Artykuły

Manekiny w upiornym tańcu

"Opera kozła" w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Wiesław Stanowski w Przeglądzie.

Janusz Wiśniewski wraca do teatralnej formy, tyle że wraca powoli. Jego najnowsza premiera "Opera kozła" przypomina wprawdzie olśniewające spektakle lat 80., ale świeci tylko światłem odbitym. Na scenie jak zwykle tłum marionetek - od pobożnego Żyda po boksera wagi ciężkiej. Wszyscy tłoczą się na parkiecie w upiornym tańcu. Padają ze zmęczenia, schodzą ze sceny i znów pojawiają się, by recytować poetyckie teksty o własnym znużeniu ziemskim bytowaniem. Nie mamy wątpliwości - ten blisko półtoragodzinny taniec to metafora ludzkiego losu. Podparta obficie recytowaną ze sceny klasyką literatury - od proroka Jeremiasza przez Dantego po Puszkina. Wzniosłe strofy poetyckie toczą się w rytm morderczego tańca do muzyki Jerzego Satanowskiego. Ale gdzieś już tę inscenizację widzieliśmy.

Ano tak - za podstawę "Opery kozła" Wiśniewski obrał wydaną w 1935 r. powieść amerykańskiego pisarza Horace'a McCoya "Czyż nie dobija się koni?", będącą kanwą kultowego filmu Sidneya Pollacka z 1969 r.

Ale Wiśniewski przejął z powieści tylko jeden motyw. Krytykę społeczną zastąpił własnymi teatralnymi pomysłami. Jego aktorzy podrygują jak manekiny, stroją dziwaczne miny pod grubą warstwą groteskowego makijażu, tworzą po prostu teatr Wiśniewskiego nie do pomylenia z żadnym innym.

I o to, zdaje się, reżyserowi chodziło. Chce nawiązać do tych spektakli, które uczyniły z niego zjawisko teatru autorskiego lat 80. Zabłysnął dzięki Izabelli Cywińskiej, która w 1982 r. udostępniła mu scenę kierowanego przed siebie Teatru Nowego w Poznaniu. Pokazał wtedy słynne "Panopticum a la Madame Tussaud", na które przez kilka sezonów zjeżdżała się publiczność z całej Polski. Rekordziści oglądali spektakl po kilkanaście razy. A było na co popatrzeć. Na scenie kabaret przechodził w cyrk, cyrk w rewię, rewia w komiks, a komiks w fotoplastykon. W minutowych scenkach przemazywali się lekarze w kitlach zachlapanych krwią, dzieci jakby żywcem przeniesione z komunijnych zdjęć, śmierć z kosą i konferansjer ze staroświeckiego kabaretu oraz cały tłum równie przypadkowych osób. Każda klepała w kółko tę samą kwestię - fragmencik wielkiej literatury albo uliczną odzywkę, która Wiśniewskiemu przyszła do głowy podczas próby. Bo swoje przedstawienia układał na gorąco we współpracy z aktorami. Jego spektakle pokazywały świat nieodwołalnie rozpadający się na kawałki. To świetnie korespondowało z nastrojami roku 1982 i lat następnych, kiedy to reżyser w podobnej stylistyce pokazał "Koniec Europy" (1983) i "Modlitwę chorego przed nocą" (1987). Już jako człowiek instytucja przeniósł się w końcu lat 80. do Warszawy, ale tam po kilku sezonach jego zespół, który osadzono w dawnym kinie Syrena na warszawskiej Pradze, z czasem się rozpadł, głównie z braku stałych dotacji finansowych. Jednak Wiśniewski zdążył jeszcze swoje przedstawienia pokazać na najważniejszych festiwalach teatralnych świata. Teraz może tam zawieźć swoją "Operę kozła". To już nie jest towar pierwszej świeżości, ale ciągle może się podobać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji