Teatr jabłek i snów
PROZA TZW. NURTU LUDO-wego zaczyna wkraczać na scenę. "A jak królem a jak katem będziesz" Tadeusza Nowaka, "Konopielka" Redlińskiego - powieściowe bestsellery szybko znajdują sobie drogę na scenę jako sztuki pełnospektaklowe lub w formie monodramów, by przypomnieć udane wystąpienia Kazimierza Borowca i Wojciecha Krzyszczaka.
Są też na bieżąco w teatralnym repertuarze: w samej choćby Warszawie dwa teatry - "Rozmaitości" i "Polski" - mają na afiszach "Awans" Redlińskiego i sztukę według powieści "W słońcu" Juliana Kawalca; trzeba by do tego dorzucić jeszcze przedstawienie "Konopielki" w teatrze jeleniogórskim i kolejną inscenizację Nowakowego "A jak królem..." w Teatrze Nowym w Poznaniu.
Jak funkcjonuje owa literatura w teatrze, zważywszy, że wnosi gatunkową odrębność, że jest tworzywem specyficznym?
Co teatr może wydobyć z tego tworzywa, w jaki sposób staje się ono inspirujące dla teatru - te pytania nasuwają się przy oglądaniu "A jak królem..." na poznańskiej scenie. A spektakl to dość szczególny pod wieloma względami.
"Idzie" przy kompletach od pół roku i wszelkie znaki wróżą, że dosięgnie chwalebnie setki (trudno mniemać, że tylko za przyczyną, iż rzecz dzieje się w najmodniejszym i najbardziej dyskutowanym teatrze Poznania, kierowanym przez Izabellę Cywińską). Cywińska też wybrała go na otwarcie nowego sezonu, "A jak królem..." dopełnił więc niejako chrztu teatru, który rozpoczął działalność po paroletniej przerwie w nowym kształcie artystycznym. Przedstawienie - jest trzecią próbą przymierzenia się do powieści Nowaka po wspomnianym. Przedstawienie jest trzecie po ubiegłorocznej premierze w Nowej Hucie. Inscenizacja jest bowiem dziełem twórców bardzo młodych, właściwie półprofesjonalistów: autorzy scenografii i muzyki są dopiero absolwentami, reżyser, Janusz Nyczak - jeszcze studentem Wydziału Reżyserii warszawskiej PWST.
Umowność. Skrót. Uogólnienie. To klucze, które zdają się rządzić poznańskim spektaklem "A jak królem..." Nigdzie śladu malowanych "wsiowych" obrazków. Inscenizacja skutecznie ustrzegła się łatwego ilustrowania i owej kuszącej rodzajowości, przemyślnie ukrytej w powieści. Zrezygnował również Nyczak z konwencji jasełkowo-szopkowej, jaką nadało sztuce przedstawienie w Nowej Hucie. Poszedł w kierunku scenicznej metafory, próbując drogą niedomówień wydobyć poetycką i mityczną wiejskość.
Niejednoznaczność sugeruje już sama sceneria - wieloplanowa, wyrosła z wiejskich realiów, ale nie dosłowna. Drewniana, surowa konstrukcja, upstrzona łachmanami, tworzy rodzaj wiejskiej zagrody: układa się w ni-to płot, ni-to gospodarskie zabudowania, w końcu w przydrożny krzyż z ekspresyjnie rozpiętym zamiast figury zniszczonym mundurem. Otacza półkoliście scenę, gdzie na środku wśród rozsypanej ziemi złocą się krągłe jabłka, stoi koryto z wodą i leży sękaty pień. Te naturalne rekwizyty zaskakująco współgrają z tłem, czuje się ich "materialność", choć są równocześnie jedynie znakiem wiejskości, znakiem wpisanym w symboliczny kontekst.
Akcja toczy się wszędzie, poszczególne elementy dekoracji pełnią coraz to inne funkcje. Kostiumy tylko lekko stylizowane, przy tym codzienne i niewyszukane - w których chodzi raczej o zaznaczenie sylwetki, aniżeli o szczegół - nie precyzują również dokładniej miejsca i czasu dziejących się wydarzeń.
A zatem sceniczna opowieść, której ramy wyznaczają owe "wszędzie" i "nigdzie". Wyjęta z porządku czasu historycznego, osadzona w świecie spraw ogólnoludzkich. Trzeba przyznać, że uderza zwłaszcza w tym przedstawieniu moment uniwersalizmu. W swej koncepcji reżyserskiej Nyczak odrzucił rozrachunki niemieckie, przesuwając akcent na płaszczyznę ogólnomoralną. Wszystko sprowadza się do wartości najbardziej elementarnych: dobra i zła, miłości i zniszczenia. Nie wiadomo w istocie, jaka trwa wojna, nie pada słowo: "Niemiec" - zło jest w ogóle, zabijanie zawsze czyni wewnętrzne spustoszenie. Postawy moralne bohaterów wyrastają w efekcie poza krąg zwykłych, powszednich doświadczeń, zyskują walor szerszy.
Wyrazistość nurtu moralnego zawdzięcza spektakl dodatkowo odpowiednim zabiegom inscenizacyjnym. Nyczak, opierając się na adaptacji dokonanej przez autora, celowo przyporządkował ją pewnej dramaturgii. Historia wiejskiego chłopca układa się w ciąg dramatycznie narastających zdarzeń - prowadzi od miłości, poprzez wtajemniczenie w śmierć i zło, przymus zabijania, moralne poczucie odpowiedzialności, przyznanie się do winy aż do oczyszczenia i odnalezienia ładu. Bycie królem i bycie katem oznacza zdobywanie prawdziwego człowieczeństwa, w którym z radościami splata się nieustannie piętno śmierci i w którym istnieje owo przyrodzone poczucie porządku.
Kryje się tutaj pochwała natury i tego, co niesie ona ze sobą. Nie bez kozery także postacie dwojga młodych zostały uformowane w spektaklu w sposób "autentyczny". Piotr Wiesława Komasy i Hela w interpretacji Joanny Orzeszkowej są naturalni w całym tego słowa znaczeniu, pełni niewymuszonej prostoty i spontaniczności. Potrafią cieszyć się życiem, być zadziorni, a przy tym wrażliwi i subtelni w swych doznaniach.
Udramatyzowanie powieści Nowaka nasuwa jedną zasadniczą trudność - jak przełożyć jej poetyckie uroki na język sceny, jak pogodzić migotliwą w znaczenia materię słowną ze scenicznym konkretem. Nyczak, budując spektakl, poszedł tropem oryginału, spróbował niejako wejść w klimat i dopiero dla niego stworzyć odpowiedniki teatralne.
Przedstawieniem kierują prawa obrzędu. Mamy do czynienia z rzeczywistością rytualną, wypełnioną symbolami i znakami, symbole-rekwizyty, symbole-postaci, symbole-ruchu. Symboliczne są złote i czerwone jabłka, towarzyszące dojrzewającej miłości i śmierci, elementami znaczącymi są również ziemia i woda. W myśl ludowych wyobrażeń upersonifikowane zostaje zło, przybierające zarazem postać pomylonego Józka, śmierci, osikowej twarzy i losu. To ona właśnie wytrwale nie odstępuje bohatera.
Specjalną funkcję magiczną spełnia tu ruch. Przedstawienie przypomina przedziwną pantomimę, w której "gra" każdy gest. Tak potraktowany obraz stanowi transpozycję zamkniętej w Nowakowej powieści poetyckości. Spektakl rezygnuje z językowych inkrustacji, poddaje warstwę słowną dramatycznym rygorom. Słowa i to, co między nimi zawarte, zostają niejako przemienione na znak plastyczny. Rozwiązania sytuacyjne sprowadzają się też wielekroć do symbolu. Kąpiel w stawie, kluczowa w miłosnym poznaniu Heli i Piotra, zastępuje kąpiel w korycie. Bolejąca matka opłakuje syna upozowana na Pietę, wojenna tułaczka sprowadza się do obłędnego marszu w miejscu, śmierć Stacha dokonuje się bez strzelaniny, jedynie za ruchem ręki zjawy-osikowej twarzy.
Świat sceniczny komponowany jest na zasadzie przeciwieństw i przemienności nastrojów. Przeplatanie się ze sobą obrazów o zmiennych klimatach - lirycznych i ściszonych, to gwałtownych i dynamicznych przydaje inscenizacji dramatyczności.
Obok muzyki i światła kontrastowość potęguje scenografia, dzieląca obraz na dwa światy - spopielały ponury świat śmierci i radosny, prawie namacalny świat życia, natury.
Dokonuje się w tym przedstawieniu kondensacja czasu i wątków - pomysłowo pointowane sceny nakładają się na siebie i wzajemnie zazębiają, tworząc coś na kształt szeregu skojarzeń. Początek i koniec stykają się ze sobą, całość zamyka się niby koło. Otwierają spektakl narodziny Piotrowego syna, kończy ta sama scena, tylko wzbogacona już oczyszczeniem - ojciec bierze dziecko na ręce, zaklinając je od zła. Reszta jest pięknie opowiedzianą przypowieścią.
Inscenizacja Tadeusza Nowaka "A jak królem..." ma formę moralitetu. O rzeczach ludzkich najprostszych i zarazem najistotniejszych. Stąd bierze się bez wątpienia ogromna ekspresywność spektaklu. Przedstawienie atakuje wprost, porusza i wciąga emocjonalnie. Wywołuje spory nie tylko wśród młodzieżowej widowni, dla której stanowi poniekąd ilustrację lektury szkolnej, spierają się i dorośli.
I jakkolwiek przeciwnicy adaptacji będą zarzucać spektaklowi wypreparowanie z niektórych treści i zubożenie oryginału (cóż, nieuchronna rozbieżność materii teatru i literatury), trzeba szczerze przyznać, że młodym twórcom udało się zrobić rzecz nie sztampową w zamyśle i żywą, potwierdzając tym samym, iż proza nurtu lodowego jest nośna dla teatru, kryje wiele nie odkrytych jeszcze piękności.
Czy obecna passa na literaturę tzw. ludową w teatrze jest tylko przelotną modą, która skutecznie wspomaga repertuar, czy raczej poszukiwaniem materiału oryginalnego, o posmaku autentyzmu i świeżości?