Z kogo się śmiejecie...
Nie chcę tu przypominać życiorysu Mikołaja Gogola ani treści jego "Rewizora". Tę sztukę, objętą kiedyś kanonem lektur szkolnych i pokazywaną często na scenach teatralnych i w telewizji, można dziś już z pogodzeniem zwać teatralną klasyką, a więc czymś utrwalonym w społecznej świadomości na tyle, że niczego nowego się w niej spodziewać nie należy. No cóż, tak było np. z "Balladyną" Słowackiego do czasu, aż Hanuszkiewicz wprowadził do niej "Hondy", tak dzieje się z "Hamletem" i wieloma innymi "kultowymi" utworami, pozornie napisanymi ha "wtedy" i "tam". Nabierają one przez to uniwersalnej wartości ponadczasowej i zaczynają dotyczyć nas, żyjących o ileś tam lat później (Gogol na pewno wprowadziłby telewizor do mieszkania horodniczego, gdyby już wtedy znana była telewizja!).
Wałbrzyska realizacja "Rewizora" jest i będzie dla wielu "tradycjonalistów" sporym zaskoczeniem. Otóż po odpowiednich zabiegach scenograficzno-tekstowych sztuka została przeniesiona w polskie realia lat siedemdziesiątych, a nawet (biorąc pod uwagę ostatnią scenę) w czasy zupełnie nam współczesne. Treść pozostała generalnie ta sama, no może z drobnymi poprawkami i wtrąceniami, ale po tych "zabiegach" bardzo wiarygodnie oddaje realizm czasów "gierkowskiej" Polski. Ten realizm wita nas już na mocno szokującym plakacie do "Rewizora" z postaciami całujących się wodzów - Gierka i Breżniewa, towarzyszy też całej sztuce dużym portretem Gierka nad sceną, czy hasłem "Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek" podpisanym ideologicznie przez urzędników jako "KC Norwid" (!), znajdujemy go w przebojach z tamtej epoki (Boney M., Filipinki, Karel Gott). Charakterystyczne są zresztą motywy muzyczne: "One way ticket" (Bilet w jedną stronę!), "Kolorowe jarmarki" (Kiedy patrzę hen za siebie w tamte lata co minęły...), czy wprowadzający "Rasputin" (Oh those Russians!).
Te pozornie niewielkie zabiegi reżyserskie wprowadzają do "Rewizora" mnóstwo komizmu, po prostu dlatego, że wiele z tych lat jeszcze pamiętamy (triumfalne powroty z zakupów z "wieńcem" zdobytego papieru toaletowego, skrzętnie potem gromadzonego w wersalce, alkohol dumnie wyciągany z kredensu w obudowie z włóczkowego misia, kiczowate weselne prezenty - jelenie rogi, koniki na biegunach, tłumik do małego fiata). No i śmiejemy się z tego. A śmiejemy się przecież właśnie z samych siebie. I wcale nie z tamtych nas. Dziś, w dobie wciąż ujawnianej korupcji na różnych szczeblach władzy, wałbrzyski "Rewizor" jest sztuką niezwykle aktualną, a końcowej gorzkiej kwestii Horodniczego "Z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!" wcale nie towarzyszy śmiech. Bardzo komiczne i pomysłowe są natomiast pewne "pozaakcyjne" działania (faceci w kufajkach i gumiakach przebudowujący na poczekaniu scenę), Godnym odnotowania jest wykorzystanie statystów (mieszkańcy Wałbrzycha), jak również pojawienie się na scenie trójki "gościnnych" aktorów (spoza wałbrzyskiego teatru). Gdybym miał wyróżniać kogoś z wykonawców, pewnie postawiłbym na odtwórców głównych ról: Horodniczego (Wiesław Cichy) i "Rewizora" (Piotr Kondrat). Pozostałe role są z założenia dość epizodyczne, i dopełniają to "co autor (i reżyser) chciał powiedzieć". Warto zobaczyć (i przeżyć to jeszcze raz)!