Artykuły

Mistrzem rządzi Małgorzata

"Bułhakow/Mistrz/Małgorzata" wg Michała Bułhakowa w reż. Andrzeja Marii Marczewskiego w Nowym Teatrze w Słupsku. Pisze Magdalena Olechnowicz w Głosie Pomorza.

Brawo! Nareszcie poczułam, że jestem w prawdziwym teatrze. Małgorzata podbiła moje serce swoim głosem. W duecie z Mistrzem - mistrzostwo!

Do teatru szłam z obawą i to niemałą. Bułhakow nie napisał powieści łatwej, lekkiej i przyjemnej. Wiedziałam więc, że sztuka taką też nie będzie. Siadałam na widowni i myślałam: Boże, oby to nie było jak z debiutancką "Szaloną lokomotywą".

Ale nie. Dreszcze po mnie przeszły już w pierwszych minutach, gdy salę teatru wypełniły głosy Moniki Węgiel w roli Małgorzaty i Igora Chmielnika w roli Mistrza. I o ile Igor Chmielnik brzmiał dobrze, to mocny głos Moniki przeszywał do głębi. Brawa dla Andrzeja Ozgi za teksty i Janusza Grzywacza za muzykę.

Aktorzy zostali obsadzeni doskonale. Na szczególną uwagę zasługuje Tomek Radawiec, który wcielił się w postać Iwana Bezdomnego. W klinice psychiatrycznej spisał się rewelacyjnie. Zresztą tak samo jak Marta Turkowska w roli psychiatry. Twarz okrutnego Piłata /Wolanda (w tej roli Krzysztof Kluzik) w połączeniu z jego charakterystycznym, chrapliwym głosem dały postać istnie diabelską. Marek Szczurza Śmierć? Boję się zasnąć, żeby nie zobaczyć jego twarzy w jakimś koszmarnym śnie. Tu brawa dla Juliana Swift-Speeda. Sposób przenikania się światów współczesnego z czasami sprzed dwóch tysięcy lat pokazany został z taką płynnością, że widz musiał być czujny, aby móc je rozdzielić.

I co ważne - piękne tło dla planu głównego. Chwilami - gdy filozoficzne dysputy nieco się przeciągały - nawet ciekawsze. Dziewczęta z Teatru Tańca Enza tak przykuwały uwagę, że chwilami nawet odciągały od tego, co na planie pierwszym. Można powiedzieć, że pełniły (pełnili, uwzględniając wśród nich obecność dwóch mężczyzn) rolę scenografii, której tak naprawdę nie było - nie licząc metalowej konstrukcji.

Nieco zaskakującym przerywnikiem był występ profesora czarnej magii. Nieco zamyślona już publiczność została jakby obudzona z letargu, gdy na scenie pojawiła się kobieta z brodą, co było jawnym nawiązaniem do współczesnej Eurowizji 2014 i występu Conchity Wurst. Już się bałam, że kobieta z brodą zdominuje Małgorzatę, a sztuka przestanie być sztuką przez duże S, a przemieni się w kolejne show czy też lekką farsę, do której Nowy Teatr przyzwyczaił słupską publiczność. Ale na szczęście tak się nie stało.

"Mistrzem" zdecydowanie rządziła Małgorzata. Dała temu wyraz w doskonałej scenie balu u Wolanda. Śmiało można powiedzieć, że było to prawdziwe święto teatru. Cieszę się, że po sztukach takich jak "Co ja panu zrobiłem, Pignon?", Nowy Teatr wrócił do repertuaru wysokich lotów. A pełne sale podczas pierwszych trzech występów, brawa na stojąco i wykupione bilety na następne spektakle świadczą o tym, że słupszczanie stęsknili się za prawdziwą sztuką. I co ważne, mimo że spektakl trwał 3,5 godziny - według niektórych opinii - jednak zbyt długo, w przerwie nikt nie wyszedł. Gratulacje dla reżysera - Andrzeja Marii Marczewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji