Artykuły

Cadillaki nad Wisłą

Musical Jima Jacobsa i Warrena Caseya wystawiony w Warszawie jest wyrazem niesłabnącej w Polsce mody na Amerykę i jej popkulturę

Kiedy w 1971 roku w byłej zajezdni tramwajowej w Chicago gitarzysta Jim Jacobs i autor piosenek Warren Casey wy­stawili po raz pierwszy musical o pokoleniu lat 50., o fanach Paula Anki i Roya Orbisona, na listach przebojów brzmiała zu­pełnie inna muzyka: psychodeliczny rock. Od trzech sezonów szedł kompletami na Broadwayu zaangażowany musical "Hair", manifest pokolenia dzieci-kwiatów, które nie chciały iść na wojnę w Wietnamie.

Niewinny rock

W tym kontekście "Grease" - opowieść o miłosnych perypetiach licealistów z Chi­cago i satyra na obyczajowość lat 50. - był wyrazem nostalgii za szczęśliwą epoką wielkich aut stylizowanych na pojazdy kos­miczne, fast foodów z tłustą żywnością ("grease" to po angielsku tłuszcz!) i wypo­madowanych włosów a la Presley. Był wspomnieniem młodości rock'n'rolla, kie­dy muzyka ta jeszcze nie nabrała charak­teru politycznego protestu i służyła prze­de wszystkim do tańca na prywatkach i szkolnych zabawach organizowanych pod czujnym okiem wychowawców.

Polska premiera "Grease", która odby­wa się 30 lat po amerykańskiej, nie ma te­go nostalgicznego charakteru, bo Warsza­wa w 1959 roku wyglądała zupełnie ina­czej niż Chicago. Bar Burger King, w któ­rym spotykają się bohaterowie, pojawił się nad Wisłą stosunkowo niedawno, a nasi ojcowie rozbijali się raczej syrenkami i sku­terami marki Osa niż cadillacami, o ile w ogóle byli zmotoryzowani.

Jedynym elementem, który ożywia wspomnienia, jest muzyka nawiązująca do rock' n' rolkowego brzmienia lat 50. Jednak największe przeboje musicalu "Grease" i "You're the One That I Want" powstały w końcu lat 70. do filmowej wersji musi­calu z Johnem Travoltą i Olivią Newton John i odsyłają do tamtych czasów.

Zabawa w Amerykę

"Grease" wystawiony w Warszawie jest raczej wyrazem niesłabnącej w Polsce mo­dy na Amerykę i jej kulturę popularną niż nostalgii za latami 50. Aby cofnąć się w czasie o pół wieku, trzeba by wystawić musical według "Złego" Leopolda Tyrmanda, ale na to mimo licznych planów nikt się u nas nie zdobył. Przedstawienie w teatrze Roma pozostaje więc jedynie bła­hą zabawą w Amerykę i należy do tego sa­mego zjawiska co wystrój wnętrz licznych nad Wisłą amerykańskich restauracji skła­dający się z błyszczących karoserii samo­chodowych i motocykli Harley Davidson.

Błahe, ale profesjonalne

Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdy­bym nie poinformował, że jest to widowi­sko w pełni profesjonalne, nieustępujące londyńskiej wersji "Grease", która zeszła niedawno z afisza. Model nowoczesnego teatru muzycznego, który od trzech lat bu­duje w Romie Wojciech Kępczyński, sprawdza się znakomicie i wszystkie ele­menty tej układanki pasują do siebie.

Choreografia Jacka Badurka ma mło­dzieńczą, nieokiełznaną energię, rozbudo­wane aranżacje Macieja Pawłowskiego wzbogacają muzykę, napisaną pierwotnie na gitarę, a jednocześnie nie zabijają swin­gu i rytmu epoki niebieskich zamszaków.

Kostiumy Doroty Kołodyńskiej są żar­tobliwą wariacją na temat mody lat 50., dowcipny jest zwłaszcza pomysł przebra­nia aniołów w białe szlafroki i ręczniki, jakby przybyły nie z nieba, ale z łazienki. Scenografia Marka Chowańca nie przeszkadza, wspomaga ją rewelacyjne światło, które zrealizował Mieczysław Kozioł. Dzięki technice wideo w jednej ze scen cadillac wzlatuje w kosmos, spełniając ukryte marzenia swoich konstruktorów. Zespół Romy, zasilony przez artystów z Buffo, stał się najlepszym zespołem musicalowym w Polsce.

Jedyne zastrzeżenia można mieć do od­twórców ról pierwszoplanowych. Impor­towany z Wrocławia Konrad Imiela, jeden z trzech odtwórców roli Danny'ego, poże­racza dziewczęcych serc, wypada świetnie w scenach aktorskich, w których daje por­tret amerykańskiego nastolatka z jego cha­rakterystycznymi gestami, natomiast sła­biej śpiewa i tańczy. Jego partnerka Beata Wyrąbkiewicz jako zakochana w Dannym Sandy jest z kolei lepiej przygotowana wo­kalnie, gorzej aktorsko, jej rola to gra na jednej strunie urażonego niewiniątka.

Teatrowi Kępczyńskiego brakuje loko­motyw, które pociągnęłyby spektakl. Taką lokomotywą jest niewątpliwie Tomasz Steciuk, wokalista z Gdyni, który po świetnej roli Szefa w "Miss Saigon", w "Grease" błysnął jako Anioł Stróż Nastolatków, per­fekcyjnie śpiewając pieśń gospel i parodiu­jąc telewizyjnych kaznodziejów. Jednak była to znów tylko rola drugoplanowa.

Sponsorem przedstawienia było PZU. Dziś, gdy państwo przeznacza na kulturę pół procent budżetu, każda taka inicjaty­wa jest godna pochwały. Ale ozdobienie głównego elementu scenografii - cadillaca - emblematem mecenasa to gest nuwo­rysza, a nie poważnej instytucji, która chce wspomagać kulturę. Czy wspierając Fil­harmonię, PZU zażyczy sobie umieszcze­nia swego znaku na skrzypcach i wiolon­czelach?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji