Artykuły

W cieniu palm niemożliwych

"W samej materii oglądanego pod mikroskopem Koltesowskiego tekstu znajdujemy nieustannie pojawiające się eksplozje natury poetyckiej, dzięki którym rozwija się akcja, niezależnie od wszelkich związków przyczynowych" - tak trafnie pochwycił odrębność dramaturgii Bernarda Marii {#au#1334}Koltesa{/#} Michel Vinaver. We Francji Koltes (1948-1989) jest dziś nieomal pisarzem kultowym. Wyszło wydanie zebrane jego sztuk, a w teatrze wystawiał je wybitny francuski reżyser Patrice Chereau. Koltes prowadził dramatyczne życie ouisidera, deklarując nienawiść do kultury europejskiej i podziw dla kolorowych. Nigdy nie pracował, po prostu pisał i podróżował. Z całą pewnością był jednym z poetów przeklętych. Zmarł na AIDS. Jego życie to temat na osobny dramat.

Krzysztof Warlikowski wystawiając "Zachodni brzeg" w Teatrze Studio w Warszawie zrozumiał poetycką zasadę tekstu Koltesa. Jego przedstawienie znajdzie z pewnością zwolenników wśród łowców znaczeń głębokich i zniechęci amatorów powierzchownych efektów. Próżno bowiem próbować czytać ten spektakl w zgodzie z regułami anegdoty.

Anegdota jest banalna. Na zachodnim wybrzeżu, w nieczynnym już porcie Nowego Jorku, w nieczynnym już hangarze portowym koczują biedni i bezdomni świata tego: stara Indianka Cecylia (Stanisława Celińska) i jej mąż Rudolf (Aleksander Bednarz), ich syn Karol (Jacek Poniedziałek), córka Klara (Edyta Jungowska), Fak (Redbad Klynstra) i Abad (Omar Sangare). Poza biedą łączą ich skomplikowane więzi uczuciowe i wirtualne relacje seksualne. To miejsce zapomniane przez Boga i ludzi upatrzył sobie bogaty Koch (Krzysztof Kolberger). Wybrał je na miejsce swojej śmierci. Nie wiadomo, dlaczego postanowił popełnić samobójstwo. Motyw nie jest ważny, bo pewnie pozbawiłby tę śmierć patosu bezinteresowności. Koch rozdaje swoje bogactwo: złotego rolexa, złotą zapalniczkę, a przede wszystkim kluczyki od jaguara, który w hangarowym świecie budzi wiele niebotycznych żądz. Jaguar pochodzi z raju niedosiężnej konsumpcji, w hangarze jest faktem metafizycznym, świętym wehikułem, bramą do szczęścia i zbawienia śmiertelnego ciała. Koch przyjechał na zachodnie wybrzeże z Moniką (Ewa Błaszczyk) - młodą kobietą, nie wiadomo, czy zakochaną w nim, czy w jego pieniądzach. Koch w końcu zginie, Monika wsiąknie w świat nędzy i upadku, Abad zabije Karola, który się w nim podkochiwał, Klarę zgwałci Fak.

Krzysztof Warlikowski zajmuje się przede wszystkim rekonstrukcją porządku mitycznego świata stworzonego przez Koltesa. Anegdota jest tylko motorem potrzebnym do uruchomienia machiny. Wszystko będzie działo się odwrotnie wobec łatwego do przewidzenia porządku, tak jak odwrotnie proporcjonalnie ukształtowana jest przestrzeń sceny, którą można określić jako deliryczną, pozbawioną wszelkiej oczywistości. W jego rękach tekst daleki jest od możliwego zbanalizowania, nie staje się opowieścią o sprytnych nędzarzach i głupich bogaczach, choć epatuje stwierdzeniem, że dobrze urodzeni są ludzie głupi i bogaci. Można go odczytać jako historię nienawiści do ludzi Zachodu, próbę odnalezienia prawdziwych wartości po stronie wydziedziczonych, pozbawionych własnego miejsca, korzeni i tradycji, jak pochwałę multikulturalizmu, ale nie multikulturowej poprawności politycznej.

W Studio wyjęto pierwsze rzędy foteli by przybliżyć do widzów proscenium łagodnie opadające do poziomu podłogi. Ale przecież nie o zmniejszenie dystansu tutaj chodzi, wręcz przeciwnie: maksymalnie zbliżona do publiczności scena jest zarazem skrajnie powiększona, jej głębia likwiduje możliwość jakiejkolwiek intymności, uniemożliwia bliskość widzów i aktorów. W podłogę winkrustowano krzyżujące się we wszystkich kierunkach szyny, być może służące kiedyś portowym wózkom lub dźwigom. W głębi horyzont z tęczowej ściany pełnej metalowych, hałaśliwych drzwi. A zresztą może te kolory na horyzoncie to nie tęcza, lecz obraz kontrolny, skala barw przywracająca na każde żądanie ustaloną konwencjami percepcję świata? Z prawej strony trzy podniebne palmy wspierają się o siebie nawzajem, tworząc konstrukcję strzelistą, pod którą chronią się muzycy grający żywą muzykę w spektaklu. Przestrzeń jest otwarta, monumentalna, dziwna, w równym stopniu pociąga, jak i odpycha. Jej tymczasowość i wieczną prowizoryczność podkreśla opakowanie folią drzwi prowadzących poza scenę, tam, do normalnego świata, gdzie rządzą dawne hierarchie i konwencje. Fotel z jaguara, pojawiający się na scenie, też jest opakowany folią, to już jednak inny symbol (nie tymczasowości, lecz braku przekonania jego właściciela do własnej wartości) nowobogacki posiadacz drogiego auta nie w pełni zasłużył na to, by usiąść na jego idealnym skórzanym siedzeniu. Folia ochroni je, zachowa niepokalanym dla następnego właściciela, na przyszłość, jakby prawdziwe życie miało dopiero nadejść. Miejsce, w którym Warlikowski umieszcza akcję przedstawienia, jest rodzajem czyśćca, albo raczej przedpiekla.

Każda z postaci "Zachodniego wybrzeża" przeżywa osobny dramat. Ich światy istnieją odrębnie. Bohaterowie nie słuchają się wzajemnie, często mówią jednocześnie, uniemożliwiając widzom śledzenie ich osobnych historii. Każdego dręczy co innego, każdy ma inne marzenia. Nadejście Kocha jest jedynym punktem, w którym równoległe światy przecinają się. Może dlatego traktowane jest w sposób tak wyjątkowy? Nie chodzi przecież tylko o to, żeby bogatego samobójcę oskubać z pieniędzy ("oskubać gołębia, wykrwawić koguta"). Koch może zostać ofiarą, odkupicielem tego świata, zwłaszcza że sam nie jest w stanie zadać sobie śmierci, trzeba mu w tym pomóc. Koltes nie chciał pokazywać na scenie w jaki sposób zginie Koch. Za kulisami miał paść strzał, nie wiadomo, czy oddany przez Kocha czy przez Abada. U Warlikowskiego dwaj mężczyźni odbywają powolny taniec śmierci trzymając między sobą śmiercionośnego kałasznikowa. W końcu strzela Abad, ale Koch nie ginie natychmiast. Jego śmierć będzie niezwykle teatralna. Zdąży jeszcze w białym gorsecie stanąć na skraju sceny i wznieść kielich z winem ku górze uśmiechając się diabolicznie. Koch jest traktowany jak odkupiciel, Cecylia - stara Indianka mówi o tym wprost: "on przyszedł tu dla nas wszystkich", "ja chcę być w twoim planie". Osobliwa to historia zbawienia, ale działa. Cecylia - potężna, zwalista i wspaniale nieruchoma - przyjmuje na siebie rolę Maryi. Coraz mniej porusza się o własnych siłach, coraz bardziej patetyczna pozwala się przesuwać na krześle, coraz bardziej upozowana, staje się ikoną. W ostatniej scenie ubrana w metalową maryjną sukienkę upada na bok, leży przewrócona w nienaturalnej pozie, jak pohańbiony święty obraz. Podobnie mąż Cecylii - Rudolf zmierza w stronę postaci z historii świętej, będąc najpierw małomównym Józefem u boku swej potężnej żony, potem zaś zakłada na głowę wspaniały indiański pióropusz i paląc fajkę osiąga spokój godny Boga ojca. Stopniowo pierwszy, banalny wymiar historii ulega unieważnieniu. Nawet kochanka Kocha, długo usztywniona głupotą i powierzchownością godną lalki Barbie, stopniowo pęka, nabierając cech ludzkich, doświadczając cierpienia. W finale sztuki na tęczowych ścianach horyzontu pojawi się projekcja: szczęsna, nieomal niebiańska uczta weselna, słoneczna i promienna. Z głośników płynie muzyka z polskiej procesji Bożego Ciała, pobrzękują procesyjne dzwonki. Gdzieś w tle, za plecami biesiadników majaczą Domy Towarowe Centrum, z teatralnej nierzeczywistości przenosimy się w nierzeczywistą konkretność.

Wszyscy aktorzy grają u Warlikowskiego wspaniale. Arcydziełem jest Cecylia w wykonaniu Stanisławy Celińskiej. Aktorka, pozostając nieomal nieruchoma jak sfinks, swoim potężnym głosem tworzy cały teatr, monumentalny i groźny. Na przeciwnym końcu skali aktorskich środków wyrazu umieścić można Edytę Jungowską, tworzącą postać naiwnej dziewczynki, 14-letniej Klary. Klara jest szaloną świętą, Ofelią zachodniego wybrzeża. Pochwalić trzeba wszystkich aktorów: Ewę Błaszczyk, Krzysztofa Kolbergera, Aleksandra Bednarza, Jacka Poniedziałka, Redbada Klynstrę i Omara Sangare (to pierwsza naprawdę dobra rola tego aktora).

Czy w "Zachodnim wybrzeżu", w cieniu palm niemożliwych, na starym nowojorskim wybrzeżu dokonało się dzieło odkupienia? Czy śmierć Kocha miała moc ofiary? Czy taka bluźniercza wersja zbawienia jest w ogóle możliwa? Czy Koch jest Chrystusem czy Dionizosem wszystkich kultur i religii (piękna muzyka Pawła Mykietyna może być argumentem na poparcie drugiej tezy). Spektakl nie służy rozstrzyganiu tej kwestii. Warlikowski zawiesza głos. Koltes mówi: " Postępujemy być może - jak sądzę - w myśl tychże praw, jakie objawiają się w mechanice czy astrofizyce. Tak więc kamień spada na ziemię nie za sprawą sympatii, solidarności czy żądzy: spada poza wszelkim sensem moralnym. Dopiero a posteriori, kiedy już spadnie, znaleźć w tym może jakiś piękny powód. Mamy więc, niczym w systemie słonecznym, kamyk w ciągłym upadku - ku słońcu: przy dostatecznym przyciąganiu wtórnym, ruch przekłada się na orbitę wokół słońca; przy zbyt słabym lub nadmiernym czeka go - myślę - zguba". Chodzi o to, byśmy spadając poza wszelkim sensem moralnym, spadali ku słońcu.

Zachodnie wybrzeże to miejsce groźne, pociągające swoją całkowitą obcością, nieznane i na zawsze niepoznane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji