Artykuły

Apokalipsa wg Wiśniewskiego

W Teatrze Nowym idzie od pewnego czasu "Koniec Europy" Janusza Wiśniewskiego, również w jego reżyserii i scenografii. Jest to spektakl - cokolwiek by o nim rzec - niezwykły; poetycko-plastyczna wizja teatralna zrodzona jakby na marginesie lektury Schulza i Gombrowicza.

Wiśniewski prezentuje świat ludzkich kukieł i zmarionetyzowanych ludzi, świat sprowadzony do kilku odruchów i pierwotnych potrzeb, świat nędzy, głodu wojen zwalczających się ideologii, terroru, manipulacji masami, cynicznego podsycania ich złudnych nadziei, świat ludzi represjonowanych w najrozmaitszy sposób także przez technikę. Jest to równocześnie rzeczywistość głębokiej prowincji, żydowskiego miasteczka, świat zastygły jakby w starej fotografii rodzinnej (takim obrazem spektakl się zaczyna i kończy). To żydowska diaspora, wypełniona nędzą, marzeniami o Ziemi Obiecanej - Ameryce, skutecznie podsycanymi przez Wywoływaczy - manipulantów, a potem czekająca już jedynie na swój koniec świata, skazana na cierpienia i zagładę. Przez tę głuchą prowincję przewalają się rozmaite burze dziejowe doświadczające w wieku XX kontynent europejski.

Teatr Wiśniewskiego jest teatrem redukującym słowo i fabułę do postaci szczątkowej, teatrem antypsychologicznym, a jednocześnie teatrem plastycznej ekspresji, teatrem zmarionetyzowanego odrealnionego gestu i ruchu, teatrem rzeczywistości uprzedmiotowianej, teatrem ruchomych rekwizytów, nadzwyczajnej tandety jarmarcznej i mrocznej brzydoty, teatrem - panopticum z niesamowitymi stworami: dwumetrową kobietą, liliputem, ludzkimi nadmarionetami itp. Jest to jednocześnie przypowieść i moralitet, groteska, burleska, cyrk, teatr absurdu, lingwistyki wizualnej, wyrafinowanej kreacji.

Na scenie, w pewnym momencie pojawia się woltyżerka z pejczem (niby Magda Wang z Schulza - "kobieta z biczem"). Ma na czole tajemnicze znaki: jakieś dwa węże albo odwrócone względem siebie litery S. Symbolizować może wiele. Uogólniając jest uosobieniem siły potęgi ujarzmiającej, wywołującej na scenę różne "bestie". Jest także aluzją do zdobywającego władzę - w "Operetce" Gombrowicza" - lokajstwa. Jest przedstawicielką różnych terrorów i totalizmów, ruchów populistycznych, także tych najskrajniejszych i zdegenerowanych - jak faszyzm.

Po scenie maszerują armie, wodzowie, ideolodzy. Wprowadzają także ofiarę przemarszów wojsk przewalających się po Europie - młodą dziewczynę o ciężkich piersiach, które zostają brutalnie obnażone. Kim jest ta dziewczyna? Być może zbezczeszczoną Albertynką z "Operetki" ( w utworze Gombrowicza stanowi ona uosobienie wiecznie triumfującej Młodości, zwycięstwa nad Formą). Jej nagość w spektaklu poznańskim nie jest jednak jawnym wyzwaniem rzuconym Formie, w której zastyga świat, ani apoteozą piękna i młodości. Jest to nagość brutalnie wymuszona, upodlająca. Za chwilę ideolog, wódz i ministrant Wiary (jakiej?) wnoszą ją na ramionach. Ale ta apoteoza to już tylko karykatura. Zamiast owej dziewczyny jest tylko podobna do niej kukła z obnażonym, sztucznym biustem. To Młodość będąca nic nie znaczącą Formą, atrapą Idei, pustym symbolem.

Tłum postaci na scenie z przerażeniem wpatruje się w dal oczekując zbliżającej się komety. Owa kometa jest końcem wszystkiego, bliżej zresztą nie określonym, jest jakby zagładą zgotowaną przez destrukcyjne żywioły totalitarne, populistyczne, jest może karą wymierzoną ludzkości przez jakąś Transcendentną siłę. Może to być zagłada kosmiczna, zagłada biblijna, zagłada ze strony represjonującej ludzkość techniki (może zagłada nuklearna?). Atmosfera staje się nie do zniesienia. Postaci zaczynają się dusić.

Obaj Wywoływacze, jednocześnie klowni agenci reklamowi Nowego Ładu Ziemi Obiecanej, postanawiają zakończyć makabryczny seans. Wszyscy są zmęczeni, my także - powiadają, więc pięknie się żegnamy. Posyłają widowni miłe uśmiechy. To oczywiście tylko utopia negatywna - zdają się mówić, męcząca obsesja, panopticum straszydeł - jak w wesołym miasteczku, tandetna wersja Jeźdźców Apokalipsy. Zsuwa się kurtyna.

Spektakl stanowi metaforę zarówno makroświata, czyli Europy i mikrośrodowiska, czyli żydowskiej diaspory. Wizja końca w tonacji Grand Guignolu. Apokalipsa z panopticum Wiśniewskiego. Znakomite sceny mieszają się z nijakimi pustymi, efekciarskimi i pretensjonalnymi, czytelne alegorie z niejasnymi metaforami. Im bliżej końca spektaklu, tym jednak lepiej, tym sugestywniej. Widz poddaje się bezwiednie - to paradoksalne - urokowi tej Apokalipsy, "malowanej grozie". Poddaje się działaniu wizji piętrzących się zdarzeń, zmierzających nieuchronnie ku chaosowi i rozpadowi.

Wiśniewski jest perfidny. Całą historię zamyka w cudzysłowie groteski, obłędnej kpiny. Kpi naprawdę czy kpiną broni się przed rozpaczą? Kpi, bo nie wierzy w ten "proroczy" katastrofizm, czy też kpi, a właściwie szydzi, bo weń wierzy?

Nie byłoby tego spektaklu bez wspaniałej muzyki Jerzego Satanowskiego. Ona organizuje rytm działań wielu scen, ona podkreśla tandetę, a potęguje potężnymi akordami ton rozpaczy, grozę sytuacji. Nie byłoby też tego spektaklu bez kreacji Jacka Różańskiego, Leszka Łotockiego, Michała Grudzińskiego, Mariana Pogasza, Andrzeja Saara, Marii Robaszkiewicz i innych. Nie byłoby go bez udziału modelatora masek i kukieł - Leszka Zielińskiego.

Wiele wspólnych (ze spektaklem) wątków i konstrukcji myślowych znajduję nie tylko u Schulza, ale również w Miłosza "Widzeniach nad zatoką San Francisco", drukowanych niedawno na łamach "Życia Literackiego". Ale Miłosz dokonuje głębokiej analizy intelektualnej prądów umysłowych, zjawisk i procesów XX-wiecznych w Europie i Ameryce. Obce mu widzenie katastroficzne. Myśl jego przepojona jest humanistyczną wiarą i nadzieją, chłodnym obiektywizmem, pragnieniem ładu.

Natomiast Wiśniewski jest w swoim katastrofizmie albo konserwatywny, albo szlachetno-egzaltowany, albo totalnie zbuntowany. Tak czy inaczej ten katastrofizm, choćby w nie wiem ilu tam cudzysłowach, jest dość jałowy, nawet jeśli przyjąć, że to tylko utopia, w tym przypadku negatywna. Nie wynika ona z tragicznego rozdarcia - jak u Witkacego - między niespójnymi wartościami. Nie pozostawia żadnych nadziei, żadnych imperatywów moralnych poza pewną, nazbyt mgławicową przestrogą, poza przewrotnym prześmiechem cyrkowego Błazna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji