Artykuły

Przegrane rosyjskie marzenia

"Eugeniusz Oniegin" w Operze Wrocławskiej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpopolitej.

"Eugeniusz Oniegin" we Wrocławiu to mieszanka rosyjskich klimatów oraz młodych, polskich talentów.

Niby wszystko w przedstawieniu Opery Wrocławskiej jest jak być powinno, zwolennicy tradycyjnego teatru mogą się czuć usatysfakcjonowani. W epoce mody, która "Eugeniuszowi Onieginowi" nadaje nowy, współczesny kształt, co obowiązuje i na polskich scenach, tu otrzymujemy tradycyjny, rosyjski obrazek. Nie jest to jednak wyłącznie poemat Aleksandra Puszkina wzbogacony muzyką Piotra Czajkowskiego. Reżyser Jurij Aleksandrow dodał jeszcze jedno ważne nazwisko - Antoniego Czechowa.

Świat, który oglądamy na scenie, jest przeniesiony z jego dramatów. Czas snuje się leniwie, upływa na spotkaniach, zabawach i rozmowach, w których pod banalnymi słowami kryją się wielkie dramaty. Gdzieś daleko toczy się życie prawdziwsze, pełne wielkich przeżyć, o czym marzą zarówno Oniegin, jak i Tatiana.

Jurij Aleksandrow rozbudował sceny liryczne z poematu Puszkina, jak określił swą operę Czajkowski. Dodał postaci na drugim planie i nowe sytuacje - choćby zabawę w ogrodowy teatr, jakby z "Mewy" Czechowa. Olga przebrana za młodego huzara odgrywa więc scenę zalotów do ukochanej, którą gra jej siostra Tatiana.

Jurij Aleksandrów rozbudował sceny liryczne z poematu Puszkina, jak określił swą operę Czajkowski. Doda! postaci na drugim planie i nowe sytuacje - choćby zabawę w ogrodowy teatr, jakby z "Mewy" Czechowa. Olga przebrana za młodego huzara odgrywa więc scenę zalotów do ukochanej, którą gra jej siostra Tatiana.

Tragiczna śmierć Leńskiego niczego nie zmieni, bo żyć dalej trzeba. Wielki Petersburg okazał się złudą, zresztą w tej inscenizacji otrzymał dość operetkowy wygląd. Nie wiadomo jednak, czy takie było rzeczywiście zamierzenie inscenizatorów, którzy na pokazaniu tzw. rosyjskości skupili się w poprzednich dwóch aktach, więc na finał zabrakło już nieco inwencji.

"Mamy popularne powiedzenie, które doskonale oddaje istotę mojej ojczyzny: chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zawsze" -mówił przed premierą Jurij Aleksandrów. I zrobił przedstawienie o rodakach, którzy marzyli, starali się, ale życie im nie wyszło.

Z typowym rosyjskim nastrojem musieli się zmierzyć polscy śpiewacy, w znacznej mierze młodzi. I dodali wartości inscenizacji, zwłaszcza Magdalena Molendowska, debiutantka w tak dużej premierowej roli, jaką jest Tatiana. Obdarzona ładnym, mocnym głosem i scenicznym temperamentem próbuje zaistnieć na scenach i w Anglii, i w Polsce. Z pewnością ma szansę na kolejne sukcesy.

Od kilku lat robi zaś coraz poważniejszą karierę w Europie tenor Arnold Rutkowski. Też zaczynał od Wrocławia, teraz przyjechał, by gościnnie wystąpić jako Leński i pokazać walory swego głosu. I to uczynił, choć ta rola wymaga mniej operowej emfazy, a więcej lirycznego skupienia.

Katarzyna Haras nadała Oldze wdzięku, a przed najtrudniejszym zadaniem stanął Tomasz Rak, bo publiczność liczyła na spotkanie z odnoszącym sukcesy w świecie Arturem Rucińskim. Rak musiał zastąpić sławniejszego kolegę, którego zmogła grypa, i zadanie wypełnił, choć Onieginowi w jego ujęciu brakowało nieco dramatycznej wyrazistości. Tej zaś nie zabrakło na szczęście w grze orkiestry pod batutą Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego, który stanowczo za rzadko dyryguje w operze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji