Artykuły

Dzielenie przez dwa

Polityka niebezpiecznie zawładnęła sztuką. Stajemy się coraz bardziej państwem dwóch kultur. Już dziś oznacza to różne języki, różnych bohaterów, nawet rozbieżne kanony lektur - pisze Zdzisław Pietrasik w Polityce.

Drodzy artyści, uważajcie, co i gdzie mówicie. Wszystko może być bowiem spożytkowane politycznie, zgodnie z waszymi intencjami, ale też wbrew. Bożena Dykiel wypowiedziała się ostatnio krytycznie o prezydenturze Bronisława Komorowskiego, do czego oczywiście miała prawo (niezbywalne prawo, jak kiedyś mówiono), ale jej wypowiedź natychmiast została zauważona i doceniona przez prasę prawicową. Nie wiemy, jakie naprawdę poglądy ma świetna aktorka i czy chciałaby należeć do jednego z dwóch politycznych obozów, ale prawdopodobnie tak się stanie. Zapotrzebowanie na "swoich" artystów jest bowiem ogromne, oceniane pod tym kątem są nie tylko działania artystyczne, ale także prasowe wywiady, czego doświadczyła właśnie Dykiel (swego czasu o prawicowe sympatie zaczęto na podobnej zasadzie podejrzewać Dorotę Masłowską).

Kiedy odbywał się casting do filmu "Smoleńsk", każdy aktor, który nie wyraził ochoty pokazania się na ekranie, natychmiast został zaliczony do obozu antypisowskiego, ci zaś, którzy propozycję przyjęli, traktowani są dziś w środowisku jako osobiści przyjaciele Jarosława Kaczyńskiego. Każda ze stron ma własne, nie tylko artystyczne, kryteria ocen: na inne laury mogą liczyć autorzy głównego nurtu, na inne nazywający siebie "niepokornymi". Na listach bestsellerów drukowanych w prawicowych tytułach znajdują się zupełnie inne tytuły niż w podobnych rubrykach w "Gazecie Wyborczej". Corocznie w styczniu, kiedy przyznawane są zaszczytne tytuły Ludzi Roku, możemy się przekonać, jak odmienne kryteria mogą być przy tych wyborach stosowane.

Nawet klasycy zapisywani są do różnych partii. Obszar wartości powszechnie akceptowanych wciąż się zmniejsza. Czy żyjemy już w państwie dwóch kultur, jak sugerują niektórzy analitycy zjawisk społecznych? Z pewnością pęknięcie się powiększa.

Tylko dla wolnych Polaków

Przybywa księgarń specjalizujących się w rozprowadzaniu książek autorów "swoich", nieobecnych w oficjalnej dystrybucji (przez co należy dzisiaj rozumieć sprzedaż sieciową). Nadal kwitnie handel obwoźny, choćby przed niektórymi kościołami, nie tylko w niedziele i dni świąteczne. Znaleźć tam można pozycje reklamowane wcześniej w prasie prawicowej, także tej skrajnej, jak choćby "Warszawska Gazeta". Oto wybrane tytuły, polecane w ostatnim numerze tygodnika: "Precz z komuną", "Oddajcie nam Lwów", "Wolni Polacy", czy niewątpliwy bestseller ostatnich tygodni - "Wygaszanie Polski". Przy okazji redakcja zaprasza swych czytelników, aby wstępowali do Klubu Polskiej Księgarni Narodowej (posiadacze specjalnej karty będą mogli liczyć na rabaty od 5 do 50 proc). Obok znalazło się jeszcze miejsce na reklamę płyty z piosenkami Jana Pietrzaka "Nielegalne kwiaty", którą można nabyć w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa (w nazwach oficyn wydawniczych i księgarń powtarzają się przymiotniki "narodowa", "polska", "patriotyczna", "wolna", co ma zapewne sugerować, iż nie żyjemy jeszcze w kraju całkowicie suwerennym).

Ostatnio głośno jest o produkcji filmu Antoniego Krauzego o Smoleńsku, powstającego poza systemem państwowego dofinansowania. To pierwsza tak duża produkcja "antysystemowa", lecz tytułów o niższych budżetach nakręcono wiele. Z samych dokumentów o katastrofie można by już skompletować całkiem imponujący kanon. Płytki DVD dołączane są zazwyczaj do gazet, ale odbywają się też regularne pokazy - zwykle połączone ze spotkaniem z twórcami - w domach kultury czy salkach parafialnych. Filmy docierają także do małych miejscowości, w których o tym, jak wygląda prawdziwa sala kinowa, mgliste wyobrażenie mają już tylko najstarsi mieszkańcy.

Oferta jest zresztą szersza, wystarczy prześledzić cotygodniowe zapowiedzi w "Gazecie Polskiej", gdzie można znaleźć zaproszenia na koncerty nowych bardów oraz na występy kabaretowe.

Jak widać, jest to propozycja coraz bardziej kompletna, dająca wybierającym ten rodzaj twórczości wrażenie pełnowymiarowego uczestniczenia w życiu kulturalnym. W dodatku - z poczuciem narodowej identyfikacji.

Degrengolada na scenie i za kulisami

Podziały przebiegają również przez sceny teatralne, czego widowiskowym przykładem były reakcje na niedopuszczenie do ubiegłorocznego festiwalu Malta spektaklu "Golgota Picnic". Przypadek to zresztą szczególny, gdyż samo przedstawienie, co przyznawali nawet niektórzy obrońcy, do wybitnych osiągnięć artystycznych trudno byłoby zaliczyć. Niemniej manifestujący postanowili się wypowiedzieć przeciw ingerencji tożsamej z ograniczeniem swobody twórczej. Zupełnie inne stanowisko zajmowały w tej kwestii autorytety prawej strony sporu, akcentujące obrazoburczy charakter utworu. Zakaz wystawienia "Golgoty" dostawał sankcję moralną, religijną, stawianą ponad prawa artysty do swobodnej wypowiedzi.

Sprawa "Golgoty" zyskała rozgłos, chyba nawet ponad miarę, szkoda, że ludzie teatru nie potrafią występować podobnie w celach bardziej uzasadnionych, choćby w obronie autonomii teatru publicznego, którego 250-lecie istnienia w Polsce właśnie obchodzimy. Co jakiś czas słychać o kolejnych próbach negowania wolności artystycznych poszukiwań, co w szczególności dotyczy młodszego pokolenia reżyserów (a to oni właśnie decydują dzisiaj o kształcie polskiej sceny). Najnowsze przykłady to reakcje na "Dziadów część III" [na zdjęciu] Adama Mickiewicza, wyreżyserowaną przez Michała Zadarę we wrocławskim Teatrze Polskim. Nie chodzi bynajmniej o krytyczne opinie recenzentów, jak i widzów, bo oryginalnie pomyślany spektakl może wywoływać sprzeczne reakcje, lecz o zarzut wobec reżysera, że szarga narodowe świętości. Ten rodzaj krytyki skłania bowiem do postawienia pytań, kto mianowicie ma prawo nazywać się superarbitrem i ustalać, co w teatrze jest zgodne z tradycją narodową, a co już od tego kanonu odbiega. Wątpliwość dotyczy nie tylko tego konkretnego przedstawienia.

Oto w "Naszym Dzienniku" ukazało się podsumowanie tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych (których byłem kuratorem, ale to nie ma nic do rzeczy) pióra stałej krytyczki gazety Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej. Przypomnijmy, że warszawscy teatromani mogli zobaczyć m.in. "Wycinkę" Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy, "Dziady" w dwóch różnych inscenizacjach (Zadary i Radosława Rychcika), nową wersję "Nie-boskiej komedii" Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki, połączone w jeden spektakl trzy sztuki Stanisława Wyspiańskiego, teatralną adaptację "Morfiny" Szczepana Twardocha. Co natomiast zobaczyła na scenie autorka "Naszego Dziennika"? Zacytujmy:

"Destrukcja moralna, antypolskość, antykatolickość i degrengolada artystyczna to główne cechy charakteryzujące prawie wszystkie przedstawienia tegorocznych WST".

Autorkę chyba najbardziej zdziwiło to, że spektakle spotkały się (niestety!) z przyzwoleniem ze strony publiczności, "która nie dostrzega zła w tym procederze. Powtarza opinie lobby medialnego i argumentuje swoje stanowisko tym, że spektakle te otrzymały przecież nagrody. Owszem, otrzymały. Ale warto zajrzeć do składu jury, zobaczyć, kto owe nagrody przyznawał...". Te trzy kropki otwierają pole do domysłów, że degrengolada moralna panuje nie tylko na scenie, ale również za kulisami.

Być może w przyszłości zorganizowany zostanie festiwal konkurencyjny do WST, do którego dopuszczone zostaną jedynie spektakle wybitnie polskie i wzorcowo katolickie. Tylko, powtarzając wątpliwość Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, należy postawić pytanie: kto zasiądzie w jury?

Podejrzany Prus

Jeszcze w pierwszych latach III RP mogliśmy mieć przekonanie, że istnieje kanon kulturalny wspólny dla wszystkich bez względu na poglądy polityczne. Przede wszystkim klasyka literacka, ale i filmy wybitnych reżyserów, chociażby z nurtu zwanego szkołą polską. Dzisiaj takiej pewności już nie ma. Pamiętamy, co się działo z okazji pogrzebu Czesława Miłosza, autora słów wykutych na pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku, laureata Nagrody Nobla, z której wszyscy byliśmy dumni jesienią pamiętnego 1980 r. Po dwudziestu paru latach okazać się jednak miało, że poeta nie zasługuje na pochówek w panteonie narodowym. Gdyby nie interwencja papieża Polaka, pewnie nie spocząłby bez awantur na krakowskiej Skałce.

Raz na jakiś czas pojawić się muszą ataki na Andrzeja Wajdę, a ich częstotliwość wzrosła po premierze filmu "Wałęsa. Człowiek z nadziei". Jakby oczekiwanie było takie, że zasłużony reżyser pokaże "całą prawdę" o legendarnym przywódcy Solidarności, to znaczy potwierdzi wszystkie pogłoski o jego współpracy ze służbami specjalnymi komunistycznego państwa (nie zauważono nawet, że w filmie Wałęsa "coś tam" jednak podpisuje). Autorowi "Popiołu i diamentu" zarzuca się przy tym, że korzystał z dobrodziejstw ustroju komunistycznego, nie on jeden zresztą. Stąd już blisko do podejrzenia, że wszyscy tworzący w tamtych czasach mają grzechy na sumieniu. Niedawną śmierć Tadeusza Konwickiego gazety prawicowe odnotowywały ze stosownym umiarem.

Ulubionym twórcą gazet mających w tytule przymiotnik "polska" jest Jarosław Marek Rymkiewicz, który wierszem i prozą drukowanych co jakiś czas wywiadów wygłasza swój pogląd o Polsce podzielonej raz na zawsze po katastrofie smoleńskiej. ("Dwie Polski - jedna chce się podobać na świecie/I ta druga - ta którą wiozą na lawecie"). Co nie znaczy, że Rymkiewicz przestał być jednym z największych współczesnych poetów, laureatem nagrody Nike i autorem arcyciekawych esejów historycznych. Jednak lubiący kategoryczne sądy - tym razem po drugiej stronie - są w stanie zanegować cały jego dorobek. Podobnie ze Zbigniewem Herbertem, przez pewien czas cytowanym z upodobaniem przez prawicowych publicystów (ostatnio jakby trochę mniej), co przecież w niczym nie umniejsza wielkości autora "Pana Cogito". Próba rewizji kanonu dotyczy nie tylko autorów współczesnych. Niedawno mieliśmy przecież do czynienia z próbą weryfikacji Bolesława Prusa, autora "Lalki", uznawanej przez wielu historyków literatury za najwybitniejszą polską powieść wszech czasów. Oto Jan Polkowski na łamach tygodnika "wSieci" zarzucił Prusowi, iż napisał pamflet na polskość: "Kolaboracja, antykatolicka fobia, niewolnicza tęsknota za stabilizacją, kolonialne lokajstwo, zaorywanie polskiego przemysłu i pragnienie skończenia z niepodległą polskością - wszystkie śmiertelne argumenty i poglądy znane z dzisiejszych gazet, łącznie z lansowaniem prawa do nienaturalnej śmierci, sączył Prus Polakom dyskretnie w krew przy pomocy medium zakochanego idealisty". Może teraz następny krytyk pójdzie jeszcze dalej i ogłosi, że właściwie "Lalki" nie powinno się dzisiaj polecać młodzieży szkolnej.

Jeżeli w podobny sposób prawica zacznie lustrować klasyków, to nie da się oszczędzić największych, przykładowo Norwida, który o Polakach i polskości napisał chyba najwięcej krytycznych wersów, a dostałoby się i Mickiewiczowi, i Wyspiańskiemu, i innym. Oczywiście na zwolnionym w ten sposób miejscu na półce z lekturami obowiązkowymi należałoby ustawić inne tomy.

Byle bez rękoczynów

Pisarz Stefan Chwin, zapytany niedawno przez dziennikarza "Polski", czy nie widzi nic złego w tym, że zostaniemy na lata państwem dwóch kultur, odpowiedział ze stoickim spokojem, że nie, "jeśli w polityczno-światopoglądowym sporze nie będzie dochodzić do rękoczynów". Na szczęście nie dochodzi i, miejmy nadzieję, nigdy nie dojdzie. Co więcej, mimo wszystkich różnic, kultura i tak mniej dzieli niż polityka w ścisłym znaczeniu. Rubryki poświęcone kulturze w tygodnikach "Do Rzeczy" czy "wSieci" nie różnią się od podobnych kolumn w głównych tygodnikach opinii aż tak bardzo jak strony z artykułami politycznymi.

Ma rację Chwin, mówiąc we wspomnianym wywiadzie: "Sentymentalne marzenia o porozumieniu i zjednoczonym narodzie polskim trochę mnie niepokoją, bo różnorodność i konfrontacja odmiennych idei jest istotą demokracji". Rzecz w tym, by owa konfrontacja przebiegała wedle pewnych standardów, z chęcią zrozumienia racji drugiej strony. Obserwujemy jednak tendencje odwrotne: pozostający w okopach własnej prawomyślności nie dopuszczają w ogóle możliwości, że mogą istnieć inne poglądy, a także - wszak mówimy o kulturze - odmienny gust. Trudno mówić o wielogłosowości i różnorodności, jeżeli jedynym działaniem porządkującym staje się dzielenie przez dwa.

Jeżeli pozostaniemy społeczeństwem dwóch kultur, jeśli rozłam będzie się powiększać, niewykluczone, że w przyszłości zaczniemy mówić różnymi językami. Już zresztą mamy tego przykłady. Jak należy bowiem mówić o ofiarach katastrofy smoleńskiej: zginęli czy polegli?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji