Artykuły

Villqist: Tarantela

Uwielbiam pisać o sukcesach innych artystów, zwłaszcza tych, z którymi współpracowałem, przeżywałem rozczarowania i artystyczne wzloty. Dwoje wspaniałych twórców ze Śląska: Katarzyna Sobańska i Marcel Sławiński; przykład niesamowitej kariery tandemu wybitnych scenografów, którzy połączyli wielki talent z niezwykłą pracowitością i oddaniem współczesnej sztuce - pisze Ingmar Villqist w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Kasia jest absolwentką katowickiej ASP z 1992 roku, Marcel z 1997 roku i krakowskiej ASP z 2000 roku. Oboje są dziś pedagogami naszej uczelni i ASP w Warszawie. Lista scenografii i kostiumów, które wspólnie zaprojektowali, jest bardzo długa; świetnie oddaje ich dotychczasowe doświadczenia teatralne i filmowe, prezentując rozwój tych dyscyplin sztuki w ostatnich dekadach. Znajdziemy tam pełne spectrum teatralnych zdarzeń; od premier w wielkich teatrach, operach narodowych po najmniejsze sceny na końcu teatralnego świata. Podobnie z filmami; pracowali przy najważniejszych filmowych produkcjach ostatnich lat, m.in: "W ciemności", reż. A. Holland, "Młyn i krzyż", reż. L. Majewski, "Jesteś Bogiem" reż. L. Dawid, czy ostatnio przy nagrodzonej Oscarem "Idzie" [na zdjęciu] w reż. P. Pawlikowskiego, ale także przy filmach niskobudżetowych, niszowych, debiutach (jak nasza z Sikorą "Ewa"), gdzie pewnie wiele się nie zarobi, ale zdobywa doświadczenie i determinację, z której w środowisku Kasia i Marcel już słyną.

Patrząc na listę realizacji Kasi i Marcela, zastanawiam się, jakim cudem oni to wszystko zrealizowali i kiedy, wiadomo, że dużo pracują, ale wygląda na to, że oni pracują bez przerwy, a jeden projekt rodzi kolejny. Reżyserzy uwielbiają z nimi współpracować, podobnie kierownicy techniczni, mistrzowie pracowni teatralnych i filmowych, ponieważ są absolutnymi perfekcjonistami. Mają w sobie coś wyjątkowego w tym światku; wdzięk ludzi sceny i planu filmowego, którzy nie poddali się rutynie, zniechęceniu pokrywanym często "dystansem" wobec kolejnego "zlecenia", anielską cierpliwość do reżyserów, którzy często zielone pojęcie mają o plastyce, a pytania bardziej konkretne co do wyboru propozycji scenograficznej czy kostiumowej wywołują u nich panikę. Kasia i Marcel posiedli także umiejętność, w każdym ze zrealizowanych filmów, zaznaczania swojego scenograficznego charakteru pisma (w filmach, których akcja rozgrywa się dwieście, sto czy pięćdziesiąt lat temu to łatwiejsze), ale w historiach dziejących się współcześnie nie zawsze się udaje, bo twórcze naznaczenie realnego świata dla filmowego sztafażu to zawsze wyzwanie i ryzyko poddania się "malowniczości" czy wyrazowi tego, co "wybrane", a po prostu zastane.

Praca scenografa w teatrze i filmie fabularnym to nie zawsze wspaniała przygoda, w której można się wyżywać artystycznie i kreować własne wizje. Scenograf to nie malarz, z pędzlem w ręku, sam na sam ze swoim płótnem i opiniami o końcowym efekcie. Każdy scenograf, pewnie Kasia i Marcel także, wiele by mogli zapewne opowiedzieć o tym, jak wygląda walka scenografa w teatrze o swoje pomysły, ich (czasem konieczne, ale niesprawiedliwe) weryfikacje, o mówieniu z reżyserem rożnymi językami, o przerażającej niewiedzy reżyserów na temat współczesnej sztuki i organizacji przestrzeni scenicznej, wynikających z tego reżyserskich dąsach, pomijaniu, spychaniu na margines. Trzeba być bardzo świadomym tej dyscypliny sztuki artystą, świetnym dyplomatą, mieć potężną wiedzę na temat sztuki, technologii, materiałoznawstwa i Bóg wie jeszcze czego, anielską cierpliwość, dystans (ale nie pogodzenie się), wreszcie konsekwencję kropli drążącej skałę, by w zbiorowym dziele, jakim jest spektakl czy film, nie wylecieć ze złości czy bezsiły w powietrze, dotrwać do premiery i przekonać się samemu, jak widzowie odbiorą wykreowany przez scenografa i autora kostiumów równoległy, wspomagający, komentujący, często inspirujący akcję sceniczną świat.

Fascynujący to zawód, ale jakże często niewdzięczny; w recenzjach nie pisze się o nim wcale albo składa się z mozołem dwa zdania pozbawione elementarnej wiedzy na temat sztuki i rozwoju tej dyscypliny; pisze się, także głupstwa, o przedstawieniu, reżyserii, aktorach, o dziele scenografa bardzo rzadko. Taki los. Mówi się, że najważniejszym uznaniem scenograficznej pracy są oklaski widzów dla scenografii, kiedy to kurtyna pójdzie już w górę, ale dopiero za chwilę pojawią się aktorzy, a publiczność oklaskami wyraża swoje uznanie. Kasia i Marcel nie mogą narzekać na uznanie, odnieśli sukces; pisze się o nich, zbierają nagrody i zaczynają ocierać się o te najważniejsze; tak jak z "Idą". Jestem pewien, że prędzej czy później staną w blasku jupiterów i odbiorą swojego Oscara, a wtedy przypomnę sobie, jak to wiele, wiele lat temu, pośrodku letniej, upalnej, pijanej nocy Kasia tańczyła tarantelę na środku skrzyżowania ulicy Wojewódzkiej i Francuskiej w Katowicach, a ja i Piotr Szmitke tupaliśmy na chodniku i klaskali do utraty tchu; z czarnych włosów Kasi i spod obcasów jej pantofli sypały się złote iskry, a przejeżdżająca obok milicyjna suka włączyła sygnał i zamigotała światełkami. Jak Kasia i Marcel uniosą w górę swojego Oscara, też tam tak zatańczę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji