Artykuły

Polacy u Niemców

Na premierze "Transferu!" Jana Klaty w Hebbel am Ufer była prawie pełna sala, choć akurat tego dnia Niemcy przewiał huragan Cyryl i nawet w Berlinie ulice opustoszały. Znajoma, doskonale znająca środowisko niemieckich mediów, wskazy­wała mi na widowni dziennikarzy, zajmujących się teatrem lub specjalizujących się w problematyce polsko-niemieckiej, którzy mimo szaleństw natury przyszli do teatru na Kreuzbergu. Przy tak życzliwej pub­liczności przedstawienie stało się manife­stacją poprawności politycznej. Wiem, że szczególnie teraz do dobrego tonu należy używać tego terminu z przekąsem. Ostatnio wizerunek Polski w Niemczech jest jednak tak marny, że jeśli teatr mógł odegrać swego rodzaju misję dyplomatyczną, to nie trzeba jej znaczenia lekceważyć. Inna sprawa, że tematyka spektaklu - problem wypędzo­nych - wydaje się bardziej spędzać sen z powiek politykom rządzącym w Polsce. Eriką Steinbach straszą tak, jak propa­ganda peerelowska rewizjonistami Hupką i Czają. Niemcy wystąpienia Steinbach traktują raczej jako swoisty folklor na mar­ginesie życia publicznego. Nic dziwnego, że koleżanka z kanału teatralnego telewizji ZDF po przedstawieniu Klaty stwierdziła, że zrobione jest z "polskiego punktu widze­nia". Ale też wyznała, że "Transfer!" kojarzy się jej ze spektaklami znanego także u nas zespołu Rimini Protokoll, który specjalizuje się w tzw. teatrze dokumentalnym. To po­równanie miało zabrzmieć jak komplement, ponieważ Rimini Protokoll jest obecnie na teatralnym topie w Niemczech.

Niewątpliwie zaangażowanie w "Trans­ferze!" osób - zarówno Polaków, jak i Niemców - które rzeczywiście doświad­czyły losów wypędzonych, stworzyło dra­maturgię spektaklu. Czuło się, że widownia w Hebbel am Ufer słucha ich opowieści z zaciekawieniem, a nawet wzruszeniem. I mnie by ten wieczór przejął, gdyby Klata pozostawił swoich bohaterów samych na scenie i dał im tylko opowiadać. Ale nie­stety reżyser między poszczególne relacje wprowadził kabaretowe zgoła interludia, w których występują Stalin, Churchill i Roosevelt. Koalicjanci przedstawieni zo­stali w sposób karykaturalny. Klata kazał im imitować piosenki zespołu Joy Division, co można oczywiście jakoś wytłumaczyć - ale nie zatrze to wrażenia, że pomysł re­żysera był infantylny. Z tego zestawienia, podli władcy i ich biedne ofiary, wynikała co gorsza prościutka historiozofia, utrwalająca stereotyp, że za naszą niedolę po wojnie odpowiadają alianci, którzy oddali Polskę w łapy Stalinowi. Dla Niemców z "Trans­feru!" też płynęło uspokajające przesłanie: winę za wasze krzywdy ponosi Hitler.

O tym, że Klata nie docenił w pełni siły, jaką dysponował w tym przedstawieniu, świadczy jego zakończenie. Oto na prosce­nium wychodzi najstarsza bohaterka, która z zeszytu wyczytuje nazwiska mieszkańców - Polaków i Ukraińców - rodzinnej wsi, którą musiała opuścić. Wyczytywanie trwa i trwa. Gaśnie wolno światło. Ten apel po­ległych - swego rodzaju litania do "umarłej klasy" - byłby przejmującym finałem spek­taklu. Ale niestety Klata zapragnął jeszcze raz posłuchać piosenki Joy Division.

Nie wiem, czy Niemcy w Berlinie po­czuli ten denerwujący szantaż emocjonalny reżysera. Nie podoba ci się spektakl, to zna­czy, że jesteś przeciw tym prawdziwym lu­dziom, jesteś nieczuły na ich dramaty. Czy jednak empatię można wzbudzić przez tandetny teatr?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji