Artykuły

Warszawa. Dziś kolejna odsłona "Teatroteki WFDiF" w IT

W środę 25 lutego o g. 18:30 Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego zaprasza na kolejną prezentację "Teatroteki" - cyklu ekranizacji polskiej młodej dramaturgii teatralnej przygotowanego przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i Fabularnych.

Tym razem w siedzibie Instytutu Teatralnego (ul. Jazdów 1, Warszawa) będzie można zobaczyć "Walizkę" w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego z Adamem Ferencym i Krzysztofem Globiszem w głównych rolach.

Projekcja "Walizki" będzie drugim - po "Walentynie" w reżyserii Wojciecha Farugi - spektaklem zaprezentowanym w ramach cyklu "Teatroteki". Po pokazie przedstawienia, podobnie jak po "Walentynie", zaplanowano dyskusję z udziałem reżysera, którą poprowadzi Maciej Wojtyszko. Przy okazji spektaklu Farugi stała się ona pretekstem między innymi do analizy tego, jak zmienia się percepcja twórcy podczas pracy nad dziełem oraz do rozmowy o szukaniu nowej formy dla "teatru w telewizji". - To była fascynująca i ryzykowna podróż - zrobić pięćdziesięciominutowy monodram w telewizji. Mogliśmy zaproponować coś innego, naszego i w jakimś stopniu przeczącemu temu, że Teatr TV musi polegać na statycznie ustawionych kamerach - mówił reżyser spektaklu.

Poniżej przypominamy rozmowę, która przy okazji projekcji "Walentyny" odbyła się w Instytucie Teatralnym.

***

Maciej Wojtyszko: Oglądam "Walentynę" po raz kolejny i wciąż jestem pod wrażeniem. Mamy bowiem w tym spektaklu do czynienia zarówno z niezwykle ciekawą metaforą teatralną jak i frapującym pytaniem o człowieka w ogóle. Zacznę jednak od pytania do reżysera spektaklu i autora tekstu - Wojciecha Farugi - o koncepcję przedstawienia. Jak powstawała "Walentyna"?

Wojciech Faruga: Najpierw pojawiła się "intuicja tematu", czyli chęć zmierzenia się z historią Tiereszkowej. Dopiero potem nadarzyła się okazja, żeby zrealizować spektakl. Wystartowaliśmy od "Pamiętników" Tiereszkowej kupionych za złotówkę na Allegro przez Pawła Sztarbowskiego. "Pamiętniki" zostały wydane w 1964 roku, czyli dokładnie rok po jej locie w kosmos. Po pierwszej lekturze uznaliśmy, że to szalenie zmanipulowany i propagandowy materiał. Jednak natychmiast pojawiła się też intuicja - kolejna jak widać w tym projekcie - Julii Kijowskiej, żeby właśnie w tym znaleźć coś, rodzaj wyrwy, który pozwoli się nam wczepić w tę historię. Sięgnęliśmy też po "Stan nieważkości" - film Macieja Drygasa, na który składają się rozmowy z osobami, które brały udział w sowieckim programie kosmicznym. Byli to zarówno herosi z pierwszych stron gazet, jak i ludzie, o których nikt nigdy nie słyszał, bo uczestniczyli tylko w przygotowaniach do lotu. Wszyscy wierzyli jednak, że prędzej czy później polecą na inne planety. Po drodze poddawali się eksperymentom medycznym - nie tylko związanym z kosmosem. Trudno ocenić skalę tego zjawiska, bo osób zaangażowanych w radziecki program kosmiczny były tysiące, a informacje do dziś są pilnie strzeżone.

Szybko też pojawiły się pytania o formę i pomysł przedstawienia, żeby nie był to typowy monodram, a raczej spektakl-koncert, zderzający aktorkę z chórem. I takim sposobem w spektaklu znalazł się znany mi wcześniej chór "Harfa". Jeśli mowa o konstrukcji spektaklu, ważnym elementem scenariusza były warsztaty "Rówieśniczki", dla pań w wieku zbliżonym do wieku Walentyny. Poprosiliśmy uczestniczki, żeby opisały swoje uwagi, emocje i wspomnienia. I te wrażenia znalazły się w scenariuszu: na przykład lista próśb do Walentyny czy marzenia jednej z pań w 1963 roku, czyli w roku lotu Tiereszkowej w kosmos, o tym, żeby nie było trzeciej wojny światowej. Te relacje, możliwość porozmawiania z ludźmi, którzy żyli w latach 60. pomogły nam lepiej zrozumieć tamten okres. Możliwość powrotu do ówczesnych emocji, odgrzebanie historii warsztatowiczek pozwoliły nam zbudować scenariusz, na który złożyły się też wspomniane "Pamiętniki" oraz transkrypcje oryginalnych wypowiedzi kosmonautów i członków projektu kosmicznego z filmu dokumentalnego Drygasa. Kiedy jednak pojawił się kolejny pomysł, żeby zrealizować spektakl w Teatrze TV, równolegle pomyśleliśmy o tym, by nieco przełamać konwencję klasycznej rejestracji. Szkoda, że nie ma dziś z nami Arka Tomiaka, bo gdyby nie on, to utonęlibyśmy. To był jego pomysł, żeby wykorzystać dynamiczną kamerę, która została przyczepiona do Julii i ciągle patrzyła jej w twarz. Trzy dni zdjęć, dubel za dublem, a Julia sama na planie. Bez partnera - za to z kamerą, która ważyła niemało. Wspaniałą pracę wykonali też dźwiękowcy - Michał Robaczewski i Tomek Wieczorek oraz montażysta Maciej Szydłowski. Udało nam się wspólnie podjąć wiele słusznych - mam nadzieję, chociaż bardzo radykalnych decyzji podczas post produkcji. Na przykład pierwsze 20 minut spektaklu jest "opowiadane" przez kamerę subiektywną pokazującą prawie wyłącznie twarz Julii. Baliśmy się tego rozwiązania, podobnie jak montażu asynchronicznego. Chociaż w efekcie końcowym to właśnie te zabiegi stworzyły naszą opowieść, zapracowały na jej formę.

Maciej Wojtyszko: Powiedziałaś o materiałach, które wykorzystaliście. Nie mogę zatem nie zapytać o selekcję - czego było ci najbardziej żal wyrzucić ze spektaklu, bo jak sądzę wiesz znacznie więcej o tych ludziach, niż zobaczyliśmy na ekranie?

Wojciech Faruga: Redukcja pewnych obrazów była niestety konieczna. Na przykład scena rozdawania chleba - wzięła się z tego, że Walentyna nie była przygotowana do lotu w kosmos. Owszem, miała charyzmę i pochodziła z odpowiedniej rodziny, ale to bynajmniej nie oznaczało, że tkaczka, którą przecież była, umie zachować się w tak ekstremalnych warunkach. W kosmosie spędziła 48 godzin, miała tam testować jedzenie. Jednak na miejscu dopadły ją mdłości - i, będąc w stanie nieważkości, cały czas wymiotowała. Nikt tego nie przewidział, nikomu nie przyszło do głowy, że radziecki kosmonauta może wymiotować. Dlatego Tiereszkowa odrywała tapicerkę i próbowała ukryć pod nią wymiociny, co oczywiście nie do końca wychodziło. Po wszystkim pojawił się problem, bo okazało się, że nie zjadła próbek z jedzeniem, a przecież poleciała tam właśnie testować kosmiczne posiłki. Była jednak sprytna, bo kiedy wylądowała - zachowały się przejmujące archiwalne zdjęcia ludzi biegnących do niej przez pola - niczym bogini rozdawała przybyłym jedzenie. Pokochano ją za to. Nieco później dostała niezłą reprymendę, bo nikt nie był w stanie ustalić, ile posiłków faktycznie zjadła. Nie mówiąc już o tym, że rozdawanie wysoce wykwalifikowanego pożywienia kosmicznego radzieckiemu ludowi było niewskazane. W tej historii pojawia się też niejaki Siergiej Korolow, czyli wielki konstruktor, "ojciec radzieckiej kosmonautyki". Jego historia też jest bardzo ciekawa - w latach 30. padł ofiarą Wielkiej Czystki i został zesłany do łagru. Po latach wrócił i konstruował słynne rakiety międzykontynentalne. Ciekawe, że po odbyciu lotu Tiereszkowa została zaproszona na 15 minut do gabinetu Wielkiego Konstruktora. Wyszła z niego, płacząc. Nie wiadomo, co się tam wydarzyło.

Kolejny wątek, który trochę nam uciekł, to odpowiedź na pytanie, kim Tiereszkowa jest dzisiaj. Wiadomo, że osiem lat temu zgłosiła się do samobójczej misji lotu na Marsa, znamy wypowiedziane przez nią w rezydencji Putina słynne zdanie: "marzę, żeby umrzeć na Marsie". Żyje w niej najpewniej rodzaj wiary w to, że kosmos ma sens.

Najbardziej mi chyba żal wersji (z której zrezygnowaliśmy ostatecznie), kończącej się napisami - słowami Giermana Titowa - który przed kamerą Macieja Drygasa powiedział: "umiemy latać w kosmos, umiemy przetrwać na orbicie, ale do dzisiaj nie znaleźliśmy niczego, co nadawałoby sens temu wysiłkowi". Brakuje mi tych słów. Myślę, że są ważne w kontekście tego, co dziś się dzieje - radziecki program kosmiczny ciągle próbuje się odrodzić.

Maciej Wojtyszko: Myślę zatem, że czas na pytania z sali

Osoba 1 z widowni: Jestem ciekawa, jak zareagowała na spektakl tytułowa bohaterka? I w jakim celu został on zrealizowany? Chociaż próbowałam go zrozumieć i tak ostatecznie doszłam do wniosku, że ci, którzy latają daleko, to schizofrenicy i kretyni. Czy zamierza pan zrealizować alternatywną historię na temat amerykańskich astronautów? W tej chwili nasuwa mi się wiele pytań, bo film dla mnie dzieli się na dwie części: tę schizofreniczną, w której - mam wrażenie - realizatorzy zakpili sobie z tytułowej bohaterki, z polskich stereotypów myślenia o Rosji i Rosjanach. Odczuwam w niej olbrzymi fałsz. A w drugiej części, która mnie poruszyła w pozytywnym znaczeniu, wykorzystano nagrania męskiego głosu, prawdopodobnie kosmonauty - to było poważniejsze

Wojciech Faruga: Niestety nie mieliśmy przyjemności skonfrontowania naszego spektaklu z Tierieszkową, bo nie mamy z nią kontaktu.

Dorota Buchwald: "Walentyna" nie jest spektaklem dokumentalnym, nie było zatem takiego obowiązku.

Paweł Sztarbowski: Gdyby pani miała kontakt do Tiereszkowej, to bardzo o niego prosimy.

Wojciech Faruga: Przykro mi, że pani czyta w spektaklu ironię, bo ironia była niezamierzona. Pierwsza część to próba zrozumienia bohaterki. Dwudziestominutowy monolog portretuje, jak Tierszkowa czuła się w momencie, kiedy wylądowała, jakie emocje nią targały. Próbowaliśmy wejść w jej głowę. Nie było w tym ironii. Oczywiście, każdy może czytać to jak chce, ale nasze intencje były jak najbardziej "nieszydercze". Rzeczywiście w spektaklu pojawia się np. picie wódki, ale nie wynikało ono ze stereotypów o Rosji, a z faktu, że scena picia toastu za zmarłych rzeczywiście miała miejsce. Wódka pojawia się nie po to, żeby pokazać rozrywkowy charakter Walentyny, chociaż takowy miała, a po to, by oddać sposób jej życia - pierwszymi słowami, które wypowiedziała po wylądowaniu, były, że w kosmosie najbardziej brakowało jej chleba z cebulą. Podczas pracy długo zadawaliśmy sobie pytania, na ile ona jest kreatorką własnej historii, a na ile podlega pewnym mechanizmom panującym wtedy w ZSRR.

Z pamiętników Kamanina, który był trenerem kosmonautów wynika, że bynajmniej nie mamy do czynienia z ofiarą systemu, a raczej z kimś, kto sprawnie się w nim poruszał. Przecież już dwa miesiące po wylądowaniu (szoku, jaki przeszedł jej organizm), uwiodła Andrijana Nikołajewa, trzeciego kosmonautę i zaszła z nim w ciążę. Świadczy to o tym, że w dużym stopniu była autorką swojego losu, nie tylko figurą kobiety, ofiary systemu.

Osoba 2 z sali: Czy przypadkiem to małżeństwo kosmonautów nie było zaaranżowane? Czy nie do tego typu zachowań zmierzała radziecka nauka?

Wojciech Faruga: Oczywiście, że tak. Mam też poczucie, że wydane w latach 90. pamiętniki Nikołaja Kamanina, mocno przecież ocenzurowane, są najbardziej obiektywnym źródłem. I opisana przez niego relacja między rzeczoną parą kosmonautów brzmi przekonująco. Jest też esej Jacka Hugo-Badera "Walentyna twist", w którym pisze, że to Chruszczow wybierał męża Tiereszkowej. Proszę też nie myśleć, że myśmy przeczytali trzy artykuły i stwierdzili, że poprzycinamy, powyjmujemy i siup z historią na scenę. Podczas pracy korzystaliśmy z konsultacji naukowych, ponadto Dom Spotkań z Historią czuwał nad tym, żeby nasz projekt nie odpłynął w artystowską wizję, a był zakorzeniony w faktach.

Maciej Wojtyszko: Z jednej strony mamy los człowieka, Tierieszkową zanurzoną w określonym kontekście kulturalnym, a z drugiej pewien nielogiczny system - jak go wspominamy - skierowany przeciwko człowiekowi. Dlatego nie miałem poczucia, że domniemana drwina z systemu, w pierwszej części spektaklu, jest drwiną nieuprawnioną. Widzieliście przecież państwo te ogromne tłumy, radosne witanie Walentyny Tierieszkowej w Polsce. To ogromna wartość spektaklu - to odsłonięcie dwóch warstw: propagandy, czyli określonego sposobu widzenia świata, polityki, oficjalności i człowieka w tym wszystkim. Wydaje mi się, że celem realizatorów było postawienie sobie pytania, jak to jest, kiedy przysuniemy się bardzo blisko do człowieka, który został okrutnie uprzedmiotowiony, zapakowany w kapsułę i wystrzelony czterysta tysięcy kilometrów poza Ziemię. Tylko po to, żeby sprawdzić, jak się tam odżywia.

Osoba 2 z widowni: Przyznam, że przyszedłem tutaj z niepokojem i obawą, że zobaczę parodię. A tymczasem jestem zafascynowany tym, co pan zrobił, panie Faruga. To, co widzieliśmy, zaprzecza temu, co sugerowała pani, która wypowiadała się z widowni jako pierwsza. Zrobił pan wspaniały spektakl, prawie dokument, ale jednocześnie sztukę teatralną. Wielkie wyrazy szacunku.

Maciej Wojtyszko: To jest szalenie ważny komunikat - Teatroteka jest prezentem dla pokolenia młodych reżyserów, którzy piszą też sztuki. Wytwórnia Filmów Dokumentalnych, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Instytut Teatralny zrobiły dla nich coś niesłychanie ważnego. Mogą kontynuować tradycję Teatru TV, gatunku, który posługuje się językiem metafory, skrótu. Mogą trenować wyobraźnię. Bo jakie to wyzwanie właśnie dla wyobraźni, żeby podróż w kosmos sportretować przy pomocy jednej kręcącej się posadzki, paru piesków i hełmu kosmicznego. Film "Apollo 13" kosztował pewnie blisko 30- 40 mln dolarów, a nie wiem, czy dawał tyle samo do myślenia

Głos z sali 2 : "Walentyna"rzeczywiście bije na głowę.

Dorota Buchwald: Dziękujemy bardzo, chociaż przyznam, że zaniepokoiło mnie, kiedy pan Faruga powiedział, że chciał zrobić przedstawienie wbrew konwencji Teatru TV. A przecież Teatroteka ma być właśnie nawiązanie czy powrotem do pewnej formy, ma nawiązywać do historii gatunku spektakli telewizyjnych

Wojciech Faruga: Fascynującym było, że zaproponowano nam tę formę, o której wspomina Dorota Buchwald, ale mogliśmy zrealizować coś z pogranicza: teatralnego filmu i filmowego teatru. Jestem z tego pokolenia reżyserów, któremu trudno myśleć o teatrze w oderwaniu od innych mediów.

Dorota Buchwald: Jest pan zarówno autorem sztuki, jak i jej reżyserem. Jakie są plusy i minusy, straty i zyski dla tekstu z "włożenia" swojej koncepcji w formę Teatru TV?

Wojciech Faruga: To była fascynująca i ryzykowna podróż - zrobić pięćdziesięciominutowy monodram w telewizji. Fascynująca, bo w tym gatunku można zrobić takie rzeczy, których nie można zrobić ani w filmie, ani w teatrze. A co ważne, dostaliśmy wolność. Oczywiście ograniczało nas miejsce - hala, budżet zbliżony bardziej do teatralnej premiery niż do produkcji filmowej, ale dostaliśmy za to wspaniałą ekipę, o której mówiłem na początku. Wspólnie stwierdziliśmy, że jest o co walczyć, że możemy zrobić coś innego, naszego i w jakimś stopniu właśnie przeczącego temu, że teatr telewizji musi polegać na statycznie ustawionych kamerach i montażu kontrplanowym. Film wymaga, by być bliżej prawdy, teatr - niekoniecznie. Mogą spaść kombinezony, w których nic nie ma, a i tak te metaforę wszyscy przeczytają.

Dorota Buchwald: Na tym polega ta wolność gatunku?

Maciej Wojtyszko: Otworzyliśmy kilka puszek z kilkoma Pandorami jednocześnie. Pewnie tak, ale wolność polega też na sile wyobraźni reżysera. W spektaklu jest drobny moment, kiedy bohaterka mówi: "Bóg" - i w tym momencie kamera rejestruje plan z góry przez światła. Mamy zatem omówienie słowa "Bóg" przy pomocy obrazu. Ta sztuczka, to dowód na umiejętność przyglądania się człowiekowi w teatrze telewizji. Przyglądania się też okiem kamery.

Dorota Buchwald: Dobrze, że zaczęliśmy o tym mówić. Chciałabym, żebyśmy na kolejnych spotkaniach rozmawiali o tym jeszcze głębiej - o pracy z kamerą, o szukaniu odpowiedniej formy i języka dla tego gatunku.

Maciej Wojtyszko: Na zakończenie opowiem, jak śp. profesor Jackiewicz zachwycał się tym, jak Rita Hayworth zdejmowała rękawiczkę i twierdził, że to jest wielokrotnie silniejszy sygnał erotyczny, niż pełny striptiz. Chyba miał rację, bo to właśnie jest pars pro toto. A kiedy widzimy na obrazie Bruegla spadającego Ikara, znajdujemy jakieś skojarzenia i nagle dostrzegamy sygnał, który wysyła nam artysta w dziele sztuki. W tym momencie myślimy sobie nieco mądrzej i nieco głębiej o naszym istnieniu. To najtrudniejsze w pracy każdego artysty - jeżeli chce być uczciwy, to czasem musi zadać sobie pytanie, czy uczestniczy w tzw. odsłanianiu prawdy bycia. Twierdzę, że w przypadku tego spektaklu wysiłek był podjęty i jeśli część osób to zobaczyła, tak jak pan z sali, który zabierał głos, to znaczy, że przynajmniej częściowo się to udało. I daj nam panie Boże, żeby nam się choć częściowo udawało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji