Artykuły

Nic nas nie peszy

Kochają się na zabój i równie zaciekle kłócą. W czasie tych starć padają ostre słowa. JAN PESZEK potrafi być złośliwy. MARIA PESZEK po cichu uroni łzę. A następnym razem sama nie przebiera w słowach. Jako ojciec i córka są najbliższymi przyjaciółmi. Razem grają i przeżywają emocje. Nie ma wątpliwości, że nigdynie zrobiliby sobie krzywdy.

Zrealizowali wspólnie inscenizację teatralną do debiutanckiej płyty Marii "Miasto Mania", ale tym razem to ona była szefem. Maria od lat marzyła o śpiewaniu. I zaśpiewała. Płyta sprzedaje się lepiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a na przedstawienie teatralne, które ją ilustruje, trudno dostać bilet.

GALA: Ile razy pokłóciliście się podczas przygotowania przedstawienia teatralnego do płyty "Miasto Mania"?

JAN PESZEK: Maria, jako reżyser, potrzebowała "wyzwolonego" głosu z zewnątrz. Wiedziała, że powiem szczerze, jeśli coś nie będzie grało, więc zostałem jej asystentem. A konflikty pojawiały się z natury rzeczy, bo i Maria, i ja jesteśmy bardzo uparci. Starcia między nami bywają ostre, bo jestem bardzo wymagającym i trudnym partnerem - i dla dzieci, i dla kolegów z pracy.

GALA: Mówi pan, nie przebierając w słowach?

JAN: Tak i uwagi bywają, bolesne. Potrafię być złośliwy i powiedzieć coś, po czym Maria milknie, idzie gdzieś na bok, łzę uroni i powie mi dopiero za jakieś dwa dni, że ją to zabolało.

GALA: I wtedy pan się rozczula?

JAN: Rozczulam się, bo przecież jest dla mnie jedną z najważniejszych osób na świecie. Podziwiam ją za jej upór w pracy, za jej niezwykłą wyobraźnię i bardzo ją kocham, a wiadomo, że kto się lubi, ten się czubi.

MARIA PESZEK: Rzeczywiście jestem uparta, wszystko musi być tak, jak ja chcę, więc produkcja tej płyty i przedstawienia była skomplikowanym procesem. Ale między mną a tatą prawdziwe konflikty są właściwie niemożliwe. Jest to taki rodzaj przyjaźni i symbiozy, że nie jesteśmy w stanie zrobić sobie krzywdy. Ale tata jest ultraapodyktyczny. Strasznie się kłócimy, jesteśmy urażeni, płaczemy, czujemy się dotknięci, mówmy sobie nawzajem, co o sobie sądzimy, wtedy świat się wali na chwilę, a potem znowu jest dobrze. Nie potrafimy celebrować konfliktu.

GALA: Skoro twój ojciec jest taki ostry, dlaczego w szkole aktorskiej chodziłaś na zajęcia, które prowadził?

MARIA: I zrobiłabym to raz jeszcze. Jeśli chodzi o aktorstwo - on nauczył mnie najwięcej, bo oprócz tego, że jest wybitnym artystą, jest także świetnym profesorem. Ludzie się zabijają, żeby chodzić do niego na ćwiczenia, chociaż jest okrutny, jest potworem i później płaczą przez niego. Ale jest skuteczny. Przez różne dziwne ćwiczenia uzmysławia młodemu aktorowi, że najważniejsza jest jego odrębność. Ja nie byłam typową studentką w szkole teatralnej, gdzie spacerują głównie wysokie, szczupłe blondynki. Miałam inny temperament, inaczej się ubierałam, a on mnie uczył, żebym chroniła swoje ,ja". Wiele ćwiczeń z ciałem było bolesnych dla duszy, cała prawda wychodziła o człowieku. Jedne z pierwszych zajęć - udajemy konie, trzeba biegać, parskać i prychać. Dzieci nie mają z tym problemów, ale już młodzi ludzie tak, bo szpilki trzeba zdjąć albo makijaż zetrzeć i dotrzeć do dziecka w sobie. Bałam się, wstydziłam. Swoje przeszłam, ale dobrze mi to zrobiło.

GALA: Czy ojciec nie próbował cię chronić przed frustracją związaną z zawodem aktora?

MARIA: Jeżeli jest zdrowa sytuacja domowa, czyli rodzice i dzieci się kochają, a u nas tej miłości i przyjaźni jest strasznie dużo, to ojciec zawsze chroni. I on też chciał mnie oszczędzić. Ale jako aktor wiedział, że pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Co nie zmienia faktu, że źle znosi sytuacje, kiedy ktoś mnie krzywdzi. Bywało, że się ubierał i wychodził, żeby komuś przyłożyć, ale nigdy do tego nie dochodziło.

GALA: Był pan lojalny wobec własnej córki?

JAN: Na pewno. Kiedyś Maria przyszła do domu zapłakana, okazało się, że napisała ciekawe wypracowanie, a nauczycielka je publicznie wyśmiała. Poszedłem do szkoły, całą sprawę wywlokłem, okazało się, że pani postąpiła niepedagogicznie, i w rezultacie spowodowałem przeniesienie jej do innej szkoły. Oczywiście trzeba być przy tym ostrożnym, bo dziecko z tak marzycielską, skłonną do konfabulacji naturą jak u Marii może sobie wymyślać rzeczy niesamowite. Zresztą tak było z jej wielką miłością. Przeżyliśmy w domu dramatyczną sytuację, która w przypadku pierwszej miłości licealnej mogła się źle skończyć. Na szczęście udało nam się tak pokierować biegiem zdarzeń, że i ten chłopak, i Maria, i oba domy nie wyszli z tego pokiereszowani.

MARIA: Mówiąc krótko, miałam tendencję do wiązania się z mężczyznami, którzy byli ciekaw, ale niezwykle skomplikowani.

GALA: Tworzysz długotrwale związki?

MARIA: Absolutnie. Jak kocham, to niesamowicie. Te problemy, które rodzice ze mną mieli, wynikały z potrzeby intensywnego odczuwania świata. Na szczęście stosowali wobec mnie dobrą metodę - przeczekać. Gdyby powiedzieli: to nie jest mężczyzna dla ciebie, zrobiłabym wszystko, żeby to dalej trwało. Z tych niezwykłych perypetii wyratowało mnie stypendium na Alasce, gdzie przeżyłam wiele przygód, chodziłam na lekcje śpiewu, na zajęcia z dziennikarstwa, na wykłady z filozofii, pracowałam w radiu. I tam też poznałam Briana, który potem przyjechał za mną do Polski.

GALA: A potem wrócił na Alaskę?

MARIA: Tak, ale najpierw mieszkał z rodziną Peszków przez rok. To był barwny rok, bo Brian to postać totalnie montypythonowska. Kiedy przyjechał do Polski, zadzwonił do domu, powiedział: "Mama Teresa, jestem na dworcu, czy możesz mnie odebrać". Wróciłam ze szkoły i doznałam szoku. Co prawda wcześniej otrzymałam od niego list z samolotem na kopercie, w którym pisał: "Sprzedaję wszystko, nie mogę żyć bez ciebie", ale myślałam, że to kolejna nasza mistyfikacja. Ale tak nie było. A potem podróżowaliśmy trzy miesiące po Europie, zachowując się trochę jak Bonnie and Clyde w wersji light, podkradając to i owo z różnych sklepów i okolicznych francuskich pól, żeby się dożywić. Ale po kilku miesiącach tego szaleństwa uznałam, że jeszcze coś muszę zrobić w życiu. Więc powodem naszego rozstania nie było wygaśnięcie uczucia, ale moja potrzeba parcia naprzód. A dla niego celebracja życia samego w sobie to było to: "Och, jajko mamy na śniadanie, ono jest takie piękne, zróbmy o nim sztukę". To jest genialne, ale dwa lata wystarczyły. Od naszego rozstania minęło 13 lat i tyle - samo od chwili, kiedy jestem z moim obecnym partnerem Maćkiem.

GALA: Bywał pan zazdrosny o mężczyzn, z którymi Maria się wiązała?

JAN: Oczywiście. Każdy nowy mężczyzna w jej życiu budził moje zaciekawienie, ale również niepokoje. I nawet nie chodzi mi o to, że chcę królewicza dla swojej córki, ale o to, żeby Maria była szczęśliwa. Jeżeli z Maćkiem było jej dobrze, to nawet jeśli pewnych rzeczy w nim nie akceptowałem, przestawało mieć znaczenie. Dzisiaj wydaje nam się człowiekiem nadzwyczajnym, mężczyzną, który jest aniołem stróżem kobiety.

GALA: Krótko mówiąc - zasługuje na Marię?

JAN: Ja nie wiem, czy jest taki mężczyzna, który na nią zasługuje. Nie wiem też, czy ja zasługuję na moją żonę. Ale dla mężczyzny Marii jestem pełen podziwu. Między innymi za cierpliwość. Mam poczucie, że Maria może się w jego towarzystwie czuć bezpieczna.

MARIA: Maciek przeszedł z ojcem totalną gehennę. To trwało 10 lat! A moi rodzice w ogóle nie przypominają sobie tego, że byli dla niego nieprzyjemni. A mój brat! Moja rodzina jest razem tak silna i tak się kochamy, bezustannie pompując w siebie bezgraniczną akceptację, że komuś z zewnątrz jest trudno dobrze się poczuć wśród nas. A Maciek rzeczywiście, kiedy jest mi źle, kiedy zamykam się przed światem i dostaję gorączki z przejęcia, wie, jakie "lekarstwo" podać. Kiedy się kłócimy, to lecą talerze, ale chwilę potem wybuchamy śmiechem.

GALA: Czego oczekujesz od swojego mężczyzny?

MARIA: Kocham mężczyzn, którzy mają pasję. Maćka poznałam na warsztatach teatralnych, w których grał główną rolę. Jest magistrem filozofii, ale też monterem maszyn i urządzeń okrętowych i technikiem obróbki skrawaniem. Teraz pracuje jako grafik i dialogista, pisze dialogi do filmów animowanych. W każdym razie ma silną osobowość. Ale z drugiej strony moja totalnie egocentryczna natura wymaga opieki. Kiedy jestem w opresji, potrzebuję, żeby w jednej chwili wszystkie sprawy i pasje przestały istnieć i żeby moja osoba była na pierwszym miejscu. Taki ktoś, kto posiadł mądrość lawirowania między tymi dwoma biegunami, strasznie rzadko się trafia. Zdaję sobie sprawę, że bycie ze mną może być ciekawe i daje mnóstwo pięknych wzruszeń, ale jest też piekielnie trudne. Nie mam problemu z okazywaniem ciepła, ale bywam też okropnie nieprzyjemna. Kiedy mam za dużo na głowie, potrafię być przykra, lodowata, odpychająca.

GALA: Czy Maria jest rzeczywiście tak trudna?

JAN: Pewnie nie jest wolna od wad, ale to jest ktoś nadzwyczajny. Jej nadzwyczajność polega na uwielbieniu życia. Jest otwarta, lojalna, ale też chorobliwie ambitna. Natomiast jest niezwykle czulą. Potrafi przysłać mojej żonie bez okazji wspaniały bukiet róż, bo pomyślała o niej ciepło. Wie, że lubię, mimo że to beznadziejnie infantylne, cukierki, które są produkowane w Libanie, a które można dostać tylko w Warszawie. Opakowuje je w pudełeczko z wykrojonym sercem i coś takiego zostawia mi pod poduszką, kiedy przyjeżdżam do Warszawy. Strasznie lubi obdarowywać innych. Ale jest na przykład mistrzynią kłamstwa. Ja uwielbiam, jak ona kłamie, natychmiast to wychwytuję. Ona zresztą zawsze była mitomanką i konfabuluje doskonale. Kiedyś jako dziecko woziła jedzenie pewnej pani alkoholiczce. Był to na pewno odruch serca, ale Bóg wie, co ona sobie wtedy wyobrażała, że zbawia świat, czy coś. To były niebezpieczne wyprawy w zakazane dzielnice. Byliśmy tym wstrząśnięci. Tropiąc ją kiedyś, odkryłem to miejsce. Składało się wyłącznie z melin. Tam dokarmiała pewną panią kompletnie pijaną i wierzyła pewnie, że jest samarytanką.

GALA: Co z tym zrobiliście?

JAN: Parę razy odprowadziłem Marię i czekałem, aż zaniesie jedzenie. A później tłumaczyliśmy, że znajdziemy inne formy pomocy. Wychowując dzieci, staraliśmy się opierać nasze związki na szczerości.

GALA: To znaczy, że zdarzyło się panu okazać wobec Marii skruchę, czy przyznać się do błędu?

JAN: Tak, choć nie zawsze spontanicznie. Ale, mimo uporu, w końcu przychodzi koza do woza. Jeżeli ja przepraszam, to Maria się dąsa i wymaga, żebym jeszcze niżej klękał, ja to doskonale rozumiem.

MARIA: W naszym domu mieszkali po prostu ludzie. Widziałam rodziców, którzy się kłócili, którzy cierpieli. Przecież związki między ludźmi nie polegają na totalnej harmonii. Efektem tego, że nie udawali, jest fakt, że my z bratem w ogóle nie pamiętamy niedobrych rzeczy, nasze dzieciństwo to była feeria szczęścia.

GALA: Co peszy Peszków?

JAN: Między nami chyba nic nas nie peszy. Natomiast Peszkowie oczywiście się peszą. Kompletnie nas peszy totalna głupota, co nie znaczy, że uważamy się za bardzo mądrych.

GALA: A wyrazy uwielbienia was nie peszą?

MARIA: Ja jestem tego spragniona! Zwłaszcza jeśli to dotyczy mojej płyty. Kiedy ludzie jej słuchają i mówią, że to opowieść o nich, jestem szczęśliwa.

GALA: Dlaczego wyjechałaś z Krakowa do Warszawy?

MARIA: Zagrałam przedstawienie dyplomowe, które zobaczył ówczesny dyrektor teatru Studio Jerzy Grzegorzewski i zaproponował mi epizod w sztuce, którą robił, a potem etat. W Krakowie moja sytuacja była specyficzna, wszyscy mnie tam znali i traktowali jako małą Marynię. Dla aktora to bez sensu.

JAN: Ja Marię rozumiem. Tu muszę rozwinąć mój niewyparzony język - w Krakowie dobrze się mieszka, ale sztuka miała zawsze trudną sytuację. To są przepiękne mury, w których nie ma przeciągu i młodym ludziom jest trudno oddychać. W Krakowie zaczynali Jarzyna, Warlikowski i Kraków tak ich potraktował, że wyjechali. Wstyd o tym mówić, ale to jest miejsce koterii, nieprzetrzepanych kanap. Tu rządzą kryteria często pozbawione dobrego smaku.

GALA: Ale Warszawa to brzydkie miasto.

MARIA: I co z tego? Są tu fajni ludzie. Dużo się dzieje, jest przestrzeń. Warszawa nie ma kompleksów. Kiedy jest się już tak szkaradnym... W Krakowie ludzie są przekonani o swojej wyższości i wyjątkowości, a same mury przecież do tego nie upoważniają. Ja w Warszawie czuję się bardzo dobrze, tu mnie spotkały same fantastyczne rzeczy. Lubię to miasto. To jest moje miasto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji