Artykuły

"Dziady" zwykłych ludzi

"Dziadów część III" w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Według Zadary żyjemy w czasach, w których Mickiewicz nie jest już aktualny jako obserwator codziennej rzeczywistości. Jest aktualny inaczej.

W tym roku mija dziesięć lat od debiutu Michała Zadary w teatrze. W ciągu dekady wyreżyserował kilkadziesiąt spektakli. Najciekawsze efekty osiągał zawsze w starciach z klasyką, szczególnie polską. To inscenizacjami takimi jak "Ksiądz Marek" Słowackiego (2005), "Wesele" Wyspiańskiego (2006) czy "Odprawa posłów greckich" Kochanowskiego (2007) z impetem wdarł się na polskie sceny, zyskując od razu miano pierwszoplanowego reżysera.

Zrazu podkreślano fakt, że świeże, nieobciążone osadem interpretacji podejście do klasyki reżyser zawdzięcza temu, iż wychował się i wyedukował za granicą. Chodzi jednak o coś więcej, skoro tę świeżość i bezczelność Zadara zachował do dziś. Wystarczy przytoczyć jego wypowiedź dotyczącą Gustawa z "Dziadów": "Część IV to rodzaj psychoanalizy upiora - wiwisekcja schizofrenika, który zwariował z powodu miłości i popełnił samobójstwo". W szkole - murowana pała. W teatrze - klucz do interpretacji umożliwiający dostrzeżenie w bohaterze romantycznym (i narodowym) zwykłego człowieka. A co za tym idzie: dostrzeżenie w Mickiewiczu (bohaterze narodowym) zwykłego człowieka. Naiwność, bezczelność, prostota to strategie interpretacyjne Zadary. Do tego niezwykły słuch i umiejętność czytania tekstu.

Takie podejście ma daleko idące konsekwencje. Testy klasyczne i tematy narodowe w rękach Zadary tracą moc łączenia sceny i widowni we wspólnotowym przeżyciu. I nie chodzi tylko o zawiązywanie narodowej wspólnoty - lecz także o przeżywanie rozpadu wspólnotowych więzi. Zadarze taki rozpad nie dostarcza żadnej frajdy. Więcej - w ogóle go nie dostrzega. Rozpad jest dla niego faktem dokonanym, stanem naturalnym. Przez to dialog między sceną a widownią jest dialogiem niejako z każdym z widzów osobno. Jeśli przyjąć, że Polska i polskość to podstawowy temat spektakli Zadary, będzie to polskość "dzika, łamiąca zasady, pełna okropieństw i szału, erudycyjna i ludowa, przede wszystkim - niejednolita". Widz, który boi się przeżyć stadnych, w teatrze Zadary poczuje się bezpiecznie.

Bezpiecznie - również dlatego, że Zadara jako bodaj pierwszy z grona młodych reżyserów zrezygnował ze statusu artysty jako rewelatora prawdy. Konsekwentnie nie interesuje go teatr jako miejsce objawień - raczej jako pole dialogu. Dziś nie jest to rewelacją - ale było, kiedy Zadara wchodził do teatru, w epoce Warlikowskiego, Jarzyny, Kleczewskiej, Klaty.

Duchy sprowadzone na ziemię

Właśnie doczekaliśmy się jego interpretacji polskiego arcydramatu - trzeciej części "Dziadów". W przedrukowanej w programie spektaklu korespondencji Maria Prus-sak pisze o rękopisie Adama Mickiewicza: "W didaskaliach wprowadzających do sceny więziennej pojawia się informacja: wchodzi kilku więźniów młodych w szlafrokach; przed wierszem nazywanym przez tradycję Wielką Improwizacją pojawia się informacja: improwizacja w kozie. Z książki zniknęły i szlafroki, i koza". Zadara odpowiada badaczowi: "Nie zaprzeczam, że jest to ciekawe - ale czy z tego wynika jakaś nowa szczelina interpretacyjna, w którą można by się wstrzelić?".

Zadara udaje, że nie rozumie. Wszak "szczelina interpretacyjna", jaką podsuwa mu Prussak, to doskonale utrwalona w polskiej tradycji teatralnej strategia budowania porozumienia między sceną i widownią na drodze dialektyki ośmieszenia i apoteozy (określenie ukute w kontekście "Dziadów" Grotowskiego). Wywołujące przyjemne drżenie obniżenie tonu i zachwianie norm miało prowadzić do ich odświeżenia i umocnienia w widzu - chodziło o mechanizm scalania wspólnoty wokół wspólnych wartości, mechanizm w swej istocie konserwatywny.

Czy Zadara udając, że tego mechanizmu nie zna, rzeczywiście nic z niego nie czerpie?

W porównaniu z ubiegłoroczną częścią projektu "Dziady", tym razem Zadara postawił na zdecydowanie ostrzejsze gesty demistyfikacyjne. Wielka Improwizacja, widzenie Księdza Piotra (Mariusz Kiljan), sen Senatora (Wiesław Cichy), finałowe widzenie duchów - napędem wszystkich tych scen są u Zadary używki (najczęściej alkohol). Nie są to zatem wizje, ale majaki. Czy oznacza to jednak wyłom w tradycji wystawiania "Dziadów"? Moim zdaniem - nie. Czy bowiem gest, w którym na początek Improwizacji Konrad (Bartosz Porczyk) sika do wiadra, nie jest tylko kolejnym krokiem na (znaczonej inscenizacjami Grotowskiego i Swinarskiego) drodze wbijania bohatera romantycznego w ciało?

"Sprowadzam duchy na ziemię" - zapowiadał Zadara i zgodnie z tym całą inscenizację ujął w teatralny nawias. Anioły co prawda pokazują się, ale w roli teatralnych archiwistów, a może jako cytaty z "Nieba nad Berlinem" Wima Wendersa. Narratorka (Anna Ilczuk) zapowiada gromy z nieba, ale jej słowom odpowiada cisza. Bóg u Zadary przemawia po to, by zapowiedzieć przerwę w spektaklu.

Demistyfikacja u Zadary opiera się na rachubie, że jest jednak co demistyfikować. Że widzowie są wspólnotą, dla której brali Boga nie jest może skandalem, ale jest tematem. Cisza, która rozbrzmiewa zamiast zapowiadanych gromów z nieba, nie jest po prostu ciszą - jest ciszą wymowną. To miał na myśli Leszek Kolankiewicz, kiedy mówił, że "Dziady" są niezwykle odporne na zabiegi demistyfikacyjne.

Zadarze nie chodzi ani o wartości, ani o umacnianie narodowej wspólnoty. Trudno jednak byłoby spodziewać się podobnych rachub po którymkolwiek z reżyserów nowoczesnego teatru. Dariusz Kosiński, komentując wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu po katastrofie smoleńskiej, mówił o odrodzeniu paradygmatu romantycznego. Czy jednak w tak politycznie spolaryzowanym społeczeństwie można mówić o romantycznym "paradygmacie"? W tym sensie stwierdzenie Zadary, że "żyjemy w czasach, w których Mickiewicz nie jest już aktualny jako obserwator codziennej rzeczywistości", nie powinno nikogo szokować.

Chodzi o to, w jaki sposób te wnioski Zadara wprowadza w życie - a bywa to bardzo ciekawe. "Ośmieszanie" to bowiem tylko jedna ze strategii. Podobnie jak obnażanie teatralnej ramy, groteska - Zadara biegle porusza się w wielu rejestrach. Najciekawszy to czytanie "Dziadów" w konwencji realistyczno-obyczajowej.

W tym trybie lektury tematem inscenizacji są przeżycia i dramaty zwykłych osób. Nie bohaterów narodowego dramatu - ale ludzi. Więźniowie piją, tańczą, śpiewają słowem: zamiast odprawiać narodową mszę, wypełniają gwarem wieczór. Adolf (Cezary Łukaszewicz) opowiadając o Cichowskim płacze, bo go znał, bo jest poruszony... To jednak nie wszystko. Zadara precyzyjnie prowadzi lekturę "Dziadów" poniżej poziomu, na którym emocje jednostek mogłyby zyskać niepotoczony, symboliczny sens, a poszczególne cegiełki narracyjne mogłyby się złożyć w jakąś wielką metaopowieść. Starannie segmentuje, wypłukuje elementy scalające. Profanuje przez zwykłość, codzienność, naiwność.

Oto "szczelina interpretacyjna" umiejętnie przez reżysera dostrzeżona i wykorzystana.

Niematerialne

Co w ciągu tej dekady zmieniło się w teatrze Zadary?

"Ksiądz Marek" czy "Odprawa posłów greckich" - to były ciekawe, często świetne spektakle; nie chodzi o to, by porównywać je z "Dziadami". Jednak trudno nie zauważyć, jak Zadara rozwinął się jako reżyser. Za ubiegłorocznych "Zbójców" (recenzja w "TP" 21/2014) otrzymał nagrodę im. Konrada Swinarskiego przyznawaną przez miesięcznik "Teatr" dla najlepszego reżysera sezonu. To z pewnością zaszczytna nagroda - ale także światełko ostrzegawcze. Nie da się wszak ukryć, że laureatów tej nagrody docenia się raczej za mistrzostwo, za formy pełne, dojrzałe. Za dobry teatr. Zadara był zawsze raczej po stronie "złego" teatru, kontestującego te artystyczne kategorie, eksperymentującego, łamiącego przyzwyczajenia odbiorcze.

Czy Zadara sklasyczniał? Trochę tęsknię za tym kontrolowanym, wybuchowym amatorstwem teatru tego reżysera... Ale też wystawione właśnie "Dziady" nie są pozycją klasyczną. Owszem, zamiast godzinnego wybryku, otrzymujemy wielogodzinną teatralną machinę, z rozbudowaną scenografią, świetnym aktorstwem. Choć jednak Zadara konstruuje tu formy pełne, wyrafinowane, efektowne - za moment je demontuje: w pęknięciu, w groteskowym wyolbrzymieniu. Chodzi tu zatem o rzemiosło w dobrym znaczeniu tego słowa: to znaczy o umiejętność robienia teatru na własnych warunkach. Prostego, jeśli zechcę, lub złożonego - jeśli uznam, że to dobra droga.

W "Dziadach" Zadara postawił na złożoność - i była to owocna decyzja. Efektem jest spektakl o wielowarstwowej, chwiejnej, otwartej, choć starannie skomponowanej strukturze. Strukturze, która zawiera w sobie dużo marginesów i interpretacyjnych "szczelin".

Jedną z nich jest wątek duchów zmarłych, powracający w finałowej scenie, łączący dwie części projektu w całość. Bo jednak - wbrew deklaracjom - Zadara nie jest materialistą. Gdy na ekranie pojawiają się skupione twarze aktorów, którzy w ciemności nucą i przyglądają się tym teatralnym, zlaicyzowanym gusłom, powstaje wrażenie, że może jednak na coś czekają. Tyle że nie chodzi już tutaj o Boga, o anioły, o metafizykę zinstytucjonalizowaną, przez duże "M" - ale o zmarłych. O bliskich, którzy odeszli. A może o nas, którzy odejdziemy? Czy to możliwe, żebyśmy odeszli tak zupełnie, bez reszty? Przecież jesteśmy tutaj, tak mocno. Zmarli - to tajemnica tego projektu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji