nie rechot na całe gardło.

DK: Ja nie miałem wrażenia chichotu.

AA-S: Może nie zawsze, ale było wiele onieśmielenia.

DK: Tak? To pewnie zależało, od tego, gdzie się siedziało, ale ja nie miałem wrażenia, żeby ten śmiech był w większości związany z tym, że na scenie głośno mówią o tym, o czym ja tam sobie po cichu myślę, i zostałem na tym jakby przyłapany, więc się śmieję, żeby to pokryć. Mnie niektóre wybuchy śmiechu nawet zaskoczyły. Choć oczywiście był też taki śmiech, o którym mówicie.

MK: Ale pytanie, czy to był śmiech w temacie seksu, czy raczej z trzynastozgłoskowca i romantycznej formy. To jest jednak forma bardzo mocna, nawet jeżeli w tym tekście nie osiąga ona najwyższych lotów i sporo jest niedokładności.

DK: W tym dzisiejszym czytaniu bardzo ciekawe było to, że tekst, który przez lata był "ukrytą sensacją", którego Pigoń nie chciał opublikować, bo nie ma wartości artystycznych, i tak dalej, i tak dalej..., nagle wybrzmiewa na tej scenie, pokazując swoją wielowarstwowość. Dla mnie to było bardzo odkrywcze - z jednej strony jest ten trzynastozgłoskowiec, z drugiej mocna rama bardzo konwencjonalnej komedii, z wszystkimi najbardziej wyświechtanymi chwytami, ekspozycją w dialogu, z intrygą, która nie jest wyrafinowana, łatwo przewidzieć, co będzie. A wy jeszcze dołożyliście do tego taki rodzaj dystansu między XIX-wiecznym ekscesem: oto mówimy o rzeczach, o których się nie mówi, a XXI-wiecznymi znudzeniem mówieniem w kółko o tym samym...

AA-S: Ja się z tym nie zgadzam, bo Fredro miał jednak silny kontakt z kulturą libertyńską, tą sprzed konsumpcyjnej, a zatem zdemokratyzowanej i zarazem jakoś kontrolowanej przez cenzurę pornografii. I jak sobie wyobrażam młodego Fredrę w tej żołnierskiej, ale przecież bardzo elitarnej kompanii birbantów, to nie sądzę, żeby to dla nich był jakiś szczególny eksces. Więc wydaje mi się, że to nie jest tak, że my teraz jesteśmy dużo bardziej wyzwoleni i świadomi, i gotowi do celebrowania głęboko libertyńskiego czy dekadenckiego seksu, niż oni byli. To jest raczej projekcja.

DK: Być może tak, ale my jesteśmy już trochę znudzeni mówieniem o seksie w określony sposób, czy też - to zresztą pojawiało się w przedstawieniu - takim rodzajem mechanizacji zachowań seksualnych, także przez wprowadzenie ich do ceremonii oficjalnych.

MK: Nie wydaje mi się, byśmy byli znudzeni w dwudziestopierwszowieczny sposób, ponieważ w Teatrze Nowym w Łodzi jest grany spektakl, który się nazywa "Zajmijmy się seksem" i jest grany kompletami dwa razy dziennie w weekendy, więc tu byłbym ostrożny z tym znudzeniem, zwłaszcza w teatrze. Jeśli chodzi o sceny, powiedzmy ruchowe - choć nie wiem, czy to dobre słowo - to wydaje mi się, że większość środków, które zostały użyte przez Maćko Prusaka w chorografii do spektakli Klaty, w "Sprawie Dantona" chociażby, to są właśnie sceny seksu. Więc jeśli chodzi o choreografię seksu, to co najmniej od dziesięciu lat jest tego bardzo dużo.

DK: Agata zadała pytanie: kto się będzie czuł dobrze w trakcie czytania czy spektaklu "Piczomiry". Ja mam wrażenie, że siła tego tekstu, jego aspekt subwersywny polega właśnie na tym, że nikt się nie będzie czuł dobrze.

AA-S: I temu właśnie chciałabym się przyjrzeć. Bo otwiera się tu z jednej strony pewna przestrzeń przekroczenia, szczególnie wyczuwalna w pierwszych scenach dramatu i w tym drugim, niesentymentalnym finale, o którym wspominał Michał, czyli w niebywałej scenie autokastracji, której dokonuje publicznie stary król, po tym, jak ujawniona została jego impotencja. Już w pierwszej scenie widzimy jednak rozkładające się, przeżarte syfilisem ciało starego mężczyzny, który wprost mówi, że właściwie jest jedynie żywym trupem, bo nie jest już zdolny do żadnego aktu seksualnego. Seks jest podstawową formułą dominacji, która dotyczy wszystkich. Nie można się wobec seksu uchylić, można tylko dominować lub być zdominowanym czy - jak ujmuje to Fredro - jebać lub być jebanym. Fallus, który symbolicznie i dosłownie daje władzę i wyznacza beneficjentów systemu, objawia swoją alienującą moc, dosłownie zabójczą dla męskiego podmiotu. Ujawnia się jakaś potworna mechaniczność fallicznej reguły świata, której tryby napędzane są paliwem męskich ciał. Świt ludzki to zatem nieustający paroksyzm wojny, czyli paroksyzm seksu, bo to są tu właściwie synonimy. Zaraz w ekspozycji mamy jako dowód tej zasady relację z pierwszej potyczki wojsk Chujowji i Branzlomanii, w której nakładają się trzy obrazy - heteroseksualnego seksu, jako sceny walki płci, zbiorowego gwałtu na kobietach wroga jako usankcjonowanej formy walki stosowanej powszechnie w całym świecie oraz gwałtu homoseksualnego jako radykalnej formy podporządkowania poprzez feminizację pasywnego partnera. Kiedy żołnierze Chujowji bliscy są zwycięstwa w tym starciu, czyli penetracji swoich przeciwniczek, zostają podstępnie zaskoczeni i - nic nie odda tego lepiej niż tekst Fredrowski "...gdy każdy odważnie kiwał się na górze, / uczuł nagle, o zdrado, chuja w dupodziurze." Na koniec mamy tu zatem scenę zbiorowego homoseksualnego gwałtu, który zaskoczył i ostatecznie złamał niedoszłych zwycięzców.

MK: I na to była pierwsza salwa śmiechu - to zaznaczmy...

AA-S Tak... W tej scenie gwałt homoseksualny służy zdefiniowaniu sytuacji podległości, która jest klęską męskości. Seks nie ma tu nic wspólnego z pożądaniem, ani ze sferą przyjemności. Jest narzędziem przemocy, agresji i dominacji.

DK: Teraz może dotykasz czegoś, co źle zdefiniowałem jako zmęczenie. Tak naprawdę ten seks, z którym mamy do czynienia w "Piczomirze", odwołuje się do czegoś, co niekoniecznie chcemy ze sferą seksu kojarzyć. On jest pozbawiony przyjemności, on jest narzędziem władzy.

MK: Ja się z Wami nie zgadzam, bo tu nam się klaruje jakaś narracja, ale w tym momencie najprościej jest się odwołać do tekstu, żeby zobaczyć, że nie jest też tak, jak mówicie. Sytuacja jest bardziej skomplikowana. W tej scenie znajdujemy się w obozie Brandalezjusza i słuchamy relacji Onanizma. Trudno powiedzieć, jak to wyglądało z perspektywy wojsk Piczomiry, ale tam jest taki fragment: "Wkrótce byliby wszyscy pewnie zwycięzcami/Bo już leżeli między jędrnemi udami/Lecz gdy każdy odważnie kiwał się na górze" - i dopiero potem następuje zmiana i coś się psuje w tej opowieści.

AA-S: No nie, psuje się od początku, razem z rozkładającym się ciałem króla. I od początku jest opowieścią o przemocy.

MK: Jednym z założeń, które miałem na to czytanie i wspólnie z aktorami zgodziliśmy się, że w tę stronę będziemy iść, było potraktowanie seksu jako synekdochy, bo tutaj nie ma innej waluty, nie ma innego systemu wartości i przydatności. Jedynym kryterium jest seks.

W latach 90. niemieccy dramatopisarze brali na przykład Szekspira na warsztat i przepisywali go na współczesny język - taka Müllerowska operacja, tylko że z seksem, dragami i całym brutalizmem. I mam wrażenie, że "Piczomira" to jest też taki tekst - powiedzmy - z XIV wieku przepisany na XIX-wieczną formę sceniczną, czyli na trzynastozgłoskowiec, przy czym co piąte słowo wstawiony jest "chuj". Takie mam poczuci...

DK: Ale chodzi Ci o XIV-wieczny epos rycerski?

MK: Tak, albo jakąś XVI-wieczną opowieść Szekspirowską o królowej na tronie... Chodzi mi o to, że jest to tekst bardzo zanurzony w tradycji literackiej, mocno w konwencjach literackich osadzony. A do tego jest dodany seks.

AA-S: Ale to po co jest taka operacja? Czemu ona służy?

MK: Wiesz, można szukać genezy, skąd się to wzięło...

DK: Ale chyba ważniejsze jest, co to dla nas dzisiaj znaczy.

MK: Ja nie wiedziałem o tym tekście nic poza tym, co miałem, czyli poza kserokopią z 1891 roku. Na pierwszej próbie dostaliśmy jeszcze wersję z 1990 roku, która była reprintem z 1920 i okazało się, że to są wersje bardzo różne - to znaczy są wyczyszczone rymy, dopisane wersy, nie ma chyba dopisanych scen, ale mocno się to wszystko wydłużyło. Mam wrażenie, że to, czego szukasz u Fredry - po co mu to było - to się wszystko wydarzyło w tekście powielanym do czytania. Oczywiście nie ma oryginału. Mnie nie do końca interesuje, jak powstał ten tekst z 1891 roku, jak bardzo został zmieniony, ale mam poczucie, że on jest najbliżej oryginału, czymkolwiek ten oryginał był. I że to działa. To scenicznie, teatralnie działa. I aktorzy chcą tym tekstem gadać, chcą zajmować się tymi postaciami, mimo że tam nie ma zbyt wiele do zbudowania poza kilkoma być może bohaterami. I mamy popis trzynastozgłoskowca z dużą liczbą pizd i chujów.

AA-S: Poczekaj, chcę zrozumieć Twój punkt widzenia. Mówisz, że to jest w zasadzie ta sama opowieść o władzy rozgrywanej między królewskimi rodami, wędrująca przez doświadczenia cywilizacyjne, do której Fredro po prostu dodał pikantny język. Tak? Tak byś to widział?

MK: Tak. Wyobrażam sobie, że ten tekst powstał wcześniej i ma po prostu wyostrzony język.

DK: Agata, mówi "dodał". Ja nie sądzę, żeby dodał. Raczej odjął, zdjął coś, co zwykle służy, by ukryć pragnienia...

AA-S: No właśnie. I dlatego dziwię się Michałowi i chcę się upewnić, czy dobrze rozumiem.

DK: Bo jeśli mówimy o niemieckich dramatopisarzach z lat 90., to oni nie tyle dodawali pikantny język, co raczej odsłaniali, zdejmowali ozdobniki, usuwali retorykę, która według nich zasłaniała coś, co było motorem napędzającym ten świat. I coś takiego jest u Fredry.

AA-S: Na pewno. On rozbraja, denuncjuje te wszystkie dworskie konwencje.

MK: ...pokazuje to, co zasłania później.

AA-S: ...i ujawnia, że to są po prostu gry o dominację, która bardzo często dokonuje się także w sferze seksualnej.

MK: Tak: "Jeśli nie chcesz mojej zguby/Twardą pytę daj mi luby" - zamiast krokodyla.

AA-S: Krótko mówiąc, Fredro wystawia w ostrej parodii prawa hard-patriarchatu czy hard-fallogocentryzmu. Tyle, że robi to dla ekskluzywnego grona swoich wojskowych towarzyszy, więc raczej nie z myślą o społecznej rewolcie. Ci towarzysze to bardzo, bardzo młodzi mężczyźni - sam Fredro miał w czasie, kiedy napisał swoją tragedię, najwyżej 20 lat - walczący na wojnie jak zawsze rozpętanej i prowadzonej przez "starych władców", jak Brandalezjusz. Ten rozkładający się impotent próbuje utrzymać w erekcji swoje falliczne ego za pomocą masakry młodych męskich ciał jemu podległych. Agresywny ageizm tekstu jest zapewne odreagowaniem tej sytuacji, która nieustannie powtarza się w dziejach cywilizacji: starzy mężczyźni wysyłają młodych na rzeź i dzięki temu utrzymują władzę, udając, że ciągle jeszcze im staje... Publiczne poniżenie ujawnieniem impotencji Brandalezjusza i jego samobójstwo w postaci kastracji u stóp zaspokojonej przez młodego Chujosława Piczomiry wydaje mi się takim desperackim aktem zemsty ze strony młodych. Realne doświadczenie wojny w bardzo młodym wieku skompromitowało w oczach Fredry wszelki patos tragedii i jej heroiczny idiom. Dlatego zaczął od parodii wysokiego gatunku, a później konsekwentnie pisał jedynie komedie. W ten sposób widziałaby to chyba Dobrochna Ratajczakowa. Dorota Siwicka na zorganizowanej w Instytucie Teatralnym konferencji Fredro niekanoniczny podpowiedziała inną myśl: komedia narodziła się po to, żeby mężczyźni mogli opowiadać sobie męskie historie, ale w taki sposób, żeby mogły uczestniczyć w tym damy. Czyli to, co jest nagim jądrem (nomen omen) gier o władzę, jest ubrane w komediową konwencję, jest w niej schowane. Głęboki śmiech budzi się natomiast wtedy, kiedy sobie uświadamiamy własną seksualność i agresywność, pracującą pod przykryciem tych konwencji. To jest opisany przez Freuda mechanizm śmiechu. I teraz: czy się zgadzamy, że gest Fredrowski polega na demaskacji, na demonstracyjnym zniesieniu konwencji społecznych - literackich - pokazaniu tego najbardziej prymitywnego, nagiego jądra przemocy i dominacji, która jest podstawowym prawem patriarchatu?

MK: Obawiam się, że to jest coś, co my widzimy teraz, a o czym on nie miał o tym bladego pojęcia.

AA-S: Dlaczego nie. Chyba nie doceniasz autora "Piczomiry". Istotna jest zresztą potencja tekstu, a nie nasze hipotezy na temat świadomości autora.

DK:. Gdyby tak było, jak to Agata zarysowała, to sprawa byłaby dość prosta...

AA-S: A ona nie jest wcale prosta.

DK: No właśnie. Bo na przykład w tej scenie, kiedy pojawiają się ceremonie religijno-państwowe ku czci Priapa...

MK: "Narodzie! Jeb się!"

DK: Właśnie... To jesteśmy w takim kraju, który jest przedstawiany jako kraj szczęśliwy. Czy nie jest wobec tego tak, że Fredro nie tyle demaskuje, co jest pod spodem tych wszystkich oficjalnych konwencji i społecznych rytuałów, ile projektuje taki świat, w którym te wszystkie rytuały nie będą już potrzebne.

AA-S: No, nie, to nie tak! Państwo pod rządami Piczomiry to jest państwo totalitarne, z kultem jednostki. Królowa nie reprezentuje żadnego nowego porządku, to hard-patriarchat au rebours. Nie reprezentuje też żadnej kobiecej seksualności, cokolwiek miałoby to znaczyć. Mam wrażenie, że jest to postać w całości wyjęta z męskich fantazji. Domina, która jednocześnie nie pragnie niczego innego, tylko żeby znalazł się jakiś supersamiec zdolny ją ujarzmić. Wyobrażam sobie, jak ten tekst jest czytany, czy też odgrywany, przez kompanię młodych oficerów-birbantów. Wszystkie role rozdane są - siłą rzeczy - mężczyznom. Tu się buduje kolejne, queerowe piętro, sieć homospołecznych napięć, które mogą znaleźć gwałtowne ujście. Ale ja tu w ogóle nie widzę żadnej krainy szczęśliwości.

DK: Bo to jest kraina szczęśliwości męskiej fantazji! Układ tam jest taki: taką cudowną krainę stworzą kobiety, które zostaną rozkiełznane z naszej władzy, bo one tego właśnie pragną, co jest naszą fantazją na temat seksualnej swobody. To jest zamknięte koło męskiej fantazji seksualnej, projektującej ukryte męskie pragnienia na kobiety, które w efekcie mogą być oskarżane o "feminazizm" i ujarzmiane dla "własnego dobra". Więc to jest z jednej strony fantazja na temat kobiet, które są tak chutliwe, że musimy je trzymać krótko, bo inaczej całkowicie poddadzą się rozpuście (a samo to przypuszczenie już bardzo nas podnieca), a z drugiej strony jest przekonanie, że musimy je trzymać krótko, bo inaczej to się zamieni w seksualny totalitaryzm, w którym utracimy pozycję władzy.

MK: Jasne, że "Piczomira: nie zdałaby testu Alison Bechdel - amerykańskiej autorki komiksów. Jedna z jej plansz pokazywała dwie bohaterki, które chcą iść do kina i oglądają plakaty: "Rambo", "Gwiezdne wojny" itd. i stwierdzają, że chyba nie pójdą do kina, bo nie ma takiego filmu, w którym byłaby taka scena, że siedzą dwie bohaterki i nie rozmawiają o facecie, podczas gdy jest wiele takich scen, w których siedzą dwaj faceci i nie rozmawiają o kobietach. Więc "Piczomira", by tego testu nie zdała, bo tu jest kilka scen między kobietami, ale najpierw jest scena Piczomiry z Niewiastą, która skarży się, że mąż jej jebać nie chce, a potem jest scena Piczomira - Srakotłuka, gdzie "nie masz większej radości, niż gdy twarda żyła...".

AA-S: Tam się ukrywa dla mnie coś bardzo ciekawego w tej scenie, bo Srakotłuka pyta: ale dlaczego wiążesz seks z miłością?

MK: "Ach czemuż, pani, łączysz z miłością jebanie? // Niech każda z nich, mem zdaniem, osobno zostanie".

AA-S: Właśnie. To dziś też poszło gromkim śmiechem po sali. I to jest naprawdę jakoś wywrotowe. Radykalnie antysentymentalne. Tylko ja teraz dalej idę tym moim tropem...

MK: ...że Piczomira pragnie prawdziwej miłości, a świat jest zły?

AA-S: Ależ skąd! Chcę zapytać, dlaczego Fredro wstawia w tę radykalną opowieść o hard-patriarchacie i tanatycznej, alienującej sile fallusa romantyczną, sentymentalną kliszę prawdziwej miłości i to na niej buduje rozwiązanie? Bo zupełnie podobną sytuację zaprojektował w "Ślubach panieńskich", o czym na konferencji mówiła Katarzyna Czeczot. To znaczy: tam jest potencjalnie niesamowicie wywrotowa relacja - lesbijska, która zostaje całkowicie wycofana i to w brutalny dość sposób, mianowicie za pomocą magnetyzmu. Kobieta zostaje zamagnetyzowana przez mężczyznę i na miejsce kobiecych ślubów, alternatywnej wspólnoty, zostaje wprowadzony motyw heteroseksualnej romantycznej miłości, romansu po prostu, który jest faktycznie fundamentalną "magnetyczną" narracją oferowaną kobietom przez kulturę do dziś. To jest ta opowieść, która utrzymuje kobiety de facto w sytuacji patriarchatu. Na to się jeszcze nakłada dość potworna rzeczywistość XIX-wiecznego urządzenia płci z absolutnym rozdziałem kobiet, z którymi się żeniono i kobiet, z którymi uprawiono seks w ramach powszechnej, zinstytucjonalizowanej prostytucji, która dotyczyła wszystkich. Ale kobietom opowiada się tę romansową historię o miłości. Fredro szykuje zatem coś niebywałego, bo lesbijskie relacje, które dość powszechnie łączyły kobiety w XIX wieku, są w jego tekście niemal wyświetlone, a potem następuje moment jakby magnetyzowania romansem. I on to samo robi w "Piczomirze". Przecież w tej rzeczywistości, w której można tylko jebać lub być jebanym, rozwija się autentyczny romans. Dziś w czasie czytania widzowie koło mnie - zdaje się, że dwóch młodych mężczyzn - wzdychali, ale było to po prostu westchnienie ulgi, kiedy się okazało, że w tym świecie możliwa jest miłość. I ta miłość - wbrew wizji Srakotłuki - najskuteczniej łączy się z jebaniem. "Piczomira", w której jest wiele nieoczywistości, która jest tożsamościowo nieokreślona w pierwszych scenach, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę te queerowe tropy, okazuje się ostatecznie jedynie panną czekającą na swojego ukochanego... To zupełnie łamie tę postać.

MK: Ja jednak twierdzę, że Piczomira jest jak wszyscy mężowie stanu, królowie... Mam wrażenie, że Piczomira jest bombą, że to jest bomba. Dobrze zaprojektowana, dobrze wymyślona może wszystko rozwalić.

AA-S: Wróćmy do tej kwestii - co tam robi ten romans? Dlaczego w ostrym, potencjalnie wywrotowym tekście rozwiązaniem jest absolutnie konwencjonalna sytuacja miłości i małżeństwa w finale?

MK: Konwencjonalna też sytuacja ułana i panny, bo zakochanie zaczyna się w czasie turnieju rycerskiego.

AA-S: No tak, ale to jest rzecz, która ten potencjalnie wywrotowy tekst kastruje.

DK: Romans pojawia się dużo wcześniej niż w "Ślubach panieńskich". Jeśli mówimy o odwołaniu do konwencji - a to przecież pisane było dla ludzi, którzy świetnie konwencję znali - to w zasadzie w drugim akcie, gdy pojawia się Jebat, będący ukrywającym swoją tożsamość Chujosławem, wszystko staje się jasne. Bo jak jest ukrywający się książę, który kiedyś poznał i pokochał obecną królową, to karty są już rozdane. Pozostaje tylko kwestia oczekiwanej sceny, w której Piczomira powie, że ona też się zakochała w nieznanym rycerzu, a potem - rozpoznania. To są schematy.

AA-S: I mamy w istocie absolutnie konwencjonalną opowieść, która rozwiązuje wszystkie dla mnie potencjalnie wywrotowe wątki.

MK: I to się odbywa w języku. Dzisiaj było czytanie. Jedynym elementem wizualnym były dwa teledyski Peaches, trochę świateł i jedna sofa. I to wszystko, czego byliśmy dzisiaj świadkami, działo się tylko i wyłącznie na podstawie tekstu - jakoś tam zinterpretowanego i podanego - ale tylko tekstu, zgodnie ze wskazaniami autora. Jedyny queerowy akcent, to obsadzenie Dagmary Mrowiec w roli Onanizma.

AA-S: Dla mnie jednak w centrum tego tekstu leży rozkładające się, impotentne ciało króla.

MK: I po to potrzebny jest ten romans, żeby to przypieczętować.

AA-S: No, ale też jakby przysłonić...

MK: Tak, bo to jest drugi finał, który jest dołożony. To jest jak szczęśliwe zakończenie w "Poskromieniu złośnicy". Niedawno oglądałem "Poskromienie złośnicy" w reżyserii Katarzyny Deszcz w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach i poczułem wtedy ten sam zgrzyt, jaki poczułem, jak pojawił się dzisiaj rano, kiedy stawialiśmy finał - że bohaterka została całkowicie zmieszana z błotem, zniszczona, po czym jest happy end! I to jest happy end. I to jest świadome - nie mam wątpliwości, że reżyserka to świadomie tak pokierowała. Więc są te dwa zderzenia i żadnej dla mnie ramy, żeby powiedzieć: popatrz na tych skurwysynów, co oni zrobili biednej dziewczynie, co oni w ogóle mówią...

AA-S: U Szekspira jest wielki potencjał krytyczny, bo ten ostatni monolog Katarzyny jest tak ostentacyjnie przesadzony w wysławianiu szczęścia i radości, i odwiecznych, naturalnych praw patriarchatu, którymi ona teraz w wyniku terapii szokowej Petruchia może się wreszcie w pełni cieszyć, że w istocie to jest denuncjacja całej tej przemocy, jaka ją spotkała.

DK: A nie macie wrażenia - że wrócimy do Fredry - że finałowy monolog Brandalezjusza jest też takim mocnym zgrzytem? Bo z jednej strony cała ta kłopotliwa i drastyczna historia za chwilę zostanie przykryta ślubem, ale jest tam też taki wątek "hodie mihi cras tibi", czyli co mnie się dzisiaj zdarzyło, to się za chwilę zdarzy Tobie. Tam pod spodem jest rodzaj wciąż odczuwanego i może dziś nawet bardziej odczuwanego lęku i wstrętu wobec rozkładającego się ciała.

AA-S: Absolutnie tak, ale to rozkład ciała męskiego. Nie wiem, czy istnieje taka druga scena w historii dramatu, kiedy wychodzi pokonany król, poniżony w sposób niebywały przez to, że nie był zdolny do aktu seksualnego, i dokonuje autokastracji, rzuca swoje jądra

MK: Jajca.

AA-S:...pod nogi kobiety.

DK: Ale wcześniej jest jeszcze ten monolog do uwiędłego członka. Taki moment wyalienowania, oddzielenia się od niesprawnego fallusa i uczynienia z niego wroga, niemal kozła ofiarnego. W całym tym niby zabawnym tekście to jest moment naprawdę dramatyczny. Tu wieje prawdziwym dramatem, może nawet tragedią. I to nie dramatem czy tragedią władzy...

MK: Tak, ale w ramach całej ekonomii, która tu jest ustanowiona. Masz Igora Kujawskiego, który patrzy jak Gustaw Holoubek przez ramię i mówi o tym, że się wstydzi, ale tak naprawdę - nienawidzi. "Niech sobie więcej tobą żywota nie brzydzę".

AA-S: Co jest konsekwencją całego kulturowego rozdania ról w świecie, w którym żyje.

MK: No tak, ale też kreuje te zasady sam. Rzecz w tym, że w świecie przedstawionym istnieje tylko temat seksu. Mamy królestwo Branzlomanii, mamy Ludorodnie, mamy rzekę Upławę. Oczywiście większość tych słów na początku XIX wieku jeszcze coś znaczyła... Moim zdaniem - i to jest ważny punkt - tam do żadnego przekroczenia nie doszło i wszystko stało się literackim żartem. A mam takie poczucie, że - zależnie od tego, z której strony się dobierać do tego tekstu, jak ustawić role, jak dobrać obsadę - to może być o starości i umieraniu, o feminazistkach, które rządzą korporacjami, to może być o wojnie i że wojna nie ma nic z kobiety, pełna jest gwałtu i przemocy, to może być o rewolucji seksualnej, to może być o dzieciach dzieci rewolucji seksualnej...

AA-S: Ale o czym Ty to zrobiłeś, bo tak możemy przy każdym tekście wymieniać?

MK: Tak, ale tutaj masz bardzo dużo kontekstów, które same przychodzą.

DK: Agata nie do końca ma rację, bo to, o czym tutaj mówimy, jest wbrew tradycji tego tekstu. Tradycja tego tekstu jest taka, że jest to pornografia wesołego oficera, który dla swoich kolegów napisał taki drobiazg, taką śmiesznotkę, którą oni się podniecali. Natomiast w tym, co teraz mówimy, ukazuje się nam tekst bardzo złożony. Pan powiedział ważną rzecz - że to jest w języku. To jest konstrukcja językowa. Dla mnie było bardzo niezwykłe to, że ta "Piczomira", kiedy zabrzmiała dzisiaj ze sceny, zabrzmiała wielowarstwowo. I ja mam teraz z tym problem, bo kiedy tak rozmawiamy, próbuję złapać, co właściwie każda z tych warstw znaczyła i cały czas wychodzi na to, że nam się tu właściwie nic nie zgadza. Co chwila ktoś coś próbuje ustanowić, a zaraz ktoś inny woła: "nie, ale w ogóle nie!". A z tego fundamentalny wniosek jest taki, że to jest strasznie gęste. Tekst zaczyna nam grać tysiące tematów. I teraz: czy to jest przekroczenie, czy nie? Czy nie jest tak, że sama możliwość, że można to zagrać jako przekroczenie, jest już jakąś szansą? I może większą szansą niż "Śluby panieńskie", bo żeby ze "Ślubów panieńskich" wydobyć ten potencjalny element subwersywny, to musiała się Katarzyna Czeczot dobrze nagłowić...

AA-S: Śluby panieńskie są bardzo ciekawe, bo one po prostu pokazują kontrakt kultury...

MK: Pokazują, albo i nie pokazują, bo jeśli zrobi je Maciej Englert w Teatrze Współczesnym w Warszawie, to okaże się, że nie ma żadnego kontraktu i wszystko jest pięknie, a gdy zrobi Anna Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, to okaże się, że kontrakt jest. Więc ja nie byłbym taki skłonny do mówienia o przezroczystości tekstów, które są płaskie w lekturze, a nagle zaczynają działać ze sceny.

A jeszcze: kiedy zadzwonił do mnie Michał Opaliński i zapytał, czy gra w tej "Piczomirze", a ja mu przeczytałem pierwszą scenę, to od razu zareagował, że to fajne i że robimy. Ja niekoniecznie lubię tę kategorię: czy jest tam coś do grania, ale ona tu jest do użycia. Tak - jest tu coś do grania. I na pytanie, czy robimy to czytanie i przez półtorej godziny coś tam będziemy popychać na scenie, czy coś nam się z tym Fredrą wydarzy, już po pierwszej próbie można było powiedzieć, że coś nam się wydarzy, że coś się dzieje. I to urosło, jak rozumiem, do dzisiejszego wieczoru. To może jest kwestia trzynastozgłoskowca, który jest cholernie teatralny i jest bardzo dobrą forma do gadania. Ale pewne jest, że to od razu działa. Dlatego bardzo się cieszę na dalszą pracę w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie powstanie pełnowymiarowa premiera "Piczomiry" rozwinięta z tego czytania.

AA-S: I to będzie z pewnością ważna karta w historii Fredry na polskich scenach! [śmiech]. A na koniec, jako puentę powiedzmy, że dokładnie dziś, w dniu czytania w Instytucie Teatralnym "Piczomiry" w reżyserii Michała Kmiecika, w Teatrze Narodowym odbywa się premiera spektaklu pod tytułem "Fredraszki" według scenariusza Jana Englerta i Tomasza Kubikowskiego i w reżyserii Jana Englerta. I chciałam Wam na koniec zacytować fragment opisu tego spektaklu:

"Fredro w dialogu z postaciami własnych sztuk. Flirty i romanse, skrząca dowcipem zabawa z teatralną tradycją, a zarazem niespotykanie szczera refleksja starzejącego się autora nad człowiekiem i światem.

Miłość, która jest motorem ludzkich działań, przepaść między młodymi i starymi, wzajemne zdrady, komedie omyłek - wciąż aktualne potyczki międzyludzkie zestawione w ożywczej konfrontacji. Nasz komediopisarz wszechczasów, finezyjnie i trafnie opisujący polską obyczajowość, pod głosami krytyków wycofuje się w melancholię i milczenie."

MK: No, to wszystko się zgadza...

***

Czytanie "Piczomiry, królowej Branzlomanii" odbyło się 18 grudnia 2014 roku w ramach realizowanego w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego cyklu "FREDRO. NIKT MNIE NIE ZNA". Koproducentem czytania i przyszłej premiery w reżyserii Michała Kmiecika jest Teatr Polski we Wrocławiu.

**

OBSADA: Anna Ilczuk - Piczomira

Dagmara Mrowiec - Onanizm, Sprężykuś, Niewiasta

Janka Woźnicka - Srakotłuka

Jakub Giel - Pstrykacz, Klitorys

Andrzej Kłak - Jebat

Igor Kujawski - Brandalezjusz

Michał Mrozek - Twardostaj

Michał Opaliński - Focenleker

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji