Artykuły

Opowieść wesoła o czułej Imogenie

"Cymbelin" jest sztuką w dzieje twórczym Szekspira jed­ną z najbardziej osobliwych, niedorzeczną jeśli mierzyć ją kategoriami realizmu i zwy­czajnej logiki. Oglądając pew­ne sztuki Szekspira - "Peryklesa", "Opowieść zimową" - zastanawiałem się nieraz skąd u autora "Hamleta" tyle nie­ludzkiej naiwności i nieokieł­zanych banialuk. Powiadają, że Szekspir hołduje w tych utwo­rach romantycznym fantazjom, jakich poszukiwał ówczesny czytelnik i widz w całej Euro­pie, że po prostu schlebia w nich gustom ówczesnych odbiorców, jak to robił autor historii o królewnie Banialuce i autorzy setek jej podobnych bałamuctw. Może w tym tkwi klucz? Może Szekspir przez doprowadzanie do absurdu romansowych wąt­ków i romansowej fantazji chciał sobie po cichu zakpić z nienasyconego głodu fantazji widzów? Może w skrytości du­cha chciał trochę sparodiować modny kierunek?

W każdym razie na mimowol­ną parodię zakrawają spore partie "Cymbelina", przed któ­rymi kapitulować musi wszelki racjonalizm. Odczucie, że tli się tu coś w rodzaju parodii wzmacniają elementy fabuły, które ulubione motywy szekspirow­skie podają jakby w skondenso­waniu ale zarazem skarykaturowaniu. Pełno tu zapożyczeń z innych sztuk Szekspira, kolejno coraz śmieszniejszych i bar­dziej nierozsądnych. Tylko wą­tek przebieranki - chłopiec-aktor gra dziewczynę przebra­ną za chłopca - utrzymuje się w nastroju poetyckim: ale to nieuleczalna słabostka wielkie­go Wiliama.

Zważywszy za i przeciw nie dziwię się, że August Kowalczyk też podszedł do "Cymbelina" jako do mimowolnej paro­dii tragedii historycznej czy też powieści sensacyjnej. Czy rezul­taty są pomyślne? Częściowo. Na szali antywalorów trzeba po­łożyć przede wszystkim długość przedstawienia, które powinno się dzielić na dwie a nie na trzy części i zamykać w granicach niewiele większych niż dwu godzin. Sporo pozostawionych w widowisku kwestii nadawało się doskonale do skreślenia, bo przeciągnięte sekwencje nużą i rzutują ujemnie również na sceny udane.

Po wtóre: brak konsekwencji. Obok scen parodystyczno-farsowych jest sporo scen zagranych w tonacji jak najbardziej serio: Józef Duriasz grzmi tyradami, Tadeusz Białoszczyński jest tradycyjnym rzymskim ryce­rzem, Anna Nehrebecka słu­sznie gra Imogenę jako niewin­ną dzieweczkę, wygląda uroczo i w porciętach i w zabawnym negliżu, ale z dykcją jeszcze jest trochę na bakier.

Po trzecie: pomysł z wprowa­dzeniem dwu aktorów (Henryk Boukołowski i Ryszard Nawro­cki). Trochę komentują, wtrą­cają się do akcji, błaznują i pełnią rolę chóru. Organicznie wtopieni w widowisko, zbliżają je ku komedii improwizowanej, w stronę teatru studenckiego. Bawią, ale nie zanadto, a ku końcowi spektaklu trochę mę­czą.

Teraz o walorach przedsta­wienia. Jest ich sporo. Wymieniam niektóre. Gdy na wi­downi pojawia się Tadeusz Fi­jewski lub Bronisław Pawlik - ożywienie widoczne. A gdy Fi­jewski rusza wąsikami jak "mały rycerz" - radość jest podwójna. A gdy Jan Kobuszewski walczy jako mężny Kloten - radość staje się po­trójna. Bardzo dobrze wypa­da też Mieczysław Pawlikow­ski z dwoma porwanymi syna­mi królewskimi (Maciej Rayzacher i Wojciech Sztokinger), w epizodach Władysław Hańcza i Mieczysław Gajda. Zofia Petri zabawnie wydyma złość Królo­wej i trafnie daje w swej roli pastisz Lady Makbet. Tadeusz Pluciński nie bez powodzenia wywija się z roli Jochima, kary­katury Jagona.

Oprawę plastyczną Ottona Axera uważam za bardzo uda­ną: na pustą scenę, zamkniętą białym płótnem, zjeżdżają z paludamentów reliefy malarskie o barwach jaskrawych, wzorach abstrakcyjnych. Aktorzy mó­wią: to jest Brytania, Rzym, pałac Cymbelina - stosownie do wymogów akcji, i dobrze jest, za Szekspira było podobnie. Dwie walczące armie to płaskorzeźby jak z ołtarza wotywne­go.

Widowisko ma dwie obsady. W takiej, której nie widziałem, króla gra Maciej Borniński, królową Halina Czengery, Klotena Zygmunt Hobot, Imogenę Danuta Rastawicka, Doktora Tadeusz Kondrat, a mężnego Leonata Stanisław Mikulski. A więc także zacna obsada!

"Cymbelin" Augusta Kowalczyka jest nowym przyczyn­kiem do dyskusji o granicach uprawnień reżysera. Do dysku­sji tej trzeba powrócić, już nie w ramach recenzji. Inscenizacja ta daje do myślenia i z racji swoich słabości i z racji stron mocnych. Jest faktem, że takie sztuki jak "Cymbelin" trudno grać bez zmrożeń obu oczu i bez przedrzeźniań. Któż bowiem może brać serio historię o wal­ce Brytańczyków z Rzymiana­mi w takiej postaci, jaką po­kazuje ta sztuka? Baj baju, bę­dziesz w cymbelińskim kraju. Czyż może być z niego wyjście drogą inną, niż żartu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji