Artykuły

Za-ba-ry-ka-do-wać!

"Rzeźnia" Sławomira Mrożka w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Dionizy Kurz na blogu Kurzawka.

Dramat Sławomira Mrożka można uznać za krytyczną wypowiedź na temat nowych nurtów w sztuce europejskiej z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, których szczególnym przykładem była sztuka akcjonistów wiedeńskich. Byli to przede wszystkim: Hermann Nitsch, Günter Brus, Otto Muehl, Rudolf Schwarzkogler.

Warto przypomnieć, że akcjoniści szokowali wtedy przedstawieniami kultu rytuałów, na przykład zabijali zwierzęta w inscenizowanym obrządku ofiarnym, orgiami seksualnymi, publiczną masturbacją, okaleczeniami, często podczas ich performance było dużo krwi, ekskrementów i nagości. Wsławili się również tym, że łamali te wszystkie tabu śpiewając w tym samym czasie hymn austriacki, co spowodowało natychmiastowy areszt nałożony na Güntera Brusa.

Akcjoniści protestowali w ten sposób przeciwko mieszczańskiej, katolickiej obyczajowości oraz przeciwko temu, że Austria nie przeprowadziła rozliczeń z własną, faszystowską przeszłością.

Tytułowa rzeźnia symbolizowała właśnie taką, nowoczesną sztukę. Mrożek zajął w tym wypadku konserwatywne stanowisko i zestawił ją z tradycyjną sztuką wysoką, która jego zdaniem przegrała i uległa nowym trendom. Bo przecież Skrzypek (Tomasz Schuchardt), pomimo wirtuozostwa i talentu, które cudownym trafem dostał w prezencie od Paganiniego (bardzo udana, trudna rola Dariusza Wnuka), zafascynowany mięsem, a zwłaszcza wątróbką, porzucił instrument i został rzeźnikiem. W grze tego aktora czułem inspirację kreacjami Dustina Hofmanna z pamiętnych filmów: Rain Man i Midnight Cowboy.

Dodatkowo podkreślam udaną rolę Piotra Fronczewskiego (Dyrektor filharmonii), którego przemówienia znalazły uznanie i zrozumienie na widowni, chociaż ich treść, taka jak przeciwstawienie miasta i wsi była podana właśnie "jak u Mrożka", czyli trąciła absurdem i jednocześnie była rzeczywistością. Najprzedniejsze było wykrzyczane zdanie: "zaszyć, zaczopować, zaklinować, załatać, zamurować. Za-ba-ry-ka-do-wać!", które jednak nie odniosło skutku i musiano skapitulować wobec powszechnego zbydlęcenia.

Ciepłe słowa mam dla Magdaleny Zawadzkiej (Matka), która pokazała w przekonujący sposób zaborczość i nadopiekuńczość wobec syna. Zabrakło mi jedynie okazaniu mu odrobiny ciepła i prawdziwej, matczynej czułości, ale być może było to tak ustalone z reżyserem. Podobała mi się także Flecistka, oszczędnie zagrana przez Emilię Komarnicką. Reżyser, Artur Tyszkiewicz nie eksperymentował, postawił na słowo w wykonaniu aktorów decydując się na minimalistyczną scenografię i szczątkową, podkreślającą atmosferę quasi-horroru muzykę.

Na szczęście światowa sztuka, raz wolniej, raz szybciej, ale jednak rozwija się nadal, chociaż niektórzy artyści i krytycy twierdzą, że współczesność sztuki jest jedynie zapętlającym się dialogiem z przeszłością. Może nie jest aż tak źle, czasami pojawiają się dzieła nowatorskie i wartościowe, co pozwala mieć nadzieję, że kolejni dramaturdzy wykorzystają szansę i skomentują nowe trendy biorąc przykład z osiągnięć naszego mistrza, Sławomira Mrożka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji