Artykuły

Dyrektor departamentu kultury do redaktora: Po cóż łamać krzesła?

Repertuar Opery Bałtyckiej realizowany jest nie za cichą, lecz "głośną" aprobatą władz wojewódzkich. I inaczej być nie może, gdyż przed ponownym powołaniem na stanowisko dyrektora (na lata 2012-2016) marszałek Struk i dyrektor Weiss podpisali umowę cywilnoprawną określającą wzajemne relacje i zobowiązania. Nie ma w niej zakazu reżyserii dla Marka Weissa - na tekst Jarosława Zalesinskiego "Opera dyrektora" ("Dziennik Bałtycki", 27.04.15) odpowiada Władysław Zawistowski, dyrektor Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego.

Szanuję kompetencję i estetyczną wrażliwość redaktora Jarosława Zalesińskiego co najmniej tak samo, jak prawo mediów do niezależnych, nawet surowych sądów. Nie zwykłem zatem polemizować z gazetowymi komentarzami, ponieważ jednak - zdaniem redaktora Zalesińskiego - postępująca reprywatyzacja (tak w oryginale) Opery Bałtyckiej zachodzi za cichym przyzwoleniem marszałka Mieczysława Struka i jego dyrektora departamentu kultury... czuję się w obowiązku wyjaśnić kilka nieporozumień.

Repertuar Opery Bałtyckiej realizowany jest nie za cichą, lecz "głośną" aprobatą władz wojewódzkich. I inaczej być nie może, gdyż przed ponownym powołaniem na stanowisko dyrektora (na lata 2012-2016) marszałek Struk i dyrektor Weiss podpisali umowę cywilnoprawną określającą wzajemne relacje i zobowiązania. Nie ma w niej zakazu reżyserii dla Marka Weissa. Decydując się w roku 2008 na nawiązanie współpracy z małżeństwem Weissów, władze wojewódzkie wiedziały na co mogą liczyć: autorski teatr tańca Izadory i autorską scenę operową Marka.

Bo dalej zaczyna się gwarantowana ustawą i konstytucją niezależność obdarzonych zaufaniem artystów, kierujących publiczną instytucją kultury. Przykro mi, ale ostatnie zdania felietonu Zalesińskiego ("dyskusji wymaga to, co za zgodą władz wojewódzkich stało się z repertuarem (...) Na taką monopolizację nie pozwolono w żadnym teatrze repertuarowym...") przypominają mi późne lata siedemdziesiąte. Oświadczam zatem stanowczo, że władze wojewódzkie nie zajmują się układaniem repertuarów teatrów, podobnie jak prowadzeniem kempingów czy pisaniem felietonów. Nasze, jako organizatora, relacje z dyrektorami instytucji kultury nie polegają na wydawaniu (lub nie) "pozwoleń", czy ingerowaniu w repertuar, lecz szacunku i zaufaniu dla ich artystycznych poszukiwań. A oceny tych poszukiwań dokonamy wraz z upływem kadencji, biorąc pod uwagę wszystkie sukcesy i (ewentualne) porażki, a także realia (np. budżetowe), w jakich Opera działała.

Nie wyobrażam sobie posunięć, o jakich pisze redaktor Zalesiński, bez brutalnego łamania ustawowej niezależności instytucji artystycznej. Przykro mi, że Jarosław Zalesiński nawołuje do tego, nad czym inni krytycy łamią ręce - ingerowania urzędników w niezależność artystów i instytucji. Zwłaszcza, iż swój dyrektywny osąd buduje recenzent na nader słabych argumentach. Byliśmy na tej samej premierze "Otella". Ja widziałem tam autentyczne emocje na scenie i widowni, Zalesiński - dłużący się i niebudzący emocji spektakl (...) wulgarny erotyzm (...) zażenowanie widza. Ja słyszałem czarowną muzykę (za pulpitem Tadeusz Kozłowski!), Zalesiński niedysponowanych solistów. I tak dalej. Jakbyśmy byli na dwóch różnych premierach. Ale obaj musieliśmy widzieć tę samą na-elektryzowaną publiczność, która zerwała się z oklaskami zaraz po opadnięciu kurtyny. Były i kontrowersje i emocje... A dla redaktora Zalesińskiego - powtarzalność i wyczerpanie.

Przypomina się "Rewizor" Gogola z nieśmiertelnym zdaniem: Aleksander Macedoński był bohaterem, lecz po cóż łamać krzesła? No właśnie...

***

Od autora

Szanowny Panie Dyrektorze,

Bardzo dziękuję za miłe słowa o moich kompetencjach i estetycznej wrażliwości, ale ponieważ cały Pański późniejszy wywód wydaje się tym miłym komplementom zaprzeczać (no bo nie poznałem się na wartości "Otella", na której poznała się cała naelektryzowana premierowa publiczność) postanowiłem, jeśli Pan pozwoli, odnieść się do Pańskiego listu. Jedno tylko muszę od razu sprostować, bo w polemicznym zapale uszło Pańskiej uwadze, że to nie ja, tylko recenzent "Dziennika Bałtyckiego" jest autorem tekstu o premierze, i to ów recenzent, na swoją odpowiedzialność, pisał np. o wulgarnym erotyzmie czy niedysponowanych solistach. Notabene - co już jest mało uczciwe - przemilcza Pan to, że ów recenzent o efektach pracy Tadeusza Kozłowskiego pisał całkiem aprobatywnie. Także w moim felietoniku, zamieszczonym pod recenzją, zaczynałem od pochwał tego przedstawienia. Tymczasem Pan ustawia nas w narożniku zoili, którym nic się nie podoba. Tak nie jest. W ogóle - kontrowersja między Panem a mną dotyczy, jak sądzę, nie samej tylko najnowszej premiery Opery Bałtyckiej, lecz całego ich ciągu, sygnowanego nazwiskiem Marka Weissa. Rzecz nie w estetyce zatem, tylko w statystyce. Policzmy więc. W sezonie 2014/2015 Opera Bałtycka zaprosi, do końca czerwca, widzów na w sumie 17 spektakli operowych. W tej liczbie 13 przedstawień wyszło spod reżyserskiej ręki dyrektora Marka Weissa. Zdrowa to proporcja czy niezdrowa? Zajrzyjmy po sąsiedzku do repertuaru Opera Nova w Bydgoszczy. Do samego tylko kwietnia (kiedy to zaczął się Bydgoski Festiwal Operowy) scena ta zagrała 32 spektakle operowe. Już sama ta proporcja: 32 do 17 na korzyść Bydgoszczy, wydaje mi się wymowna... 15 operetek nie będę już liczyć, bo nie należę do tych, którzy by szczególnie za operetką w Gdańsku tęsknili. 32 spektakle operowe zatem, przygotowane w sumie przez dziewięcioro reżyserów. Czy taka proporcja nie jest aby zdrowsza? Patrząc na to od strony widzów, którzy dzięki temu otrzymują propozycję repertuaru zróżnicowanego nie tylko dzięki tytułom przedstawień, ale i nazwiskom inscenizatorów? Jeśliby chciał mnie Pan ustawić w tym momencie w narożniku kogoś, kto uważa, że czym więcej reżyserów, tym lepiej - będę znów protestował. No ale "Znaj proporcją, mocium panie!". Gdańskie proporcje repertuarowe wydają mi się, od wielu sezonów zresztą, jakimś skrzywieniem, wypaczeniem idei teatru autorskiego.

Sedno sprawy polega chyba właśnie na tym, jak rozumieć formułę "teatru autorskiego" w takiej instytucji, jaką jest teatr repertuarowy. Pisze Pan, że kiedy władze województwa zawierały umowę z Panem Markiem Weissem, wiedziały, że decydują się na "autorską scenę operową" i że nie polegało to na żadnym cichym przyzwoleniu. To bardzo ciekawe dla mnie stwierdzenie, ponieważ wynika z niego, że władze województwa od początku były zdecydowane na taki właśnie sposób prowadzenia gdańskiego teatru operowego, wbrew temu, co właśnie na głos, a nie po cichu deklarował przed miejscową opinią publiczną Pan Marek Weiss, mówiąc, że jedynie przez pierwszy sezon będzie wprowadzał na afisz własne produkcje, a z czasem odda scenę także innym. Potem się to jednak przesuwało i przesuwało, a jeśli w końcu pojawiła się przestrzeń dla tych innych, to raczej pod presją opinii, które się tego zaczęły domagać. W latach 70. nie uczestniczyłem jeszcze wżyciu kulturalnym, nie znam więc tych czasów z autopsji. Ale robienie ze mnie politruka rodem z gierkowskiego peerelu to znowu jakiś narożnik. Może mi Pan wierzyć, że gdyby próbował Pan odgrywać rolę urzędnika arbitralnie zarządzającego Operą Bałtycką, znalazłbym się w pierwszym szeregu tych, którzy po rejtanowsku położyliby się na progu Opery, broniąc Panu wstępu. Przecież nie chodzi o żaden administracyjny nadzór nad repertuarem! Ani o jakiś zakaz reżyserii dla Pana Marka Weissa, który zachwycił mnie wieloma swoimi gdańskimi inscenizacjami! Chodzi jedynie o owe proporcje. Uważam, że jako urzędnik odpowiedzialny za pomorską kulturę ma Pan nie tylko takie prawo, ale i rodzaj obowiązku odnieść się do tej reżyserskiej monokultury, jaką w Operze Bałtyckiej ustanowił Pan Marek Weiss. Oczywiście - już nie tyle w kontekście przeszłości, ile przyszłości, czyli sezonu 2015/2016 i późniejszych losów teatru, kiedy to zakończy się kontrakt Pana Weissa. Czy zostanie wtedy ogłoszony konkurs? Czy też widziałby Pan ciąg dalszy tego samego? Czyli wciąż ten sam zestaw wykonawców i wciąż to samo, choć w różnych językach wyrażane, widzenie świata? To już nie chodzi o "Otella", chodzi o gdańską operę. Z poważaniem.

PS: Z jednym całkowicie się zgodzę: pisząc o "reprywatyzacji" Opery Bałtyckiej, palnąłem głupotę. Najnowsze dzieje tej sceny wymagałyby innego słowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji