Artykuły

Weteran polskiego kina chce się dobrze zestarzeć

Niebawem będzie obchodził sześćdziesięciolecie pracy artystycznej. W tym czasie zagrał u najlepszych polskich reżyserów, stworzył wiele wybitnych kreacji w teatrze i kinie oraz z powodzeniem dyrektoruje Teatrowi Narodowemu w Warszawie - pisze Paweł Gzyl w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Prywatne życie ma równie bogate. Z pierwszą żoną ma troje już dorosłych dzieci, z drugą - wychowuje córeczkę Helenkę. - U mnie moment, gdy ciało znalazło się w całkowitej harmonii z psychiką, pojawił się późno - pomiędzy 40. a 60. rokiem życia psychika dogoniła ciało. Psychicznie jestem młody, ale fizycznie coraz mniej. To nie jest łatwe, jednak potrafię nad tym panować - deklaruje w rozmowie z magazynem Trendy.

Noce na podłodze

Ponieważ urodził się w 1943 roku w stolicy, dobrze pamięta zniszczone po Powstaniu Warszawskim miasto. Jako młody chłopak biegał po ruinach getta i Starego Miasta, żałując, iż nie urodził się wcześniej, by... wziąć udział w walkach z Niemcami. Myślał wtedy, że nie ma nic piękniejszego niż oddać życie za ojczyznę. Ten patriotyzm zaszczepił mu dziadek z Krakowa, który wieczorami uwielbiał czytać wnukowi sienkiewiczowską "Trylogię". Z kolei mama chętniej sięgała po "W pustyni i w puszczy". To nie znaczy, że młody Janek był w dzieciństwie aniołkiem. Jak sam potem przyznał, bywał nadzwyczaj uparty. Kiedy mama powiedziała, że nie pozwoli mu położyć się do łóżka, dopóki nie przeprosi za złe zachowanie, potrafił dwie noce przespać na... podłodze w kuchni. Ponieważ ojciec zostawił rodzinę, to właśnie mama miała największy wpływ na kształtowanie się jego osobowości, zawsze stawiając mu za wzór mężczyzny Gary'ego Coopera.

- Była chorobliwie uczciwa. I tę uczciwość wyssałem z jej mlekiem. Pod koniec lat osiemdziesiątych graliśmy z teatrem przedstawienie w Kanadzie. Za jeden wieczór dostawaliśmy sto dolarów - dla nas to były duże pieniądze. Żeby przywieźć do Polski jeszcze więcej, mieszkaliśmy gdzieś pod Edmonton. Do najbliższego sklepu było chyba pięć kilometrów. Gdy ktoś szedł na piechotę, znaczyło, że z Polski. Byłem wtedy rektorem szkoły teatralnej i chciałem przywieźć drobiazg sekretarce. Kupiłem dwie pary rajstop po dwa dolary. Wracałem w trzydziestostopniowym mrozie i tuż przed hotelem zorientowałem się, że mam cztery pary, a zapłaciłem za dwie. Jeszcze przeszedłem kilkadziesiąt metrów w kierunku hotelu, bijąc się z myślami. I nie dało rady. Poszedłem zwrócić te dwie pary. Odezwała się we mnie moja mama - śmieje się w wywiadzie z magazynem Styl.

Uzależniony na Służewcu

Aktorska kariera młodego Janka zaczęła się przypadkiem. Kiedy miał trzynaście lat, do jego klasy wszedł jakiś nieznany mu zupełnie mężczyzna i od razu wskazał palcem na niego: "Ten!". Okazało się, że to Kuba Morgenstern, drugi reżyser "Kanału", dzięki któremu młody chłopak trafił na plan filmu Andrzeja Wajdy.

Choć tylko na chwilę stał się powstańcem, kiedy wrócił do szkoły, czuł się jak gwiazda filmowa. Zaczął się opuszczać w nauce, szczególnie z przedmiotów ścisłych, no i coraz częściej zdarzały mu się wagary. Chodził wtedy do kina na poranne seanse, albo do kolegi, gdzie obżerali się słodyczami. W pierwszej klasie liceum zrobił sobie aż miesiąc przerwy w nauce. Wszystko się wydało, kiedy koleżanka z klasy przyszła zapytać jego mamę, czy Janek leży chory w szpitalu. Podciągnął się dopiero w warszawskiej PWST.

- Nie wiem, czy byłem prymusem. W szkole teatralnej na pierwszym roku przeprowadzano badania w ramach prac wydziału psychologii. Testy, badania lekarskie. Moim kolegom brakowało punktu do geniusza. Ale w pewnym momencie padło, że mamy tu do czynienia z przypadkiem niezwykłym, a mianowicie z człowiekiem, który powinien być pilotem oblatywaczem, szpiegiem. Trafił na uczelnię artystyczną i to chyba jakieś nieporozumienie. To było o mnie - wspomina w rozmowie z Panią.

Po skończeniu szkoły zaczął od razu trafiać na plan i na scenę do najlepszych reżyserów. Nic więc dziwnego, że szybko stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów w Polsce. Jak sam potem przyznał, "od sukcesów przewróciło mu się w głowie". Wciągnął się wtedy w hazard - nie tylko pokera czy ruletkę, ale również wyścigi konne. Całe dnie spędzał w latach 70. na Służewcu. Był uzależniony - bo rozkład zajęć układał pod kątem kolejnych gonitw.

Otrzeźwienie przyszło na początku lat 80. Zamiast skupiać się na sobie, zainteresował się tym, co działo się w kraju. Po wprowadzeniu stanu wojennego był jednym z tych aktorów, którzy bojkotowali występy w teatrach, przenosząc swe spektakle do kościołów.

- W 1982 roku, w czasie stanu wojennego, kiedy byłem jeszcze dziekanem szkoły, wezwał mnie wysoki urzędnik ubecji na rozmowę. I pyta: "No i po co pan w tych kościołach gra?". Ja mu mówię: "Wszędzie wkoło szare ulice, z tymi brudnymi, smutnymi ludźmi. Gdyby pan zobaczył te czyste twarze w kościołach, to uduchowienie słuchających poezji". A on mi na to: "Co mi pan pieprzy, połowa to nasi". To mnie nauczyło dystansu do siebie samego i mojego zawodu - wspomina dzisiaj tamte czasy z humorem w Gali.

Na ratunek tonącej

Ożenił się bardzo młodo - bo mając zaledwie osiemnaście lat. Jego wybranką była koleżanka po fachu - Barbara Sołtysik. Mimo że dała mu troje dzieci - syna i dwie córki-bliźniaczki - oraz przymykała oko na jego flirty, związek ostatecznie zakończył się rozwodem.

Wszystko miało jednak swoją przyczynę. W pewnym momencie gruchnęła w mediach sensacja - "Englert ma romans ze swoją studentką!". I faktycznie - stateczny aktor zaczął pokazywać się z młodszą od siebie 25-letnią aktorką, Beatą Ścibakówną.

Początkowo nic nie wskazywało, że połączy ich wielka miłość. On był rektorem warszawskiej PWST, a ona jego studentką. I przez cztery lata mijali się na korytarzach uczelni bez większych emocji.

- Pierwszy raz zwróciłem na nią uwagę, gdy wyjechaliśmy z przedstawieniem do Australii i Beata zaczęła tonąć w morzu. Rzuciłem się jej na ratunek. Mówiła: "Panie profesorze, niech mnie pan nie puszcza, niech mnie pan ratuje". A kiedy wieczorem z okna hotelowego zobaczyłem, że ona w basenie uczy się pływać, zachwyciło mnie to - opowiada aktor w Gali.

Kiedy Englert wyprowadził się z domu, miał niewielkie oszczędności, ponieważ nigdy nie przykładał wagi do stanu swego konta. Dlatego przez pierwszych pięć lat mieszkał ze Ścibakówną w malutkim mieszkaniu na 25 metrach kwadratowych. Ten czas okazał się testem dla ich uczuć. Dlatego w końcu wzięli ślub.

- Nigdy nie przenosiliśmy układów małżeńskich do pracy. Zresztą ja byłam aktorką w innym teatrze, rzadko pracowaliśmy razem, czasami w Teatrze Telewizji, gdzie Janek coś reżyserował. Główne role grywały u niego moje koleżanki, a ja jakieś epizodziki. Raz miałam żal, bo chciałam zagrać Laurę w "Kordianie", a zagrała ją koleżanka - wyznaje Ścibakówna w rozmowie z Vivą.

Związek jeszcze bardziej scementowało przyjście na świat Helenki. Wtedy Englert odkrył uroki późnego ojcostwa. Kiedy miała trzy latka i powiedziała do niego: "Tatusiu, kocham cię bardzo i będę cię kochała nawet jak nie będziemy razem" - to się popłakał. Dzisiaj dziewczynka jest już nastolatką - i ku uciesze rodziców wykazuje ewidentne zainteresowanie aktorstwem. Helenka chodzi do kanadyjskiej szkoły, w której wykładowym językiem jest angielski. Weszła w trudny okres, więc aktor ostatnio trochę narzeka na brak porozumienia z córką. "To jest kara za wszystkie moje grzechy" - śmieje się.

- Razem z narodzinami mojego dziecka po raz pierwszy pomyślałem o śmierci. Przyjąłem do wiadomości, że i ja kiedyś umrę, i zacząłem rozmawiać ze śmiercią. Zacząłem też przyglądać się kolegom i zauważać, jak źle starzeją się mężczyźni. Postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby starzeć się dobrze. A dobrze się starzeć to oddawać pole, nie upierać się przy swoich racjach, nauczyć się tolerancji - podkreśla w Gali.

***

JAN ENGLERT

J jak jazda

Jako zodiakalny Byk, nie przywiązuje wagi do przedmiotów. - Nie marzyłem o świetnym samochodzie. Byleby jechał - śmieje się.

A jak awanse

Nigdy nie zgłaszałem się na żadne stanowisko - podkreśla. Mimo tego był dziekanem wydziału aktorskiego, a potem rektorem warszawskiej PWST.

N jak narzekania

Mama aktora zawsze narzekała na role, które wybierał. - Zawsze mi mówiła, że koszula wychodziła ze spodni, a nie, że dobrze zagrałem - twierdzi.

E jak elita

Dzięki niemu weszłam w świat elity intelektualnej. Normalnie nie miałabym szans - szczerze wyznała Beata Ścibakówna w jednym z wywiadów.

N jak Narodowy

W 2003 roku został dyrektorem artystycznym Teatru Narodowego. - Głównym mecenasem Teatru Narodowego musi być państwo - deklaruje.

G jak gra

Englert nie lubi, kiedy ktoś ocenia, jak gra. - Nauczyłem się, by nie słuchać nawet najbliższych. Sam wiem, co zrobiłem dobrze, a co źle - twierdzi.

L jak luz

Czasem aktor "wrzuca na luz". Siada przed telewizorem i bezmyślnie zmienia kanały. - Zdradzasz mnie z Eurosportem - mówi wtedy żona.

E jak ekran

Kiedy Ścibakówna występowała w "Tańcu na lodzie", nawet nie patrzył na ekran telewizora. Kiedy w końcu zerknął z ciekawości, docenił starania żony.

R jak ruina

Kilka lat temu Englert o mało nie popadł w ruinę. Złodziej ukradł mu kartę kredytową i wypłacił z niej aż 30 tys. złotych. Został jednak schwytany.

T jak teatr

Mimo wielu ról w filmach kinowych czy serialach telewizyjnych, aktor przyznaje, że najbardziej ceni sobie występy w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji