Artykuły

Z TEATRÓW STOLICY Rzecz o frustracji

KARTOTEKA" TADEUSZA RÓŻEWICZA była zapewne najlepszą sztuką z twórczości powojennego pokolenia polskich pisarzy. Pozostała nią nadal - takie po "GRUPIE LAOKOONA" wystawionej obecnie w SALI PRÓB TEATRU DRAMATYCZNE­GO. Ta druga sztuka z punktu widzenia rzemiosła teatralnego jest dużo słabsza od tamtej. Wła­ściwie jest to tylko seria kilku obrazków scenicznych czy też skeczów, co prawda zawsze bar­dzo dowcipnych, często ironicz­nych a czasem zabójczo złośli­wych, ale tylko skeczów - bez akcji i bez jakiegoś jednego kształtu, który by pozwalał na­zwać to wszystko sztuką teatral­ną. Nawet ta bezkształtność i bez akcyjność nie jest tu jakąś zasadą kompozycyjną. Przedsta­wienie mogłoby się skończyć po każdej, obojętne jakiej, scenie i kiedy kurtyna spada, publicz­ność nie wie czy to koniec czy tylko przerwa. Zresztą sam au­tor zdawał sobie z tego sprawę, skoro dopisał jeszcze jedną sce­nę do tekstu ogłoszonego poprze­dnio w "Dialogu". Mógł tego nie robić, lub mógł równie dobrze dopisać jeszcze pięć scen - nie zmieniłoby to postaci rzeczy.

Tyle zastrzeżeń. Nie pozwalają one w pełni cieszyć się przedsta­wieniem "Grupy Laokoona", któ­re jednak mimo to daje wiele za­bawy i radości. Różewicz kapital­nie podchwycił obiegowość fraze­sów, jakimi mówi się i myśli w pewnych kręgach tzw. inteligen­cji twórczej i krążących wokół niej snobów-satelitów. Nie skarykaturyzował tych frazesów ani nie sparodiował, ale po prostu włożył je w usta kilkorga ludzi w potocznych, codziennych rozmo­wach. Frazesy te nic nie znaczą czy też przestały już cokolwiek znaczyć, są bełkotem wytartych banałów, poza którymi nie ma żadnej treści i które na każdą sytuację życiową dostarczają go­towych formułek dotyczących sztuki, historii, polityki, moralno­ści, wychowania - wszystkiego. W "Grupie Laokoona" tym pu­stosłowiem obdzielone są trzy po­kolenia: dziadek, ojciec, matka i syn. Każde z nich ma swój krąg frazesów, które niekiedy przeni­kają się wzajemnie. Allencja, de­zintegracja, frustracja, życie au­tentyczne, konieczność wyboru, wiara w sens życia, piękno du­chowe, atomowa apokalipsa -znamy ten żargon i pustkę spoza niego ziejącą. I znamy też krąg formułek Ordynatora, który or­dynuje niezawodne recepty i wy­daje obowiązujące oceny, bo ma absolutnie pewne kryteria i wie na pewno, które dzieło sztuki jest dobre a które złe.

W TYM satyrycznym zwiercia­dle wielu ludzi może odna­leźć siebie - prawda, że ludzi z niewielkiego kręgu społecznego i dla niewielkiego kręgu publiczno­ści będzie ta sztuka w pełni zro­zumiała. Ale jest w tym kawa­łek polskiej rzeczywistości. Z ze­branego tu materiału mogłaby powstać dobra sztuka obyczajowa albo jakaś absurdalna grote­ska w rodzaju Ionesco, w tym kształcie jednak, w jakim jest,tzn. czegoś pośredniego między jed­nym a drugim - "Grupa Lao­koona" nie wychodzi poza po­wierzchowną skeczowość.

Reżyser WANDA LASKOWSKA chciała - jak się zdaje - wydo­być w przedstawieniu cały ko­mizm wynikający ze spięcia nor­malnego, "prawdziwego" zacho­wania się ludzi z nieuświadomio­ną absurdalnością wypowiada­nych przez nich słów. W takim ujęciu wybornie podawał tekst i wydobywał każda pointę ALEK­SANDER Dzwonkowski jako dziadek, znakomitą żoną płasz­czącego się przed władzą piękno­ducha była HELENA BYSTRZANOWSKA a trochę nadto poważ­nym ojcem BOLESŁAW PŁOT­NICKI, pocieszną intelektualistą ELŻBIETA OSTERWIANKA a bardzo prawdziwym młodzieńcem z tej sfery JERZY KARASZKIEWICZ. Ale z takim ujęciem kłó­ciła się oprawa scenograficz­na ANDRZEJA SADOWSKIEGO zwłaszcza w scenie dziejącej się w mieszkaniu. Scenę tę objaśnia autor następująco: "Pokój w do­mu tak zwanej inteligencji twór­czej lub twórczo pracującej. Ume­blowanie normalne. Ani nowo­czesne ani staroświeckie. Na stole bukiet sztucznych róż". Każde słowo ma tu swoje znaczenie - dosłowne i przenośne. Tymcza­sem w teatrze zobaczyliśmy jakąś salę urządzoną surrealistycznie olbrzymimi posągami i planszami z widokami Włoch, o których opowiada ojciec. Coś na kształt muzeum czy galerii sztuki. A przechodzimy do niej dopiero w następnej scenie, która wskutek tego nie ma z poprzednią należy­tego kontrastu.WYDAJE mi się, że "Grupę Laokoona" można by też za­grać inaczej, z lekkim przechyle­niem w stronę karykatury tak jak to było w scenie w Pałacu Zachęty, gdzie doskonale to uchwycił JANUSZ PALUSZKIE­WICZ jako ordynator ale reszta aktorsko nie dopisała. Być może w ten sposób cała sztuka zyska­łaby na wyrazistości i żywości teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji