Artykuły

Jest festiwal, są nerwy. Jak co roku

- Do końca będę drżał o efekt i reakcję publiczności - mówi Maciej Figas, dyrektor bydgoskiej Opery Nova o wyborze premiery tegorocznego festiwalu. A będzie ona iście diabelska, bo zobaczymy "Potępienie Fausta".

Wielkimi krokami zbliża się tegoroczny Bydgoski Festiwal Operowy. Poprzedniego nie będzie Pan, z jednego powodu, wspominał zbyt dobrze. - Ale za to były dwie, w opinii krytyków i publiczności, premiery.

Skrócony program ubiegłorocznego festiwal operowego i występ, który nie doszedł do skutku, to jeden z mniej życzliwie wspominanych przeze mnie incydentów ubiegłego roku, czyli Tokyo Ballet. Na występ tego zespołu bardzo liczyliśmy i nie ukrywam,że miał być gwiazdą festiwalu. Nie udało się. Jeden z głównych donatorów festiwalu (Ministerstwo Kultury - red.) odmówił nam wsparcia i festiwal musiał być skrócony. Obie premiery były za to bardzo udane: na początek festiwalu "Księżniczka czardasza" i jesienne "Rigoletto". Miały dobre recenzje, zostały świetnie przyjęte przez publiczność. Diametralnie inne od siebie. "Księżniczka czardasza" pokazała, jak nieprawdziwe jest stwierdzenie, że operetka jest gatunkiem przestarzałym i że warto do niej wracać. "Rigoletto" jest natomiast oryginalną koncepcją Natalii Babińskiej, młodej reżyserki, o której w kraju zaczyna się robić głośno, aktora przypomnijmy zrealizowała już u nas "Halkę". Ciekawostką jest fakt, że Natalia Babińska jest wychowanką Wojciecha Adamczyka, który z kolei reżyserował u nas w ubiegłym roku "Księżniczkę czardasza". Warto też wspomnieć o koncercie plenerowym "Pożegnanie lata" przy operowym amfiteatrze. Sam koncert i wysoka frekwencja pokazały, jak duże jest zapotrzebowanie na tego rodzaju imprezy. Nie można też zapominać o koncertach sylwestrowych, które już stały się fenomenem na skalę całego kraju. Te ostatnie zobaczyło blisko 6 tysięcy ludzi! Zauważyliśmy też, że nasze koncerty zmobilizowały już inne polskie teatry do przygotowania podobnych propozycji. Jestem świadkiem wypytywania o to, kto i jak przygotowuje operowe koncerty. To pokazuje,że nasza formuła, która się sprawdziła i sprawdza co roku, teraz przenosi się powoli na inne sceny. Póki co jesteśmy jednak jedynym teatrem operowym, który na przełomie roku organizuje 7 koncertów. Również na przełomie 2015 i 2016 roku, a publiczność przed występami artystów ponownie będzie bawić Andrzej Poniedzielski.

Zostawmy już ubiegły rok za sobą, a powiedzmy nieco więcej o tegorocznym festiwalu operowym. Wiemy już, że otworzy go "Potępienie Fausta" w reżyserii Macieja Prusa.

- W tym wypadku wybrany został przez reżysera. Po ostatniej jego realizacji, czyli "Cyganerii" w 2011 roku, umówiliśmy się na kolejną premierę. Trwało to długo, ale udało się. Nie ukrywam, że rozmowy z Maciejem Prusem niebyły łatwe, wielokrotnie przewijały się różne tytuły. I albo pan Maciej miał do nich wątpliwości albo ja. Nie ma co ukrywać, że Bydgoszcz jest takim ośrodkiem operowym, który nie może sobie pozwolić na realizację rzadko wykonywanego dzieła, które po kilku spektaklach "zejdzie" z afisza, bo nie będzie się cieszyło powodzeniem publiczności. A takie tytuły się w naszych rozmowach pojawiały. Ale jak widać, kompromis udało się osiągnąć i tak oto dotarliśmy do "Fausta" Goethego. Aby nie powielać pomysłu "Fausta" Charles'a Gounoda, który przewija się w wielu teatrach w Polsce, Maciej Prus zdecydował się na "Potępienie Fausta", bardzo ciekawą legendę dramatyczną Hectora Berlioza, znakomitego francuskiego kompozytora. Zaryzykowaliśmy. Oczywiście zawsze mamy lekką tremę i od razu chcę zaznaczyć, że świadom, iż tytuł nie jest powszechnie znany, a dzieło nie jest zaliczane do żelaznego repertuaru operowego, będę do końca drżał o efekt i reakcję publiczności, ale pamiętam, że takie samo drżenie miałem przed "Mefistofelesem". Wtedy koledzy dyrektorzy dziwili się: "Mefistofeles"? Dlaczego nie wystawiłeś "Fausta"? A wtedy wystawiłem "Mefistofelesa" dlatego, że wszyscy wystawiali "Fausta". W dodatku udało się stworzyć bardzo udany spektakl, który pokazywaliśmy poza Bydgoszczą i który spotkał się z dobrym przyjęciem publiczności.

"Potępienie Fausta" na początek festiwalu. A co zobaczymy później?

- Wiemy na pewno, że będzie "Don Kichot" w wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego z warszawskiego Teatru Wielkiego Opery Narodowej, "Miłość do trzech pomarańczy" Sergieja Prokofiewa z Opery Krakowskiej. Poznański zespół przyjedzie na festiwal z "Cyberiadą" (opera Krzysztofa Meyera z librettem kompozytora na podstawie opowiadań Stanisław Lema - red.). To są tytuły, których grzechem byłoby nie pokazać podczas wydarzenia, którym jest festiwal operowy, a takie, na których wystawienie niekoniecznie zdecyduje się dyrektor teatru operowego z m.in. względów finansowych. My jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że te tytuły możemy pokazać właśnie na festiwalu. Jako dyrektor nie chciałbym mieć może "Cyberiady" na afiszu, ale cieszę się, że mogę ją pokazać festiwalowej publiczności. Nie byłoby festiwalu, gdyby nie było nerwów. Tylko ich powód co roku jest inny. Na ogół te stresujące sytuacje znajdują jednak szczęśliwy finał i mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Jednak nauczeni ubiegłorocznym doświadczeniem (odwołany występ Tokyo Ballet - red.), nie spieszyliśmy się z podpisywaniem kontraktów z zespołami zagranicznymi. Pewny jest występ Opery Wileńskiej, który przywiezie "Otella" Giuseppe Verdiego. Opera nie jest grywana zbyt często, bo dobrych wykonawców partii Otella można by policzyć na palcach obu rąk. Występ drugiego zespołu wciąż stoi pod znakiem zapytania. Umawialiśmy się z zespołem Alicji Alonso, czyli narodowym baletem kubańskim. Sama artystka jest legendą tego baletu. Przed laty była w Warszawie z triumfalną wizytą. Pech polega na tym, że kubański balet otrzymał w tym samym czasie propozycję występu w Meksyku. Skrócił więc swój występ do zaledwie kilku występów w Bułgarii, czego skutkiem była rezygnacja tego kraju. Nie jesteśmy szaleńcami i samodzielnie nie jesteśmy w stanie dźwignąć przyjazdu dużego zespołu baletowego. W tej chwili trwają więc rozmowy z innym, równie atrakcyjnym zespołem baletowym, który wystąpiłby na zakończenie festiwalu. Mam nadzieję, że niedługo będę mógł podać, co to będzie za zespół. Taka sytuacja będzie trwała niestety do momentu, aż festiwal nie otrzyma gwarancji, że w ramach kadencji samorządu impreza otrzyma stałą dotację na kilka lat. Wtedy moglibyśmy planować repertuar z dużo większym wyprzedzeniem i nie obawiać się, czy damy radę finansowo. Na tegoroczny festiwal jest póki co zapewniona dotacja z miasta, na ubiegłorocznym poziomie. Mamy też informację o dotacji z ministerstwa kultury, co niezmiernie nas cieszy. Czekamy na decyzję urzędu marszałkowskiego. Ja natomiast niedługo odbędę swoją rutynową "pielgrzymkę" po zaprzyjaźnionych przedsiębiorstwach, bankach i tradycyjnie będę liczył na przychylność.

O wiele łatwiej byłoby planować repertuar festiwalu operowego, gdybyśmy mieli stałą kwotę na to wydarzenie.

Tradycją bydgoskiej opery, obok wiosennej premiery, stała się też jesienna. Co to będzie?

- Z jesienną premierą problem polega na tym,że jeszcze do niedawna nie mogłem planować nowych sezonów, ponieważ moja umowa upływa z końcem sierpnia. W umowie zaś znajduje się klauzula informująca o tym, że nie mogę podejmować zobowiązań finansowych, które wykraczają poza czas jej trwania. Jednak po ostatnich informacjach z urzędu marszałkowskiego, że umowa ze mną zostanie przedłużona, intensywnie zabraliśmy się do przygotowania jesiennej premiery. Jeżeli wszystko się powiedzie, będzie to balet Piotra Czajkowskiego "Dziadek do orzechów". Wokół tego tytułu "krążymy" już od dłuższego czasu, a na temat realizacji rozmawialiśmy z kilkoma choreografami, m.in. ze Skandynawii. Rozmowy nie do końca się udały, ale wszystko wskazuje na to, że spektakl zrealizuje zagraniczny choreograf. Przyjedzie na marcowe "Fascynacje", by zobaczyć bydgoski zespół baletowy. Myślę, że to będzie wizyta, po której powie "tak" lub "nie". Mamy nadzieję, że zaskoczymy go pozytywnie kondycją naszego baletu i podpiszemy umowę.

W przyszłym roku minie 10 lat, od kiedy oficjalnie oddano do użytku budynek bydgoskiej opery, chociaż jego budowa rozpoczęła się dużo wcześniej. Czy już potrzebne są inwestycje w infrastrukturę?

- Mimo że nasz budynek jest wymieniany jako jeden z nowocześniejszych tego typu w kraju oddanych w ostatnich latach już pojawiają się określone potrzeby wynikające ze zużycia pewnych urządzeń. Co rok musimy walczyć o pieniądze na modernizację gmachu, ale również m.in. o środki, by wymienić odpadające płyty w amfiteatrze przy operze czy deski sceny głównej. Te ostatnie są już na tyle zużyte, że zdarzają się kontuzje tancerzy. Pamiętam, jak obejmowałem stanowisko dyrektora, a budynek był jeszcze niewykończony, słyszałem: "Jeśli nawet budowa opery się zakończy, to kto tam będzie chodził?". Dziś dyrektor techniczny wręcz żąda ode mnie dnia wolnego, żeby mógł skontrolować stan urządzeń i sceny. Z tym jest coraz większy problem, bo musimy zagrać określoną liczbę spektakli, zrobić określoną liczbę prób. Oprócz tego muszę zadbać o tych wszystkich, którzy liczą na gościnne mury naszej opery, począwszy od studniówek poprzez bale, teatry i rozmaite imprezy. Mamy też przykre niespodzianki, jak awarie systemów, których już dziś nikt nie jest w stanie naprawić. Potrzeb jest naprawdę mnóstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji