Artykuły

Czy tylko najlepsze?

Prawdę mówiąc, polityka reper­tuarowa uprawiana przez nasze, a także i nie przez nasze teatry operowe, sprowadza się zazwyczaj do wystawiania głównie pozycji tzw. żelaznego repertuaru. Są to bowiem pozycje "murowa­ne", ,,kasowe", a zapełniające - przynajmniej z założenia widownię przez jeden, a nawet i kilka sezo­nów, jeśli więc Moniuszko, to "Halka" i "Straszny dwór", Czaj­kowski - "Eugeniusz Oniegin" i "Dama pikowa", Puccini - "Cy­ganeria", "Tosca" i "Butterfly", krótko mówiąc - najlepsze pozycje tych kompozytorów. Trud­no się dziwić dyrekcjom: wykona­nie planu finansowego, stosunkowo mniejsze (choć nie zawsze) trud­ności przy wystawianiu pozycji zna­nych i wykonawcom i słuchaczom. Czasem niebezpieczne (tak!) wy­chylenie: nowa, współczesna pozy­cja polska. Rezultat łatwy do prze­widzenia: gdy zadowoli słuchaczy, nie uzyska aprobaty krytyków, a jeśli bywa odwrotnie, też mała po­ciecha: i tak zejdzie z afisza przy końcu sezonu. Cóż wiec pozostaje? Wiadomo: pozycje żelazne, najlepsze. I tak w koło obywatelu Macieju...

Producenci płyt dawno już wy­myślili coś zgoła odmiennego: nie najlepsze, a właśnie najgorsze, dawno zapomniane, niekiedy nawet przepadłe z kretesem na premierze opery. Wydobywa się je z zapom­nienia, to i owo przykróci, zapra­sza za słone honoraria świetnych wykonawców i rzecz się opłaca. Na taką nieznaną pozycję rzucają się snobi, inni odkrywają w tej gorszej, czy tylko nie najlepszej operze niedocenione walory. Sporo takich nagrań prezentuje słuchaczom Polskie Radio. Żeby coś ta­kiego wystawie w którymś z na­szych teatrów operowych, trzeba już więcej odwagi. Bo i ryzyko jest większe.

W tej sytuacji Teatr Wielki w Łodzi dał kolejny dowód nieustra­szonej odwagi prezentując "Dziew­czynę a Zachodu" Pucciniego. Prawda, że operę tę wystawioną po rai pierwszy w 1910 r. po­kazano w Teatrze Wielkim w Warszawie w niespełna 10 miesię­cy (takie to były czasy!) po świa­towej prapremierze, wznowiono później po 18 latach, by posłać "Dziewczynę" do lamusa. Wspo­minali ją tylko uczniowie szkół muzycznych, gdy na pytanie: któ­rą z wystawianych jeszcze niekie­dy oper Pucciniego uznać trzeba za najsłabszą, odpowiadali bez za­jąknięcia: "Dziewczynę z Zacho­du".

Tak więc każdy z nas, spiesząc na premierę do Łodzi, jechał z nastawieniem - nie ma co lakie­rować - jak najgorszym. Western teraz, gdy po 60 latach opatrzyły się nam przygodowe filmy właś­nie z dzikiego Zachodu? Ależ to próba samobójstwa!... A tymcza­sem zamiast murowanej klapy - sukces. Cóż z tego, że Puccini już nie przy tej, co wcześniej inwen­cji, że właściwie nie ma arii, że sporo zbieraniny stylistycznych chwytów z nowych najlepszych jego oper? Ale dzięki dynamicznemu wykonaniu (wielkie brawa dla orkiestry i dyrygenta, Zygmunta Latoszewskiego), soli­stom ze świetną wokalnie Haliną Romanowską w roli tytułowej i zazdrosnym o nią, nie przebiera­jącym w środkach, szeryfem (czy można sobie wyobrazić nawet i operowy western bez szeryfa?), Jerzym Jadczakiem, parze wybija­jącej się ponad resztę obsady, wy­twarzającej właściwy klimat, re­żyserii Marka Okopińskiego i tylko chwilami kontrowersyjnej scenografii Mariana Kołodzieja. Puccini i tym razem zwyciężył. A wraz z nim i łódzki Teatr Wielki. Gdyby tak u nas w Łodzi i gdzie indziej starczyło odwagi na równie śmiałe wydobywanie z zapomnienia niejednej z tych nie najlepszych pozycji pol­skich, od lat potępianych, choć... nikomu nieznanych? Byle tylko, jak teraz w Łodzi, odwadze towarzyszyło maksimum staranności i dynamizmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji