Artykuły

Tenor z batutą - czyli śpiewak, który żadnej pracy się nie boi

- W ostatnich 10 latach cały przemysł muzyczny zmienił się nie do poznania i porównania straciły sens. Dziś młodzi śpiewacy w wieku 20-30 lat pochodzą już z innej planety. Inne są też zasady, które rządzą całym światem muzyki - mówi światowej sławy argentyński tenor i dyrygent José Cura przed koncertem inauguracyjnym Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu.

Światowej sławy argentyński tenor i dyrygent José Cura przed koncertem inauguracyjnym Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu.

Mateusz Borkowski: U szczytu kariery śpiewaka zdecydował się Pan skupić na dyrygowaniu.

José Cura: Było właśnie odwrotnie! Zostawiłem dyrygowanie i komponowanie, które studiowałem, na rzecz śpiewu. Śpiewakiem zostałem dopiero mając 28-29 lat. Po rządach junty i wojnie z Anglią zaczynaliśmy budować w Argentynie demokrację. Niemożliwe było wtedy bycie kompozytorem czy dyrygentem, bo nie dałoby się z tego przeżyć. Za to śpiewanie w chórze wiązało się ze skromną, ale stałą pensją. Więc śpiewakiem zostałem z przeszłości. Po latach przerwy wróciłem jednak do swojego powołania, jakim jest dyrygowanie oraz komponowanie. -

W "Samsonie i Dalili" z 2010 roku dla Badisches Staatstheater w Karlsruhe nie tylko wcielił się Pan w tytułową rolę, ale również wyreżyserował spektakl i stworzył do niego scenografię. Chce mieć Pan całkowitą kontrolę nad przedstawieniem?

- Czy gdybym pewnego dnia zaoferował Ci możliwość zrealizowania kilku rzeczy, o których marzysz, powiedziałbyś: nie i odmówił? - Pewnie skorzystałbym z takiej szansy. - No właśnie. Chodzi o to, że są dwa sposoby na życie. Jeden zakłada, że boisz się, co ludzie powiedzą; drugi zakłada, że boisz się tego, co powie Bóg, kiedy umrzesz. On daje nam talenty i jako ludzie mamy z nich korzystać. Kiedy coś robisz, każdy może to skomentować - dobrze lub źle. Jeśli czegoś nie zrobisz, żeby uniknąć tego, co powiedzą inni, to, kiedy umrzesz, i tak Bóg Ci to powie. Jeżeli mam mieć problemy, to wolę mieć je z ludźmi niż z Bogiem - na tym polega moja filozofia. Ludzie boją się dzisiaj działania, bo wiąże się z narażeniem na krytykę.

Jak się Panu pracuje "po drugiej stronie" sceny?

- Wspaniale. Jestem teraz po stronie, po której zawsze chciałem być. To też niejako powrót do początków mojego powołania. Korzystam teraz ze swojego długoletniego doświadczenia. Pracując z solistami, dokładnie wiem, co jest możliwe, bądź nie, ponieważ sam śpiewałem na scenie. Jeśli planuję scenę dramatyczną i ustalam ruch, a ktoś mówi mi, że coś jest niemożliwe, pokazuję wtedy sam, że da się to zrobić. U ludzi cenię szczerość. Kiedy ktoś przyzna się, że czegoś nie potrafi, szukamy wspólnie innych rozwiązań. Natomiast jeśli ktoś oznajmia, że coś jest niemożliwe i nie da się tego wykonać, mówię "to jest możliwe, tylko powiedz, że Ty tego nie potrafisz".

Podobno jako młody chłopak pracował Pan jako budowlaniec, elektryk i stolarz.

- To było naprawdę dawno temu [śmiech]. Wykonywałem mnóstwo różnych prac. Nie rozumiemy dziś, że im większy jest nasz bagaż doświadczeń życiowych, tym bogatszy staje się nasz język wypowiedzi.

Jestem ciekaw, czy okazało się to przydatne w kreowaniu postaci na scenie?

- Oczywiście. My, artyści opowiadamy historie. Ja śpiewam tę historię, inni ją piszą, bądź malują. Żeby ją opowiadać, najpierw musisz ją mieć. Jeśli mieszkałbym w zamkniętym pokoju, nie miałbym nic do opowiadania. Dzięki doświadczeniu mogę opowiadać te historie w pierwszej osobie. A fałsz zawsze da się wyczuć. Siła opowiadania pisarza, który doświadczył danej sytuacji, zawsze będzie większa. Podobnie kiedy początkujący śpiewak będzie kreować postać klepiącego biedę Rudolfa z "Cyganerii". To idealna rola dla kogoś, kto sam nie osiągnął jeszcze sukcesu. Prace, które miałem okazję wykonywać jako dzieciak - pracując na siłowni, dając masaże, czy roznosząc listy, są dla mnie pamiątkami, które mam w ciele i w duszy. Widzisz tę bliznę na moim nosie? To z okresu, kiedy byłem listonoszem i rozwożąc listy na rowerze, przewróciłem się na chodniku. Na szczęście nie złamałem kości nosowej, bo pewnie nie zostałbym śpiewakiem. Kiedy oglądam ją na zdjęciach, uważam ją za ważną pamiątkę.

A jak Pan reaguje na porównania do Luciano Pavarottiego czy José Carrerasa?

- Takie porównania słyszałem jakieś 20-25 lat temu, kiedy zaczynałem śpiewać. Zresztą samo porównywanie jest czymś złym. Oczywiście zawsze przyjemnie jest wiedzieć, że w fantazji ludzi jesteśmy w tej lidze. Podobnie z najlepszymi piłkarzami. Możemy zastanawiać się, kto jest lepszy - Messi, Maradona czy Ronaldo. Oni wszyscy są wspaniali. Dzisiaj jednak żyjemy w innych czasach. W ostatnich 10 latach cały przemysł muzyczny zmienił się nie do poznania i porównania straciły sens. Dziś młodzi śpiewacy w wieku 20-30 lat pochodzą już z innej planety. Inne są też zasady, które rządzą całym światem muzyki.

Początkujący śpiewacy operowi mają jednak więcej możliwości rozwoju?

- To nie kwestia możliwości, a raczej ogólnego przyspieszenia świata. Jeśli jesteś przygotowany na to, żeby skorzystać z tego przyspieszenia, to dobrze. Jeśli nie, to możesz spalić skrzydła, tak jak Ikar. Problemem dzisiejszych czasów jest to, że niezwykle łatwo stać się sławnym. Ludzie zaczynają być znani, zanim staną się w czymś dobrzy.

Z drugiej strony są też wspaniali artyści, o których nikt nigdy nie słyszał i którzy nie mają szans, by się przebić.

- Zawsze tak było. Weźmy takiego Mahlera. Kiedy przeczytamy jego wspomnienia, okaże się, że rozdawał wśród znajomych bilety na swoje koncerty po to, żeby miał go kto słuchać. Nie chciał dyrygować do pustych krzeseł. A przypominam, że mówimy o Mahlerze.

Popularność wśród szerokiej polskiej publiczności zdobył Pan płytą przekraczającą granice klasyki

-"Song of Love", nagraną z sopranistką Ewą Małas-Godlewską. Myśli Pan, że takie działania przekonują ludzi do muzyki poważnej?

- Nie uważam, że powinno się zachęcać kogokolwiek do słuchania muzyki klasycznej prezentując muzykę, która klasyką nie jest. To tak jakby chcąc zainteresować kogoś smakiem makaronu, dać mu do spróbowania stek wołowy. Jaki to ma sens? Natomiast może pomóc to, kiedy szeroka publiczność zaczyna rozpoznawać danego artystę. Nieważne, co wykonujesz, czy będą to piosenki The Beatles, Queen czy utwory Bacha albo Mozarta, najważniejsze, czy robisz to dobrze. W tym tkwi cały sekret. Wszyscy muzycy klasyczni powinni wykonywać również muzykę pop, a muzycy popowi powinni grać też klasykę. To dobra szkoła dla każdego. Nam w świecie klasyki pop daje elastyczność, z kolei artystów popowych klasyka uczy dyscypliny. Wystarczy popatrzyć na klasycznie wykształconych muzyków, jak Freddie Mercury.

***

Święto śpiewu w Nowym Sączu 18. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Wokalnej im. Ady Sari Na inaugurację festiwalu, 9 maja, w kościele Świętego Krzyża zabrzmi monumentalne dzieło Gustava Mahlera - II Symfonia c-moll "Zmartwychwstanie". Wykonawcami będą Orkiestra Akademii Beethovenowskiej, Chór Polskiego Radia i Górecki Chamber Choir pod batutą José Cury oraz solistki: Urška Arlič Gololičič (sopran) i Małgorzata Walewska (mezzosopran). Z kolei 14 maja w bazylice św. Małgorzaty usłyszymy "Małą mszę uroczystą" G. Rossiniego. 10 i 11 maja w MCK Sokół odbywać się będą przesłuchania w ramach 16. Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari, w którym bierze udział 70 młodych śpiewaków z 11 krajów. Laureatów poznamy 16 maja, podczas koncertu w MCK Sokół, na którym zagra Orkiestra Opery Krakowskiej pod batutą Tomasza Tokarczyka. Festiwal odbywa się co dwa lata, od 1985 roku. Od tego roku dyrektorem artystycznym jest Małgorzata Walewska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji