Artykuły

Postawiłam na rodzinę

- Kiedy zdawałam do szkoły teatralnej, Kazimierz Rudzki położył palec na ustach: "Ciii, tylko niech pani nie mówi, że pani grała w filmie". To był czas, kiedy teatr to było sacrum, w dodatku okrutnie zazdrosne, więc nie wolno było aktorom teatralnym grać w filmach - mówi ILONA KUŚMIERSKA-KOCYŁAK.

Ilona Kuśmierska - Jadźka, córka Kargula z "Samych swoich" i "Nie ma mocnych", Emilka, najmłodsza córka Niechciców z "Nocy i dni". Reżyser dubbingu. O latach tłustych i chudych, teatrze i filmie, życiowych wyborach i zwyczajnych rolach dnia codziennego opowiada przy kawie i serniku w zaprzyjaźnionej pizzerii Grażyny Misztal, w Lublinie, w którym mości rodzinne gniazdo.

Dziękuję, że żyję

W 1998 roku z własnej i nieprzymuszonej woli wpakowałam się pod tramwaj. Jechałam do firmy dubbingowej Master Film, w której przez dziesięć lat pracowałam jako reżyser dubbingu. Miałam dużo czasu, ale pojechałam nietypową drogą. Nieopodal Dworca Centralnego wpadłam w ogromny korek. Stałam półtorej godziny, w końcu pomyślałam, że zrobię zawrotkę. Kiedy ruszyłam, od mojej lewej strony wjechał we mnie tramwaj. Samochód został sprasowany, ja też. Dziura w głowie, krwiaki na mózgu, poturbowany obojczyk, łopatka, obie kości kulszowe... Koledzy śmiali się: ty to masz szczęście do telewizji. Czekając na mnie włączyli telewizyjny Kurier Warszawski i zobaczyli wypadek. Telewizja przyjechała pierwsza. Po niej straż, która mnie wyrzynała z blachy, potem policja, a na końcu pogotowie ratunkowe. Nic nie pamiętam. Nitka mojego życia miała się przerwać.

Trzy miesiące w szpitalu. W grudniu zmarł na raka mój tatuś, a ja leżałam plackiem i nie mogłam pójść na pogrzeb. Dostałam odleżyn - rany były głębokie, aż do kości. Maja Komorowska zrobiła zbiórkę wśród kolegów i kupiła mi materac odleżynowy samopompujący. Maciek Englert i inni koledzy ze Współczesnego, w którym do dziś pracuje mój mąż Ireneusz Kocyłak, bardzo się przejęli, koledzy z dubbingu przychodzili smarować mnie spirytusem. Panie z sali na chirurgii miękkiej tuż po zabiegu musiały wstawać z łóżka i dziwiły się, że ja wciąż leżę. - Pani to musi mieć jakąś protekcję, że tak leży i leży. Nas to od razu zmuszają, żeby chodzić. A co pani wycięli? - pytały.

- Tramwaj mnie wyciął - odpowiadałam zgodnie z prawdą.

- A co tam pani! Ja to w "Kurierze Warszawskim" widziałam, jak kobieta wjechała pod tramwaj, to był trup. Trup!

- To byłam ja - przekonywałam.

Bezskutecznie. Nie wierzyły mi. Ten wypadek powiedział mi coś ważnego: żeby nie żyć za szybko. Robić tyle, ile się może. Cieszyć się każdym dniem życia. Każdym faktem. Codziennie budzę się i mówię: dziękuję ci, Boże.

Bohaterski tenor taty

Mieszkaliśmy razem z dziadkami w Czeladzi niedaleko Sosnowca.

Babcia Jasia była żywą reklamą kremu nivea - świadczyły o tym jej gładkie policzki. To babci zawdzięczam zamiłowania artystyczne. Była bardzo utalentowana. Nie zapomnę choinki, którą zrobiła ze starych plastikowych okładek na zeszyty w ciemnozielonym kolorze. Babunia cięła je na drobne paseczki, frędzelki i nawijała w sobie znany sposób na druty. Z tych drutów powstała choinka. Nikt wtedy jeszcze nie widział sztucznych drzewek, a u nas już w październiku choinka była gotowa. Przyszła kiedyś ciotka i pyta: "Jaśka, to ty już kupiłaś choinkę? Przecież do świąt ci zwiędnie..." Musiała wyglądać jak prawdziwa. Na drzewku wisiały krasnoludki, aniołki, góralki w koralach i serdaczkach wyszywanych koralikami. Ogromnie to działało na moją wyobraźnię. Dziadek miał skład apteczny. Babcia sadzała mnie na ladzie i mówiła: "Nóżką, nóżką". Ja tą nóżką wybijałam rytm. Mama była aktorką w teatrze lalkowym w Będzinie za dyrekcji Jana Dormana, zasłużonego i znanego reżysera.

Tata pracował jako teletechnik. Miał wspaniały tenor. Bohaterski, jak mówił. Dziadek umarł, kiedy tata miał jedenaście lat. Młody chłopak musiał przejąć obowiązki głowy domu. Był złotą rączką. Umiał wszystko naprawić. Kupił kiedyś nyskę, obciął dach, siedzenia boczne zainstalował jako piętrowe łóżka - i to był nasz wóz kampingowy. Jeździliśmy nim po całej Polsce i kawałku zagranicy. Tata miał wadę wymowy - nie wymawiał r. Ale kochał śpiewać. Ale jak tu śpiewać arie, kiedy ma się taką wadę? Więc chodził do piwnicy i ćwiczył to "r" jak Demostenes. W końcu wyćwiczył. Talent to nie wszystko - tego mnie nauczył. Bo ileż jeszcze można wypracować... Jeszcze jako młodziutki muzyk przychodził do nas Waldemar Kazanecki. Podziwiał ojca głos. Namówiony - także przez Kazaneckiego - tata nagrał kilka arii w katowickim radiu. Ale ja najczulej będę wspominać te chwile, kiedy wracałam do domu po szkole i już z daleka słyszałam jego piękny śpiew. Na moim ślubie zaśpiewał Ave Maria.

W Cannes z Leninem

Z Czeladzi przenieśliśmy się do Katowic. Chodziłam do dziesiątej klasy, kiedy reżyser Sergiusz Jutkiewicz poszukiwał młodej dziewczyny, która zagrałaby rolę góralki Ulki w jego filmie "Lenin w Polsce". Jutkiewicz był Rosjaninen, jego żona tańczyła jako primabalerina w Teatrze Bolszoj. Był uczniem Eisensteina i prawdziwym Europejczykiem.

Poszukiwał dziewcząt w całej Polsce. Spośród sześciuset kandydatek wybór padł na mnie. Byłam w kółku dramatycznym, tam fotoreporter "Panoramy" zrobił mi kiedyś zdjęcie, które czasopismo opublikowało potem na okładce. Stałam w sweterku góralskim, z nartami... Tak mnie zobaczył Jutkiewicz.

Zdjęcia kręciliśmy w czasie wakacji, między moją dziesiątą a jedenastą klasą. Miałam szesnaście lat. Stanęłam na planie wśród profesjonalnych, znakomitych aktorów: był Tadzio Fijewski, Edmund Fetting, Kazimierz Rudzki. Głosu Leninowi w polskiej wersji językowej udzielił Tadeusz Łomnicki.

Śmialiśmy się potem z kolegami, że ta Ulka, góralka z Poronina, sierota, którą Lenin z Krupską przygarnęli, musiała mieć niewinność w oczach. Bo inaczej byłyby podejrzenia, że oto Nadieżdża biega z ulotkami, a jej mąż, wódz rewolucji, z młodą dziewczyną się zabawia!

Pamiętam scenę, kiedy Ulka wychodzi z Leninem w góry. Tam mówi: - Panie Włodzimierzu, chodźmy do kościoła. A on: - Jak ja mogę do kościoła, kiedy ja w Boga nie wierzę. - A widzi pan?! To dlatego te wszystkie nieszczęścia...

Po premierze filmu spotykaliśmy się z widzami w wielu miastach Związku Radzieckiego - w Moskwie, Kijowie, Leningradzie... W 1964 roku pojechałam do Cannes. Już byłam studentką szkoły teatralnej. Ja w białej sukieneczce i białych szpilkach wśród tych pań w etolach, norkach... Dostałam propozycję zagrania z Annie Girardot, ale szkoła okazała się silniejsza niż debiut za granicą. Wtedy w Cannes Polskę reprezentował "Faraon" i cała ekipa z Jerzym Kawalerowiczem, Jurkiem Zelnikiem, Kryśką Mikołajską, Lucyną Winnicką, Basią Brylską. Prosiłam: zaopiekujcie się mną. Na lotnisku w Paryżu pojawiła się telewizja, flesze - oni wsiedli do samochodu, ja zostałam. Na szczęście po Fatiejewą przyjechał attaché kulturalny, Fatiejewa nie przyjechała, za to mnie zauważył na lotnisku: Ulka?! Myślałam, że rzucę się temu potężnemu grubasowi na szyję.

Film "Lenin w Polsce" dostał pierwszą nagrodę za reżyserię. Odebrał ją Jutkiewicz z rąk samej Sophii Loren. Ja w tym czasie spałam smacznie w hotelu. Byłam zmęczona, więc tego dnia po południu zamówiłam budzenie na ósmą wieczorem. Recepcjonista myślał, że na ósmą rano i nie obudził mnie. Spałam do jedenastej... Na spory fragment bankietu jednak zdążyłam. Mam nawet zdjęcia z Omarem Shariffem.

Nie dostałam na pobyt w Cannes ani grosza. Pamiętam, że bałam się pić wodę mineralną z butelek, które stały w lodówce w moim pokoju. Jedzenie w restauracji hotelu Martinez było wliczone w rachunek, ale za wodę trzeba było płacić. Kiedy Jutkiewicz zaprosił mnie na kolację, rzuciłam się na picie i wszystko się wydało. Dostałam kieszonkowe, za które Irkowi, wówczas mojemu narzeczonemu, kupiłam płytę Aznavoura, mamusi, która namiętnie uczyła się języków, książki do nauki francuskiego. Moja mama, mając sześćdziesiąt pięć lat, poszła na studia. Skończyła teologię. Z wyróżnieniem.

Święte deski

Kiedy zdawałam do szkoły teatralnej, Kazimierz Rudzki położył palec na ustach: "Ciii, tylko niech pani nie mówi, że pani grała w filmie". To był czas, kiedy teatr to było sacrum, w dodatku okrutnie zazdrosne, więc nie wolno było aktorom teatralnym grać w filmach. Olbrychskiego wyrzucono za "Popioły", Braunek za "Polowanie na muchy", Brylską... Żadnego rozpraszania na boki.

Moimi mistrzami byli: Jan Świderski, Tadeusz Łomnicki, Ryszarda Hanin - moja pani profesor, opiekunka roku. Tamta szkoła, z całym szacunkiem dla obecnej, to była kolebka gwiazd. A gwiazdy to ktoś niedościgniony, niedotykalny - tak je traktowała publiczność. Potem spotkałam się w dubbingu z panią profesor Hanin w "Zbrodni i karze". - Raskolnikowa grał Andrzej Seweryn, ja Sonię - i czułam wielką radość, że oto ja, młoda aktorka, jestem w tym świetnym towarzystwie. Za rolę Soni dostałam cztery tysiące złotych, za co kupiliśmy z Irkiem dwa materace, które służyły nam za małżeńskie łoże w wynajmowanym pokoju na poddaszu.

Drugi rok zaliczyłam już będąc w ciąży. Pamiętam, jak ze Staszką Celińską robiłam czołg - takie ćwiczenie, w którym trzymałyśmy się nawzajem za kostki u nóg i robiąc przewrotki poruszałyśmy się jak czołg na gąsiennicach. "Stacha, tylko nie zwal się na mnie, bo jestem w ciąży" - powtarzałam Staszce. Po zaliczeniu drugiego roku poszłam do Kazimierza Rudzkiego z zaświadczeniem od lekarza, że jestem w szóstym miesiącu ciąży. Rudzki przeczytał, schował do marynarki, po dziesięciu minutach wraca do dziekanatu i mówi: "Weźcie to, co tak będę z tą ciążą po mieście chodził".

Jako pierwsza studentka w historii ośmieliłam się mieć dziecko. Urodziłam bliźniaczki. Do szkoły wróciłam po dziekance.

Antczak cieszył się jak dziecko

Między pierwszym a drugim rokiem miałam zdjęcia próbne do "Samych swoich". Nie miałam żadnych przeczuć, wyjechałam z rodzicami do Bułgarii. Tam dostałam telegram, że zagram Jadźkę. Niektórzy pytają, czy na planie było śmiesznie. Nie było. Wszystko odbywało się z ogromnym pietyzmem, pod czujnym okiem reżysera Sylwestra Chęcińskiego, który powiedział nam: żadnej zgrywy, ma być na serio. Wacław Kowalski pochodził z Kresów, więc kiedy nazywa mnie bździągwą i koczerbichą, bo właśnie uciekła mu "zakąska", to używa autentycznego, zapamiętanego słownika.

Emilką Niechcicówną zostałam, kiedy moje córki miały dwanaście lat. Grałam panienkę, a moją filmową matką była Jadwiga Barańska. Zagrała kwintesencję kobiecości: śmiech, za chwilę łzy i znów śmiech... Byłam tą aktorką oczarowana. Antczak cieszył się jak dziecko, że jesteśmy ze Staszką do siebie podobne i rzeczywiście wyglądamy na córki Barbary. Antczak potrafił kochać aktorów. Patrzył na nas z taką wiarą, że nie można było czegoś nie zagrać.

Po studiach grałam w teatrze, m.in. w "Komedii" i "Syrenie". Potem rozpoczął się okres dubbingu. Dubbing to niełatwa sztuka. Praktykowałam u Zofii Dybowskiej-Aleksandrowicz (dubbing "Sagi rodu Forsythe'ów", "Elżbiety, królowej Anglii"), potem sama zaczęłam reżyserować, także wiele filmów Disneya. Dziś nie pracuję zawodowo, choć nie tracę kontaktu ze słowem mówionym.

Dzieci i wnuki

Obydwie moje córki skończyły filozofię na KUL. Mogły zostać asystentkami, ale wyszły za mąż. Zaczęły się sypać dzieciaki. U jednej co półtora roku, u drugiej co dwa lata. Mam sześcioro wnucząt. Moje córki są do mnie podobne. Też takie kwoki. Kocie mamy. Prowadzą dom i wychowują dzieci. Bez żalu. Mają wiele cierpliwości i miłości dla swoich pociech. Ich rodziny są Bogiem silne. To moja radość.

Agnieszka, córka Adriany, jest w szkole muzycznej, gra z wielkim uczuciem. Mateusz pisał świetne opowiadania. Michał z kolei jest żywiołowy, ma osiągnięcia sportowe. Dzieci Beaty także są utalentowane. Magdalena przepięknie gra na pianinie, ma duży talent, dostała nawet stypendium. Paweł urodził się dla nauki - bo przyszedł na świat pierwszego września - i jest najlepszym uczniem w szkole. Karolek świetnie tańczy. Podobnie jak wszystkie moje wnuki. Uwielbiają też czytać książki.

Po dwudziestu latach po bliźniaczkach urodził się nasz syn Krzysztof. W tym roku będzie zdawał maturę.

Wszystkie dzieci mi się udały: i te własne, i te filmowe. Bardzo cenię i lubię Anię Dymną, moją córkę z "Nie ma mocnych".

Wielkie aktorki: Nina Andrycz, Hanka Bielicka mawiają, że teatr jest zaborczy, nie lubi się dzielić. Cieszę się, że widzowie pamiętają i wciąż oglądają tryptyk o Kargulach i Pawlakach czy "Noce i dnie". Ale ja postawiłam na rodzinę. Chciałabym, żeby moje dzieci wspominały dom rodzinny z taką czułością, jak ja swój, w Czeladzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji