Zabawne śluby kawalerskie
"Stracone zachody miłości" Szekspira cieszą się zasłużoną sławą - opowieść o znakomitych kawalerach z Nawarry, ślubujących życie w czystości przez lat kilka, aby oddać się w tym czasie dogłębnym studiom, którym nie uda się wytrwać w postanowieniu nawet kilku dni, została napisana brawurowo.
Nie tylko na nutę komediową, ale i liryczną, nie tylko romansową, ale i błazeńską. Z tego materii pomieszania wyszło cacko sceniczne z przymieszką dziegciu. Szekspir nie byłby Szekspirem, gdyby do pogodnej anegdoty o niewczesnych próbach powściągania natury nie dodał szczypty goryczy. Na koniec - jak to raczej w tragedii bywa - księżniczka otrzymuje wiadomość o śmierci jej ojca i tym samym coraz poważniejszy flirt z księciem Nawarry musi przejść poważną próbę czasu.
Te właśnie walory dzieła Szekspira sprawiły, że sięgnęła po nie Agnieszka Glińska - po raz pierwszy mierząc się z arcymistrzem europejskiego dramatu. Powstałe widowisko najwyraźniej adresowane do młodego widza, zostało naszpikowane scenami nie stroniącymi od farsy, przesady, ostrych środków wyrazu (tak na przykład poprowadził rolę wiejskiego adonisa Borys Szyc). Nie bała się Glińska nawet slapstikowych efektów - dochodzą one w pełni do głosu w trzeciej części widowiska: panowie przebrani za Moskali wkraczają na scenę, oczywiście, pod przewodem czerwonej chorągiewki, a damy towarzyszące księżniczce zachowują się jak modelki na gościnnych występach.
O ile finał mógł satysfakcjonować, to jednak nadmiernie dłużyły się poprzedzające go dwie części spektaklu - najwyraźniej zabrakło jeszcze prób, aby nadać scenicznemu dzianiu tempa, akcja toczyła się chwilami ospale i w tonacji nieledwie sennej, może za sprawą zapadającej w pamięć, nieco somnambulicznej muzyki Oleny Leonenko. Zabrakło też wykonawców - zwłaszcza po stronie kawalerów - poza znakomitym Andrzejem Zielińskim (rola po roli dowodzi we Współczesnym, że jest teraz w świetnej dyspozycji), który ukazał podwójną grę uczuć i honoru. Pozostali wykonawcy ról panów Nawarry wypadli blado. Znacznie lepiej prezentowały się damy, na czele z władczą francuską księżniczką (Monika Krzywkowska), kapryśną Rozaliną (Iwona Wszołkówna) i marzycielską Marią
(Monika Kwiatkowska). Ale prawdziwym odkryciem aktorskim tego spektaklu pozostanie wyrazisty debiut Dominiki Kluźniak, jeszcze studentki Akademii Teatralnej, która nadała postaci Ćmy, pazia Armada, nie tylko erotycznej dwuznaczności, ale stworzyła przekonujący portret temperamentnej osóbki.
Nie zawiedli, oczywiście, mistrzowie czyli Janusz Michałowski (sympatyczny pleban), Damian Damięcki (pompatyczny bakalarz) i Krzysztof Stelmaszyk (kochliwy i tępawy Armado). Stworzyli oni wraz z partnerującymi im, z powodzeniem, Borysem Szycem i Przemysławem Kaczyńskim (Tępak) wyborny błazeński drugi plan komedii, wysuwający się na plan pierwszy w rozegranym z wigorem finale: teatrze w teatrze, kiedy cala gapowata piątka przedstawia możnemu towarzystwu ku uciesze obraz dziewięciu bohaterów (nieszczęść).
Jest więc na co popatrzeć we Współczesnym, nawet jeśli niektóre sceny to pokuta którą widz musi odbyć, nim podda się urodzie tego spektaklu, także urodzie plastycznej, operującej skrótem, metaforą. Warto dodać, że funkcję metaforyczną spełniają w tym przedstawieniu służący kawalerów i dam - role nieme, ale pełne wyrazu, swoiste odbicie stanów duszy głównych bohaterów. A poetyckim domknięciem widowiska jest wzruszająca wokaliza Ćmy "When I Fall in Love".