Artykuły

Trudno nas zaszufladkować, ale to jest tylko naszym

- Często słyszę taki zarzut: że to nie jest do końca rock ani do końca piosenka aktorska. Dlatego nie wiadomo, co to za estetyka i komu to sprzedać. Moim zdaniem to, że nie można nas tak łatwo zaszufladkować, jest tylko atutem. Bo tworzymy coś nowatorskiego i niekonwencjonalnego - aktorka i wokalistka Marta Honzatko opowiada o nowym projekcie - Honzator.

Skąd się wziął Honzator?

- Najpierw była Honzatko Rozmontowana. To był mój projekt solowy. Ponieważ jednak wkład pracy muzyków, którzy go ze mną współtworzyli, był ogromny, poczułam wewnętrznie, że trzeba zmienić szyld. I myślę, że moi koledzy ucieszyli się nową nazwą, ponieważ są bardzo zaangażowani w nasze granie. Ja to doceniam, bo wiem, jak trudno dziś namówić muzyków na bezinteresowną współpracę. A przecież nieraz się zdarzało, że nie dostawaliśmy pieniędzy ani za koncerty, ani za nagrania. Bardzo dobrze się dogadujemy na płaszczyźnie zawodowej i prywatnej. Dlatego to już nie jest Honzatko Rozmontowana, tylko Honzator.

Podobno ojcem tego projektu był Michał Zabłocki.

- Osiem lat temu pracowałam z nim przy projekcie Pan Kazimierz. Ponieważ dobrze nam szło, zapytałam, czy nie napisałby specjalnie dla mnie jakichś piosenek. Siedzieliśmy przy barze - a on mówi: "Właśnie o tym samym pomyślałem!". Napisał więc teksty, a ja szukałam kompozytora. Przypomniałam więc sobie o Olku Brzezińskim, z którym pracowałam przy "Wieczorze Nieperwersyjnym". Spotykaliśmy się potem kilka razy w mieście - i w końcu nadarzyła się okazja do kontynuowania twórczej znajomości. I on trafił absolutnie w dziesiątkę. Wszystko się zgrało - więc zaczęłam występy solowe.

Jakim cudem Michałowi udało się tak zgrabnie oddać Pani osobowość w swoich tekstach?

- Bo dobrze mnie zna. Wie, jaka jest moja energia, jaki mam temperament, czego potrzebuję. Nawet nie ustalaliśmy tematyki tych piosenek. Wszystko wyszło więc naturalnie.

Jego piosenki dają Pani możliwość aktorskich interpretacji?

- Często słyszę taki zarzut: że to nie jest do końca rock ani do końca piosenka aktorska. Dlatego nie wiadomo, co to za estetyka i komu to sprzedać. Moim zdaniem to, że nie można nas tak łatwo zaszufladkować, jest tylko atutem. Bo tworzymy coś nowatorskiego i niekonwencjonalnego. A najlepszym dowodem, że nasze piosenki mogą się podobać, jest to, że po żadnym koncercie nikt nigdy nie wyrażał negatywnych opinii na ich temat.

Koncerty Honzatora są wyreżyserowane czy spontaniczne?

- Jest spontan. I to też wielokrotnie mi zarzucali. Bo wszystko powinno być dokładnie napisane i ułożone. Ewentualnie na tej kanwie mogłabym improwizować. Ja wolę jednak iść na żywioł. Element spektaklu pojawia się jedynie wtedy, kiedy zaczynamy rozmawiać ze sobą i z publicznością. Nie zawsze to jest możliwe, bo na widowni czasem nie ma odpowiedniej atmosfery.

Gracie wszędzie, gdzie zapraszają?

- Właściwie tak. Niedawno wystąpiliśmy w Pszczynie w... restauracji. Trochę się baliśmy, wiadomo, nikt nie chce grać do kotleta. Kiedy jednak przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że jest tam bardzo porządna scena, ludzie uważnie słuchają, a nawet jeśli coś tam ze sobą rozmawiają, to nam to zupełnie nie przeszkadza. Było tak energetycznie, że nie chciano nas wręcz ze sceny wypuścić! Co ciekawe - bilety były droższe niż w Krakowie, a do tego każdy musiał coś do jedzenia zamówić. Podejrzewam więc, że ten wieczór kosztował pojedynczego widza ponad stówkę.

Granie z zespołem to twardy kawałek chleba?

- Najbardziej wkurzają mnie propozycje grania za darmo. A w Krakowie to się często zdarza. Nie potrafię tego zrozumieć - przecież koncerty to nasza praca, do tego wszyscy mamy wyższe studia. Ja żyję wyłącznie z muzyki i z teatru. Nie mogę więc sobie pozwolić na granie za darmo. Dlatego w pewnym momencie rozwoju zbuntowaliśmy się przeciw temu. Niestety - okazało się, że jest tak strasznie dużo zespołów na rynku, iż kiedy my odmawialiśmy, od razu znajdowali się inni chętni, aby wystąpić za darmo.

Nie myśleliście, aby pokazać się w jakimś talent-show?

- Pokazaliśmy się w "Must Be The Music". Ciągle czekamy na emisję odcinka z nami. Niestety - oni nie informują wcześniej, kiedy się pojawi. Dostaliśmy co prawda trzy razy tak, jest więc szansa na finał. Ostatecznie zadecyduje jednak producent.

W jury zasiada Piotr Rogucki z Comy. To też aktor i wokalista. Znacie się?

- To mój kumpel z grupy! Studiowaliśmy razem cztery lata i przeżyliśmy mnóstwo niezwykłych historii. Potem graliśmy wspólnie z nim trasę koncertową - dziesięć występów w całej Polsce. Dlatego wcześniej zadzwoniłam do niego z informacją, że się zgłaszamy do programu. "Znamy się czy nie?" - pytam. A on tylko: "Weź ze sobą dzieci. To dobrze wypada w telewizji". I od razu przed naszym występem powiedział jury, że mnie zna. "Daję im z góry swoje tak, bo Marta zawsze była lepsza ode mnie" - rzucił. To było bardzo miłe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji