Artykuły

Wrocławskie teatry osiągnęły świetną frekwencję

Marzenie o pełnej widowni spełniło się we Wrocławiu - problemów z publicznością nie ma żaden z teatrów. Magnes, jakim są tutejsze spektakle, ma wielką moc przyciągania. Widzowie przyjeżdżają na nie z Łodzi, Katowic, Gdańska, Świnoujścia czy Warszawy - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Wrocławska średnia to 85 proc. Jeśli chodzi o liczbę widzów odwiedzających nasze sceny, to wyprzedziliśmy duże teatry stołeczne, chociaż liderzy - krakowska Bagatela (177 tys.) i warszawska Roma (227 tys.) są wciąż przed nami. Ale wg miesięcznika "Teatr" w 2013 roku spektakle Teatru Narodowego obejrzało 58 tys. widzów. We Wrocławiu niemal wszystkie sceny biją ten wynik na głowę.

Wyjątki to offowa grupa Ad Spectatores i Wrocławski Teatr Współczesny. W wypadku pierwszej z nich wynik 16 tys. widzów jest imponujący - Spectatorsi dysponują na stałe jedną sceną, która mieści maksymalnie 80 osób.

Współczesny, z trzema scenami, odwiedziło zaledwie 21 tys. widzów - niemal trzykrotnie mniej niż prywatną Komedię. Przy czym procentowo liczona frekwencja jest wysoka - sięga 84 proc. Ten wynik windują spektakle na dwóch mniejszych scenach (na Małą wchodzi niespełna 50 osób), duża zapełnia się średnio w 67 proc.

Spektakl dla dwojga

Pozostałe teatry osiągają zdecydowanie wyższy wynik - od 60 do 109 tys. widzów w ciągu roku. Nie zawsze było tak różowo. - Początek mojej kadencji był średni - przyznaje Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Polskiego. - Sporo osób odeszło od teatru, mieliśmy problem z frekwencją. Ale publiczność wróciła - okazała się łasa na wydarzenia, na spektakle dyskusyjne i trudne.

Maciej Masztalski, szef Ad Spectatores, pamięta trudne początki i spektakle, które grał dla garstki widzów. - Rekordem było przedstawienie z dziesięciorgiem aktorów w obsadzie, które zagraliśmy dla dwóch osób. Ale udało nam się zbudować widownię, która śledzi naszą działalność, i przyciągać wciąż nowych odbiorców. Pomogły nam hity, w tym "9 - rekonstrukcja", zagrana w ubiegłym roku 293 razy. Zgodnie z formułą na każdym pokazie jest tylko dziewięcioro widzów.

Bułhakow, Mickiewicz i Sinatra

Hity ma każda z wrocławskich scen. W Capitolu to przede wszystkim musical "Mistrz i Małgorzata", na którym za każdym razem nie ma wolnych miejsc na widowni, a także "Nine" [na zdjęciu] i "Rat Pack". Trochę gorzej (ale nigdy poniżej 70 proc.) radzi sobie "Umwuka" o ludobójstwie w Rwandzie. To wskazówka, że duża część widowni Capitolu w teatrze muzycznym szuka rozrywki. Ale też, że kameralne spektakle, przy których promocja działa z mniejszym rozmachem, mają pod górkę.

Przeboje Polskiego to "Dziady" i "Wycinka" - kilkugodzinne spektakle, które wypełniają największą, 450-osobową, widownię teatru. Świetnie radzi sobie "Mayday" na Scenie Kameralnej, od 1992 roku pokazany 1079 razy.

W Lalkach hitem jest niemal każdy spektakl - te dla "najnajów", publiczności w wieku niemowlęcym, zapełniają widownię w stu procentach.

We Współczesnym najlepiej radzi sobie grana na strychu "Kartoteka" (100,7 proc. frekwencji, czyli lekki nadkomplet) oraz kameralny, wystawiany na małej scenie "Gałgan" (99 proc.). Na drugim biegunie są spektakle z dużej sceny - "Kotlina" (56 proc.) i "Rewizor" (58 proc.)

Frekwencja bywa kapryśna - taki mamy klimat. Bo wiele zależy od pogody. Najokrutniejszymi miesiącami w teatralnym kalendarzu są czerwiec i wrzesień. Nie tylko dlatego, że część publiczności wyjeżdża wtedy na wcześniejsze lub spóźnione wakacje. Najlepsze nawet przedstawienie nie wygra ze słońcem, nawet jeśli w porze rozpoczęcia spektaklu ma się ku zachodowi.

Capitol: plan wykonany

Konrad Imiela, dyrektor Capitolu, może odetchnąć i ogłosić: plan wykonany. W 2010 roku, poprzedzającym przebudowę teatru, publiczność Capitolu liczyła niewiele ponad 50 tys. - ten wynik udało się podwoić.

To zasługa hitów, jakie pojawiły się w repertuarze, ale przede wszystkim przebudowy teatru, który powiększył widownie na obu scenach o prawie 200 miejsc. Nowy gmach intryguje wrocławian - także tych, którzy wcześniej w Capitolu nie bywali. Teatr gra częściej - w 2010 r. pokazał 186 przedstawień, w 2014 - 208.

Sto procent? Niekoniecznie

Na horyzoncie jest mityczne 100 procent - zero wolnych miejsc na spektaklach. Czy tak wysoka frekwencja powinna być celem?

- Frekwencja nie może być bogiem - twierdzi Mieszkowski. - Każde przedstawienie jest ryzykiem. Naszym programem jest robienie przedstawień dla publiczności, ale i przeciwko niej. Musimy liczyć się z takimi projektami, które wzbudzą jej opór.

Na pierwsze spektakle Krystiana Lupy, Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego przychodziła garstka osób. Jak wyglądałby współczesny teatr, gdyby dyrektorzy dawnych scen i ich mecenasi ślepo wierzyli we frekwencję?

- Ponuro i wesoło zarazem - odpowiada prof. Jerzy Degler, teatrolog. - Bo mielibyśmy repertuar złożony z samych komedii i fars. Legenda Grotowskiego mówi o tłumach szturmujących salę Teatru Laboratorium. Ale ja pamiętam pierwsze spektakle "Księcia niezłomnego", gdzie było pięć osób na widowni, w tym sam Grotowski. Teatru nie można traktować jako zakładu produkcyjnego, który ma plan do wykonania.

Średnia frekwencja - liczba widzów

Ad Spectatores - 75 proc., 16 tys.

Wrocławski Teatr Współczesny - 84 proc., 21 tys.

Teatr Muzyczny Capitol - 85 proc., 109 tys.

Teatr Komedia - 85 proc., 60 tys.

Teatr Polski - 90 proc., 70 tys.

Opera Wrocławska - 92 proc., 107 tys.

Wrocławski Teatr Lalek - 95 proc., 65 tys.

(dane za rok 2014, bez uwzględnienia spektakli impresaryjnych i Przeglądu Piosenki Aktorskiej)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji