Artykuły

Szekspir psychodeliczny

"Burza" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

"Burza" Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Polskiego we Wrocławiu to porywający i błyskotliwy spektakl o teatrze. Ale bez obaw - żadna środowiskowa rozgrywka z aluzjami do sporów, kto, z kim i przeciw komu. Przedstawienie uwodzi dowcipem, transowym rytmem i obrazem.

Szekspir Garbaczewskiego to spora niespodzianka. Przezywany po garderobach "Baronem Chaosu" reżyser rzadko wystawia gotowe "sztuki" z akcją, dialogami i postaciami. W jego "Balladynie" (Teatr Polski w Poznaniu) dramat Słowackiego był tylko pretekstem do bezczelnie radykalnego koncertu z rapującym kobiecym duetem i ostrym performance'em Justyny Wasilewskiej, która nie zgadza się na przypisaną jej rolę.

Inaczej w "Iwonie. Księżniczce Burgunda" (Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu), w której tekst Gombrowicza interpretowany był przede wszystkim kamerą. W końcu "Iwona..." znajduje się w krzyżowym ogniu dworskich spojrzeń. Aktorzy przez większość czasu byli ukryci za ekranem. Lustrzane odbicia i kadry realizowanego na żywo wideo składały się na precyzyjny spektakl grający filmowymi konwencjami.

W "Burzy" Garbaczewski z dramaturgiem Marcinem Cecką bawią się rozpasaną teatralnością i psychodelicznym wymiarem tekstu. Wyciągają z ostatniej sztuki Szekspira to, co dziwne, niepokojące i komiczne. Gdy chwilami spektakl osuwa się w senną monotonię - to tylko po to, by po chwili uderzyć uśpioną czujność nowymi bodźcami, aż po nienaturalnie świetlisty, przeteatralizowany finał.

Zanim żachniecie się i powiecie, że kolejny reżyser poprawia czy szarga genialnego klasyka, przypomnijmy sobie tekst Szekspira. Mag - władający dziką wyspą zdetronizowany książę - wywołuje magiczną burzę, rozbijając statek swych krzywdzicieli. Swoją wyspą rządzi przy pomocy duchów, a akcja to seria przywidzeń i omyłek. Czas akcji dramatu pokrywa się z realnym - około cztery godziny (spektakl Garbaczewskiego trwa dwie). A ostatni monolog Prospera to raczej słowa aktora, który wychodzi z roli.

Nic dziwnego, że głównym bohaterem "Burzy" Garbaczewskiego jest sam dramat. Aktorzy mówią mieszaniną dopisanego tekstu Marcina Cecki, przekładu Stanisława Barańczaka i... staroangielskiego oryginału podawanego przede wszystkim przez Annę Ilczuk. Gdzieś w tle pobrzmiewają rozmaite poważne interpretacje, możliwe do wyczytania z dramatu Szekspira. Przez chwilę. Chociażby psychologiczny dramat między toksycznym rodzicem Prosperem a jego córką Mirandą (świetna Małgorzata Gorol). Jest i wątek postkolonialny. Prospero odebrał przecież wyspę Kalibanowi, przedstawianemu jako odczłowieczony tubylec, który dar "ludzkiej" mowy posiadł dopiero dzięki kontaktowi z przybyszem z cywilizowanego Neapolu. Ale nie o tym jest ten spektakl.

Nie jest to też feministyczny manifest, choć z książąt antagonistów reżyser robi kobiety. Uzurpatora Alonza gra Halina Rasiakówna. Prospera, a właściwie Prosperę - Ewa Skibińska. Tajemnicza i potężna, na wpół uśpiona. Biel łysej czaszki odcina się od ciemnego tła. Bo ten spektakl to przede wszystkim mroczna feeria. Światło Roberta Mleczki migocze w czarnej, lepkiej przestrzeni i samo sprawia wrażenie, jakby było tylko innym rodzajem czerni. Nad wszystkim unosi się ruchoma, niepokojąca scenografia Aleksandry Wasilkowskiej. Tę - a jakże - czarną instalację Garbaczewski wykorzystał już w "Życiu seksualnym dzikich".

Cecką zmieszanym z Barańczakiem mówią tu przede wszystkim Stefano i Trinkulo - rewelacyjni Wojciech Ziemiański i Andrzej Szeremeta. W komedii Szekspira to groteskowy duet pijaków nieudolnie próbujących wziąć wyspę w posiadanie. U Garbaczewskiego to teatralni konserwatyści, intelektualiści. Wygłaszają uczone komentarze do dramatu. Stefano Ziemiańskiego to stary mistrz, który najchętniej sam zagrałby Prospera. Złorzeczy Skibińskiej: "Zabierzcie tę babę", chce dostać płaszcz i magiczną pałeczkę z prawdziwego zdarzenia. W tej "Burzy" błyskawica to sznur jasno świecących białych diod. Ziemiański chwyta go w pewnym momencie - demaskując tandetę efektu.

Gdy 12 lat temu Krzysztof Warlikowski wprowadził do swojej "Burzy" w warszawskim Teatrze Rozmaitości trójkę naturszczyków - starszych kobiet w strojach ludowych - recenzenci prześcigali się w głębokich interpretacjach tego "znaku": Czy ma oznaczać "autentyzm" kultury wiejskiej? Prostotę i czystość idylli? Widmo prawdziwej wspólnoty? Gdy Garbaczewski w scenie wesela, a wcześniej miłosnego wyznania, zaprasza na scenę romską kapelę, z gitarami i akordeonem - nie w głowie nam alegoryczne odczytania. To teatralny dowcip, estetyczna klisza - jak cały spektakl anarchiczna, ożywcza i brawurowa. Tylko tyle i aż tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji