Artykuły

W poszukiwaniu własnego języka

O tragedii antycznej, przynajmniej z pozoru, wszyscy już wszystko wiedzą. Znają treść, wiedzą na kim ciąży klątwa i kto kogo zabije. Widzowie mogą więc, tak jak niegdyś antyczni Grecy, badać uważnie sposób wystawienia tragedii, trafność metody i stylistyki obranej przez reżysera i adekwatność wizji teatralnej do wizji literackiej. Może dlatego tragedia antyczna stała się w naszych czasach ulubionym polem eksperymentów teatralnych, uprawianych przez reżyserów najwybitniejszych, takich jak Brook, Serban czy Stein. Bez wątpienia dodatkową zachętę do eksperymentowania daje to, że nikt tak naprawdę do końca nie wie, jak wyglądały wystawienia tragedii w czasach, kiedy żyli ich najwybitniejsi twórcy. Nigdy nie usłyszymy, jak naprawdę brzmiała melopea, czyli tragiczna melorecytacja.

"Elektra" Sofoklesa wystawiona w Teatrze Dramatycznym przez Krzysztofa Warlikowskiego to wyprawa w świat zachodnioeuropejskiego teatru ponowoczesnego. Można by sporządzić długą listę zapożyczeń, które ponowoczesność nazywa zgrabnie cytatami i wytknąć Warlikowskiemu wtórność jego dzieła. Ale po co w takim razie w ogóle o tym pisać? Lepiej zająć się tym, co w spektaklu nowe i ciekawe, i na chwilę pogodzić się, że polski teatr zachował się tak jak sztuki plastyczne w Polsce, to znaczy odkrył na nowo to, co Europa odkryła już jakiś czas temu. Lepiej, kiedy dzieje się odwrotnie i nowoczesne wyrasta z tego, co najbardziej tradycyjne i własne, ale można też zacząć od drugiego końca.

Nowy w przedstawieniu Warlikowskiego jest przede wszystkim chłód. To przedstawienie jest zimne, nie epatuje widza wewnętrznymi spazmami aktorów, nie zniewala nieudolnym udawaniem czegokolwiek. Jest po ludzku racjonalne i skalkulowane, tak jak decyzje i działania aktorów. Można z tego natychmiast uczynić zarzut, bo unieważnia się w ten sposób wielkie i niepoznawalne siły rządzące tragedią grecką, odsuwa się na daleki i mało istotny plan klątwę domu Atrydów. W zamian za to jednak reżyser narzuca swojemu teatrowi nowy ton i konsekwentnie go trenuje. Mam nadzieję, że straty, jakie na skutek tych działań ponosi dzieło Sofoklesa, a są one naprawdę poważne, zrekompensuje powstanie nowej w polskim teatrze poetyki i języka teatralnego, zawieszonego w pół drogi między stylem teatru Krystiana Lupy i Jerzego Grzegorzewskiego. Przyznam |zresztą, że właśnie chłodu i intelektualnego wyrafinowania bardzo w naszym teatrze brakuje. A przecież jasność myśli powinni zastąpić szybko mroczność anachronicznych bebechów.

Najpierw idzie w górę żelazna kurtyna. Na wąskim proscenium odciętym od reszty sceny czarnym horyzontem, na metalowym łóżku stoi Elektra (Danuta Stenka). Jej sylwetka jest ledwie widoczna na tle czarnej kotary. Podczas jej monologu horyzont po trzykroć uniesie się, pokazując jaskrawo rozświetloną zimnym światłem scenę, niemal zupełnie pustą. Barwa światła przywodzi na myśl prosektorium. Dokoła rozstawiono drewniane krzesła. Po środku sceny pokazane zostaną trzy kolejne zabójstwa. Krwawe plamy stanowią kolorystyczną dominantę tych scen. Potem w tym samym miejscu stanie Klitajmestra (Jadwiga Jankowska-Cieślak) z wielkim mieczem opadającym w głąb żeliwnej wanny, tej, w której został zabity Agamemnon. Jej suknia ma kolor intesywnie purpurowy, tak, jakby wsiąkła w nią cała krew przelana w domu Atrydów. Potem do akcji wkracza chór, najpierw męski - jego członkowie ubrani są w czarne współczesne garnitury, co jest zaiste pomysłem mocno nienowym. Chór kobiet pomyślany został o wiele ciekawiej. Niewiasty ubrane są w stroje, które można nazwać ogólnobałkańskimi. Ich śpiew przeradza się w monotonną melorecytację. Pieśni chóru wykonywane są w języku oryginału. Opracowano nawet dla chóru specjalną choreografię, która ma podnieść teatralne działania do rangi religijnego rytuału. Kobiety-płaczki, jak te, które co chwila widzimy w telewizorze przy okazji relacji z wojen i śmiertelnych zamieszek toczących się w Europie, wynurzają się spod ziemi, z wąskiej szczeliny w podłodze. Powoli, majestatycznie, wkraczają po schodach, może tych samych, które prowadziły do pałacu w Argos. Stamtąd nadejdzie też Orestes (Mariusz Bonaszewski) niosący pomstę skrytobójczej śmierci ojca. Przygotowania do zabicia Klitajmestry i Egistosa (Grzegorz Wons - najgorsza rola w przedstawieniu) przywracają przedstawieniu jego nieprzyjemnie prosektoryjny charakter. Chłodno i metodycznie przygotowuje się miejsce kaźni, jak ołtarz ofiarny. Na wannie układa się blat, na nim rozpościera przezroczystą folię, jakby z obawy, że plamy z krwi nie dadzą się usunąć. Teraz już wszystko potoczy się bardzo szybko i przerażająco sprawnie.

Na osobną uwagę w tym spektaklu zasługuje scenografia Małgorzaty Szczęśniak. Najpierw scena jest niemal pusta. Drewniany podest (orchestra?) otaczają rzadko rozstawione krzesła. W głębi leżą drewniane belki, właściwie niewidoczne, ale za to bezkresne. Nie mają żadnej funkcji, poza tą, że czynią nieostrymi granice między sceną i tym, co jest poza nią. Biała fasada Pałacu Agamemnona posiada troje drzwi, wedle wskazań architektury budynku skene. Wrota wykonano z cynkowej blachy, wymalowanej u dołu błękitną farbą. Pałac królewski wygląda jak zwykła fasada domu gdzieś nad Morzem Śródziemnym. Scenografia i kostiumy wyraźnie uwspółcześniają tragedię, czyniąc ją sprawą ludzi zwykłych (co, rzecz jasna, stoi w jawniej sprzeczności z regułami antycznej tragiczności), tak byśmy mogli uwierzyć, że takie rzeczy mogą spotkać każdego z nas, że każdy może być postawiony wobec konieczności dokonania wyboru tragicznego. Podobnym tropem prowadzi program do spektaklu: płacząca kobieta w Grecji, gruzińskie kobiety na Placu Czerwonym ze zdjęciami zabitych mężczyzn, opłakiwanie zabitego w Kosowie, ortodoksyjny pogrzeb mężczyzny w Rumunii. Wedle Warlikowskiego tragedia raz na zawsze opuściła pałace dawnych królów. Stała się naszą codziennością.

"Elektra" jest dramatem rozgrywającym się między kobietami, Klitajmestra, Elektra i młodszą Chrysotemis. Warlikowski nie wykorzystał należycie tej sytuacji. Po pierwsze zredukował do granic nieprawdopodobieństwa różnicę wielu między Klitajmestra i Elektra, ale to w teatrze, który gra, a nie tworzy iluzji, jest dopuszczalne. Co ważniejsze jednak, nie umiał pokazać wszystkich, bardzo skomplikowanych i niewiarygodnie subtelnych relacji między matką i córkami. Nie namawiam do sięgania po interpretacje feministyczne, które skądinąd znajdują się tu w położeniu mocno niewygodnym, ale po prostu do sięgnięcia głębiej do tekstu i tego, co można w nim przeczytać.

Do spektaklu Warlikowskiego można mieć wiele zastrzeżeń i wątpliwości, nie można jednak go zlekceważyć. Trzeba docenić próbę budowania nowego teatralnego stylu, poszukiwania nowej własnej formy, skonstruowanej na razie na pożyczonych fundamentach. Nie można nie docenić teatralnej urody tego przedstawienia, a wreszcie trzeba uszanować dość wysoki poziom dyskusji, jaką zaproponował widowni reżyser. Dla tych wszystkich powodów "Elektra" jest przedstawieniem ważnym i pozwala mieć nadzieję, że jednak mozolnie wyłania się w Polsce nowe pokolenie reżyserów teatralnych: Cieplak, Brzoza, Warlikowski. Kto będzie następny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji