Artykuły

Komediowo-liryczna Dolly

"Hello, Dolly!" w reż. Marii Sartovej w w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Lawina komplementów spłynęła na premierę Marii Sartovej, która po raz kolejny zmierzyła się z "Hello, Dolly!", czyli legendą amerykańskiego musicalu. Tym razem na deskach Teatru Muzycznego w Poznaniu. A zatem na scenie, która swoimi gabarytami, a także możliwościami akustyczno-technicznymi, niekoniecznie służy najlepiej tego typu widowiskom muzycznym, gdzie rewiowe schody i pióra pozwalają na efektowne zejścia i wejścia. Jeśli jednak można mówić o sukcesie tego przedsięwzięcia, to przede wszystkim dzięki jego walorom inscenizacyjnym, narracyjnej zwartości i wartkości, kolorystyce muzyczno-ruchowej i dyscyplinie kompozycyjnej przestrzeni, które wydają się być w tym spektaklu nad wyraz stylistycznie wysmakowane i wyeksponowane z dużą dozą ekspresji. Gorzej rzecz się ma z samym wykonawstwem, zarówno w wyrazie wokalnym jak i aktorskim, które zahacza zbyt często o operetkowy sznyt; do tego wiele do życzenia pozostawia dykcja całego zespołu, albowiem sporo fragmentów tekstu nie dociera do publiczności. Nawet w scenach ansamblowych. Szwankuje również niekiedy czytelność artykułowania słowa w śpiewie. Choć wszyscy grający i śpiewający mają mikroporty.

Prapremiera "Hello, Dolly!" miała miejsce 16 stycznia 1964 roku w Nowym Jorku. Kilka teatrów muzycznych w Polsce (Roma, Capitol, TM w Gdyni, GTM, Rozrywka w Chorzowie, od niedawna Rampa) od lat nieustannie pracuje nad tym, by zmniejszyć dystans jaki dzieli polską scenę musicalową od choćby europejskiej czołówki teatralnej w tej dziedzinie. Teatrowi Muzycznemu w Poznaniu trudno podjąć tę walkę, albowiem nie dysponuje warunkami technicznymi, które sprzyjałyby tego typu realizacji dużych przedstawień. Dodatkowo granie przez wiele lat głównie repertuaru operetkowego, nie pomaga poznańskim aktorom w sposobach kreowania scenicznych postaci. Ale w przypadku najnowszej realizacji nie to wydaje się najbardziej istotne. Albowiem pomimo niedociągnięć w możliwościach aparatu wykonawczego i technicznego, oglądamy na poznańskiej scenie widowisko silnie energetyczne i pełne autentycznej pasji. Widać to przede wszystkich w rozwiązaniach sytuacyjnych, w zakomponowaniu ruchu scenicznego, w sekwencjach choreograficznych i wszystkich scenach zbiorowych. Łączniki poszczególnych odsłon też są zgrabne, nie pozbawione elementów komediowych, i płynnie pozwalają przechodzić od jednego wątku do drugiego. To zasługa przede wszystkim Jacka Badurka, któremu udało się ciekawie i precyzyjnie uruchomić cały zespół wokalny i taneczny.

Musical wymaga od wykonawców szczególnych umiejętności interpretacyjnych. Trzeba swobodnie operować głosem, by móc wydobyć potrzebne przy tego typu muzyce charakterystyczne brzmienie, które będzie w korelacji z przekazywaną treścią i osobowością kreowanej postaci. Trzeba być niezwykle czułym na wszystkie niuanse rytmiczno-dynamiczne, operować profesjonalnie gestem, tańczyć A wszystko po to, by ukazać całe bogactwo złożoności postaci, które wcale nie są znowu tak papierowe, banalne czy błahe. Tutaj niejednokrotnie sama barwa i naturalne brzmienie głosu nie wystarczą do skonstruowania dramatycznej frazy i wnikliwego opracowania roli.

Agnieszka Wawrzyniak, jako Dolly Gallagher, udanie gra w poznańskim spektaklu dojrzałą kobietkę ze sporą dozą temperamentu i energii, potrafiącą czarować mężczyzn wdziękiem po to, by zmusić ich do - jeśli nawet nie miłości - to przynajmniej do szacunku. W jej interpretacji seksowna wdowa, kiedyś legenda nowojorskiej restauracji Harmonia, sztukę swatania i rozwiązywania matrymonialnych machinacji doprowadziła do perfekcji. To w jaki sposób Wawrzyniak pragnie zdobyć serce i pieniądze zamożnego, ale chciwego hurtownika Horacego Vandergeldera (Jarosław Patycki) ma wymiar lekkiej gry, z odrobiną zabawy, przymrużeniem oka, choć cel wytknięty na początku jest zawsze priorytetem. Jest w tym wszystkim swoboda w żonglowaniu nastrojem, jest kobiece ciepło, radość, bezceremonialność, szczerość i obok przebojowości liryzm w scenach rozmów ze świętej pamięci mężem, od którego oczekuje jakiegoś znaku czy potwierdzenia dla swoich zamierzeń i sercowych planów. I o ile aktorsko poznańska solistka broni się doskonale, to w warstwie wokalnej jest już niestety trochę gorzej. Zdecydowanie lepiej wokalnie radzi sobie natomiast Anna Lasota jako Irena Molly. Ale też i sama inscenizacja w Poznaniu nie stawia na odkrywczość, czy na poszukiwanie nowych interpretacji słynnych piosenek. W pamięci pozostają przede wszystkim imponujące precyzyjnym rysunkiem sceny zborowe, pełne smacznych ingrediencji dynamizujących akcję i ciekawie pointujących poszczególne sytuacje. Oszczędna scenografia pozwala na funkcjonalne, czytelne i proste koncepty zagospodarowywania sceny nieodzownymi elementami dekoracji i rekwizytami. Wszystko to razem jednoczy całość i dla poszukujących w teatrze dobrej zabawy będzie całkiem przyjemną dla oka i ucha strawą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji