Artykuły

Przeklęte teraz

Wyrypajew nieustannie szuka momentów, w których spod warstwy tego, co oczywiste, ukaże się jakaś cudowność, niezwykła brzydota lub chociaż niedopuszczana do głosu alternatywa - pisze Joanna Crawley w Dialogu.

Iwanowi Wyrypajewowi uczucia nie wystarczają w ich codziennej, znoszonej formie. Nie dowierza im, twierdzi, że nie dość się starają, że wykonują swoją pracę po łebkach, jak znudzeni urzędnicy. By je ożywić i zmotywować do wysiłku, używa więc ekstremalnych form i sytuacji. To, że w najnowszym jego dramacie, w "Pijanych", wszyscy bohaterowie zgodnie z tytułem zataczają się nieprzytomni, obrzygując krawężniki, ruszając z posad bryłę świata i wadząc się z Bogiem, to tylko przypadek. Dokładnie to samo w poprzednich dramatach pozwalały im robić szaleństwo, matematyka, miłość, śmierć, kontakt z kosmitami, odurzające substancje i sytuacje, w których się zatracali.

Rosyjski pisarz i reżyser nieustannie odwraca świat, pokazuje go w momentach ekstremalnych. Rzeczywistość widziana przez pryzmat obłędu czy głodu narkotycznego nie jest bardziej wzniosła ani piękniejsza. W "Pijanych" nie brak sytuacji kompletnie trywialnych. jakaś zdrada, jakiś film von Triera czy bezimiennego Irańczyka, jakieś morderstwo i szalbierstwo, ślub i macanka, trup i kochanka, poczucie winy i głód wędliny. Jak w kiepskiej piosence biesiadnej na częstochowską modłę. Nie, rzeczy trywialne w chwili odurzenia nie znikają. Zostają jedynie zgrabnie wkomponowane w jakieś szersze spektrum. Stają się nagle dowodem na istnienie boga miłości i zła w człowieku.

Pijani złożeni ze scen miniaturek, w których nieciekawi, ale głośno domagający się uwagi bohaterowie spotykają się w przypadkowych konstelacjach, by prowadzić absurdalne dysputy, przypomina po trosze farsę, po trosze ambitne eksperymenty filmowe, jak tragikomedia "Slacker" Rickarda Linklatera (1991). Na jedną noc, pod wpływem hektolitrów lepszych i gorszych alkoholi, świat poszerza się, ambicje wyostrzają, czyjaś matka ożywa, mąż po raz pierwszy dostrzega swoją żonę, ktoś poznaje siłę miłości. Wszyscy wiedzą, że alkoholowa magia prawdopodobnie przeminie o poranku. Nie znaczy to jednak, że cokolwiek, co wydarza się między pierwszym toastem a klinem, jest mniej prawdziwe od świata widzianego na trzeźwo.

Właśnie to całkowicie poważne, analityczne traktowanie stanów uznanych przez medycynę i społeczeństwo za odstępstwo od normy, upodobał sobie Wyrypajew. Racjonalne myślenie według niego dyskredytuje wszystko, co nie mieści się w jego ramach, szafuje ocenami, niszczy każdą odmienność pogardą i agresją. Tego oskarżenia "normalności" Wyrypajew nie wyraża jednak nigdy w tonie interwencyjnego, chwytającego za serce reportażu. Zamiast powagi i szantażu emocjonalnego woli komedię, pastisz, rewię z pompą i zaskakującymi efektami.

1.

Jeden z pierwszych tekstów Wyrypajewa wystawionych w Polsce po sukcesie "Tlenu" to filozoficzno-punkowe show dedykowane kobiecie o szczególnej wrażliwości, uznanej przez medycynę i społeczeństwo za szaloną. W "Księdze rodzaju 2" wyreżyserowanej dla Teatru Współczesnego we Wrocławiu przez Michała Zadarę (2007) nie ma użalania się nad losem osób chorych psychicznie. To raczej spojrzenie ze środka choroby. Szaleństwo dostaje tu do dyspozycji ścianę dźwięku i kredki słów, którymi może sobie do woli gryzmolić, bazgrać, tworzyć nieprawdopodobne postaci i skojarzenia. Budować świat od nowa, poprawiać Boga, któremu w tamte pamiętne siedem dni nie wyszło. Powstaje nowa Biblia w stylu art brut. Głównej bohaterce, schizofreniczce Antoninie Wielikanowej (przedstawianej jako współautorka tekstu), świat oddzielił się od ziemskiego pierwowzoru. Tworzy więc nowy świat, w którym ma się czuć bezpiecznie i pewnie.

W tym głośnym, radosnym, dynamicznym spektaklu po scenie pętał się też sam Iwan Wyrypajew (Krzysztof Boczkowski), niby-reżyser dostający spazmów na myśl: "Robię spektakl!". Kuplety elektropunkowego duetu żeńskiego zespołu Mass Kotki (Zofia "Lady Elektra" Wądołowska - syntezator, Katarzyna "Katiusza" Chudyńska-Szuchnik - bas) rozbijały dialogową strukturę sztuki, w której Żona Lota/Wielikanowa (Barbara Wysocka), nazywana też pacjentką Antoniną, spierała się z Bogiem (Jan Peszek), czyli lekarzem Arka-dijem Iljiczem, o "istnienie". Żona Lota, jedna z najbardziej intrygujących postaci Starego Testamentu, kobieta ukarana za współczucie, fascynująca takich pisarzy jak Kurt Vonnegut, staje się świetnym symbolem szaleńców - również karanych za swoją nadwrażliwość.

W tekście Wyrypajewa nic nie sugeruje, że spór Boga i Żony Lota może odbywać się na równych prawach. Lekarz także nie rozmawia przecież nigdy na równych prawach z pacjentem. Wielikanowa i Bóg-lekarz tworzą niezwykłą parę - władczy cynik i człowiek wiary. Ona to kobiecość, "ecriture feminine", szaleństwo, irracjonalizm. On to reprezentant męskiego myślenia logicznego, męskiej nauki. Czyli wszystkiego, co się liczy. Podział stereotypowy, ale pasujący do kontrastowej struktury spektaklu. Dysputa, pauza, monolog, pauza muzyczna, kłótnia, pauza z przytupami. Antonina przekonuje Boga, że "jest coś więcej", że istnieje jakiś duch, jakiś sens, jakaś miłość. On brutalnie, mokrą szmatą wyciera jej z głowy wszelkie irracjonalne marzenia i nadzieje, całą tę "rybią prostytucję", "Sodomę i Gomorę idiotów".

Zwycięstwo Antoniny nigdy nie wydarzy się na poziomie języka, bo język należy do jej sędziów i przeciwników - lekarzy. Zadara w porozumieniu z autorem ukrył więc jej tryumf w piosenkach Mass Kotek, dziewczyn przebranych to za chórek wiewiórek, to za cyberkocice, to za radzieckie pionierki. W ich tekstach "dzień prostytucji" (nienormalności) okazuje się "dniem zwycięstwa", a Antonina wyzwala się spod władzy lekarza i leci do Boga w kosmos z radzieckiego kosmodromu.

Wyrypajew nieustannie szuka momentów, w których spod warstwy tego, co oczywiste, ukaże się jakaś cudowność, niezwykła brzydota lub chociaż niedopuszczana do głosu alternatywa. Stara moralność, jego zdaniem, oparta na kanonie wartości duchowych, słania się i usycha pod ciężarem ogromnej ilości niepotrzebnych rytuałów. Przypomina statek, który obrósł grubą warstwą muszli i wodorostów - ale wciąż wiezie na pokładzie złoto.

Reżyser nigdy nie twierdził, że odkrył receptę, jak należałoby urządzić świat na nowo. Intuicja podpowiada mu jednak, by wskazówek szukać w momentach natężonej wrażliwości. We wszystkich sytuacjach, gdy nie liczy się planowanie czy myślenie o konsekwencjach. W minucie przed śmiercią. Na alkoholowym haju. W niewoli jakiegoś popędu, którego nie da się powstrzymać. Jego postaci uwięzione są często w jakiejś niedającej się przezwyciężyć teraźniejszości, w której jeden moment nie ma zbyt wiele wspólnego z kolejnym, musi więc zawrzeć w sobie całość ludzkiego doświadczenia. Żadnego odkładania na później, wszystko, czego w życiu potrzebuję, musi się wydarzyć w każdym z kolejnych "teraz".

W "Pijanych" bohaterowie zrywają przyjaźnie, unieważniają małżeństwa, zakochują się i stają się bogami. Przez chwilę ich życie wydaje się pełne. Co stanie się za chwilę? Nie ma znaczenia.

2.

Wiele rzeczy przestaje mieć znaczenie, gdy raz wyjdzie się poza granicę normalności. W "Lipcu" wystawionym w Teatrze na Woli (2009) Wyrypajew arbitralnie obsadził w roli mężczyzny, prymitywnego kanibala o mistycznym zacięciu, ładną młodą kobietę (współpracująca z nim od lat Karolina Gruszka, obecnie jego żona). Prosta opowieść o mordercy bez powodu, bez traum i bez wyrafinowania Hannibala Lectera płynęła przez półtorej godziny z pozbawionej wszelkiej dekoracji sceny. Bez społecznikowskiego zacięcia, bez komentarza do współczesności, bez intertekstualnych tricków.

To nie dramat o wypaczeniach systemu, Rosji Jelcyna, Putina, Miedwiediewa (choć tak interpretowali sztukę recenzenci po premierze w Niemczech). To szalony abstrakcyjny fresk cerkiewny, niby przypadkowo nabazgrany w uniesieniu przez ateistę. Niewierzący Wyrypajew uwolnił w tym tekście wszystkie podkłady duchowości prawosławnej, jakie sobie przyswoił. Nie klęcząc w cerkwi, lecz czytając zbuntowanych przeciwko Bogu pisarzy rosyjskich, pijąc z kumplami w knajpach Irkucka, przyciskając do serca zbitego przed chwilą do krwi przyjaciela.

Wyrypajew, znany w Polsce między innymi dzięki wizyjnemu, pełnemu bezkresnych krajobrazów i bezkresnych tęsknot filmowi "Euforia", z szaleństwem, z Bogiem i ze śmiercią spotyka się w każdym swoim tekście. "Tlen" (zrealizowany także jako film, z Karoliną Gruszką w jednej z głównych ról) to DJ-set kryjący z porywającym rytmem historię miłości i zbrodni. Nawet teksty powstałe dla założonego przez Wyrypajewa moskiewskiego Teatru .doc nie były prostymi reportażami, ale labiryntami bajek, piosenek i alkoholowych fantazji, między którymi obijały się fakty.

"Lipiec" to piosenka. Koszmarna. Brudna. Oczyszczająca. Bohater, próbujący po stracie domu dostać się do zakładu psychiatrycznego, zabija napotkanych po drodze ludzi i zwierzęta nie ze złości. Tak być po prostu musi, to jasno wynika z woli Boga, warunków pogodowych, kryteriów estetycznych, ze związków frazeologicznych. Jak inaczej zdobyć serce i rękę kobiety, niż wygryzając jej z jej nie wystygłego jeszcze ciała? Jak inaczej zapewnić swemu dobroczyńcy wieczną radość niebiańską, niż torturując go i ćwiartując jak przedwiecznego męczennika? Jak lepiej zaspokoić głód niż połową psa, który zasnął wtulony w naszą pierś?

Logika bohatera jest zabójcza, opisy krwawych czynów - piękne, język - wywracający porządek świata. Tłumaczka Agnieszka Lubomira Piotrowska znalazła w polskiej wersji słowa i rytmy na najdziksze pomysły Wyrypajewa, na jego "wazelinowych staruszków", "Żanny z mojego dzieciństwa M." przekleństwa i modlitwy. Obsadzenie delikatnej dziewczyny w roli obłąkanego starego ludożercy sprawia, że spektakl nie jest tanią psychodramą, wyznaniem zbrodniarza. Wszelki realizm się zaciera, a przerażające opisy i wymyślne przekleństwa stają się niemal komiczne, gdy padają z ust aktorki o ciepłym, dziecięcym spojrzeniu. Umysł szaleńca przyjmuje najbardziej dziwaczne wyobrażenia za realne. Widok Karoliny Gruszki przyznającej się do ukręcenia karku zabłąkanej suce pod mostem daje więc pośrednio dostęp do doświadczenia obłędu, przyjmowania niewyobrażalnego za normalne.

Co daje taki chwilowy kontakt z uczuciem, do którego na co dzień nie mielibyśmy dostępu? Czy coś w nas zmienia? Czy czegoś się o sobie dowiadujemy?

3.

"Nic nie czuję, dziwne, w takiej chwili powinno się coś czuć. To nie uczucie, ale antyuczucie" - powtarzają kolejni bohaterowie "Tańca Delhi", sztuki Wyrypajewa napisanej specjalnie dla Teatru Narodowego i przez niego tam wyreżyserowanej (2010). Złożony z siedmiu miniatur spektakl w całości zbudowany był na tym wrażeniu niestosowności, niedopasowania. To antymelodramat, w którym najbardziej banalne sytuacje (miłość szczęśliwa/nieszczęśliwa, matka umierająca/nazbyt żywotna, żona kochana/porzucana) zaprezentowano w języku podniosłym i sztucznym. Kolejne części przekreślały się wzajemnie, jakby kpiąc z łatwowierności widza, na zasadzie: "Naprawdę uwierzyliście w tamtą wersję historii? To zobaczcie, że mogło być zupełnie inaczej...". Wrażenie wielkiego oszustwa pogłębiały celowe anachronizmy, zgrzyty i błędy. Ubrane zgodnie z przedwojenną modą postaci rozmawiały swobodnie o współczesnych realiach. Filmowa muzyka cichła nagle w połowie sceny, jakby ktoś źle wymierzył czas utworów albo zbyt leniwie zmieniał płyty za kulisami. Ta sama kwestia powracała po przerwie w ustach innego bohatera, te same, fundamentalne dramaty wędrowały między nimi jak drobna moneta. "Taniec Delhi" był kolejną propozycją dla tych, którzy po doświadczeniu "Lipca" chcieliby poznać kolejny rodzaj szaleństwa: nie schizofrenię tym razem, ale doświadczenie autystycznego geniusza matematycznego, któremu jakiś złośliwiec zlecił napisanie sztuki o miłości. Wyrypajew stworzył więc zbiór skończony sześciu postaci: tancerka Katia (Karolina Gruszka), jej ukochany Andriej (Paweł Paprocki), jej matka Alina Pawłowna (Aleksandra Justa), krytyczka baletu (Beata Fudalej), pielęgniarka (Agata Buzek), żona Andrieja Olga (Kamilla Baar). Mamy zbiór - jednoelementowy - miejsc: poczekalnię szpitala. Ze zbioru "uczucia i doświadczenia egzystencjalne" wybrał sobie elementy podzbioru "miłość, ból, wina, śmierć, współczucie". Wystarczyło więc już tylko kilka permutacji, kombinacji, przekształceń, złożeń, transpozycji... I tak powstało siedem struktur całkowicie logicznych, ale pozbawionych aury, atmosfery, magii. W realizacji dramatu aktorzy wyznawali sobie miłość, jakby tłumaczyli dowcip, dbając bardziej o gramatyczną poprawność niż psychologiczne prawdopodobieństwo. Grali hieratycznie, z emfazą nie do pomyślenia nawet dla niemego kina, to znów całkowicie płasko. Na zastawioną szpitalnymi meblami scenę wchodzili jak na wybieg dla modelek. Nazbyt się śpieszyli, nazbyt rytmizowali. Dokładność, z jaką Karolina Gruszka powielała za każdym razem te same słowa i gesty, wydawała się nieludzka. Agata Buzek utrzymywała swoją "pielęgniarkę" na granicy między komedią, horrorem a spotem reklamowym.

A jednak. Z tych zimnych, precyzyjnych konstrukcji (do których zamiast recenzji pasowałby raczej zapis macierzowy) płynęło coś lekkiego, ciepłego, wzruszającego. Jakaś tęsknota za zdolnością odczuwania. Gdy kolejna płaska, wyprana z emocji figura opowiada o tańcu "Delhi" - niezwykłym tańcu, w którym Katia zawarła ponoć całe cierpienie i nadzieję ludzkości - czuć było tę tęsknotę wyraźnie, boleśnie, dojmująco. Tańca w spektaklu nie obejrzeliśmy. Ale zapał, z jakim te mechaniczne persony opowiadały o nim, wyzwala pragnienie, by taki taniec istniał. Wyrypajew, goniąc za jakimś intensywniejszym, prawdziwszym kontaktem z sobą samym, ze światem i z innymi ludźmi, jednocześnie często nabija się z podobnej szamotaniny.

4.

W "Iluzjach" (wystawionych przez Agnieszkę Glińską w warszawskim Teatrze na Woli w 2011 roku i w Starym Teatrze w Krakowie przez samego autora, rok później) Wyrypajew zadaje czwórce autorów perwersyjną zagadkę.

Czy w miłości coś może się nagle po kilkudziesięciu latach "okazać"? I czy w sytuacji krytycznej, w obliczu śmierci i utraty, faktycznie widzimy swoje problemy jaśniej?

Czwórka aktorów opowiada o takim eksperymencie z dystansem. Rozsiadają się na kanapach, jakby przyszli tu na proszoną kolację. Eleganccy, oficjalni, odświętni nie przypominają wcale ludzi, których cudze życie osobiste kiedykolwiek ekscytowało. O Dannym i Sandrze oraz o Albercie i Margaret wspominają przy okazji, z lekkim rozbawieniem i politowaniem. Relacjonujący wątek Dannyego co chwilę dorzuca jakąś absurdalną informację, myli tropy, błaznuje i zwodzi. Aktorka przedstawiająca Margaret nie szczędzi jej ani komplementów, ani uszczypliwości.

Staruszkowie, o których opowiadają, przez ponad pięćdziesiąt lat małżeństwa nie wykazywali najmniejszej potrzeby wikłania się w dramatyczne rozważania. Nie przydarzyła im się żadna otwarta, weryfikująca ich relacje rozmowa. Żaden konflikt z gatunku tych, jaki bohaterom "Rzezi" Romana Polańskiego kazał zastanowić się, co naprawdę myślą i dlaczego są razem. Dopiero po śmierci jednego z nich ruszyła machina refleksji, wyjaśnień i tragedii.

Bohaterowie z niesłabnącą pasją dążą do wyjaśnienia, "czym jest prawdziwa miłość i czy przypadła im ona w udziale". W tym wysiłku można już rozpoznać coś szalenie bliskiego i podniosłego. Spektakl zaś staje się nie tyle sądem nad iluzjami, ile uroczystością na ich cześć.

Wyrypajew coraz częściej w tekstach mówi nie o szaleńcach-kanibalach, ale o zwykłych strasznych mieszczanach, którym przypadła w udziale jakaś szansa na zmianę. Nadaje im brzmiące z angielska imiona, jak z amerykańskiego serialu czy czytadeł Emily Griffin. Nasyła na nich kosmitów, śmierć albo koniak, rzuca ich w kołowrót uczuć, rozciąga ich dusze i dodaje odwagi.

W "Pijanych" nie odkrywa niczego bardziej intensywnego niż w poprzednich tekstach. Żądza cudowności i "kontaktu z tym czymś" obraca się w jakąś mizerię, ani na chwilę nie zbliżając się do duchowej odnowy. Choreograficzne wygibasy, którymi zapełnione są didaskalia, sugerują, że autor pragnął swoich poszukiwaczy sensu całkowicie sponiewierać i zeszmacić. Ciska ich w kałuże, odbiera władze motoryczne i resztki godności. Czy to znów satyryczne spojrzenie na własną wcześniejszą twórczość? Czy tylko relacja z wyczerpania pewnego formatu mówienia o świecie?

***

Autorka jest krytyczka., dramaturżką i tłumaczką. Była wieloletnią recenzentką "Gazety Wyborczej", obecnie mieszka w Irlandii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji