Artykuły

Wesele - sztuka przyszłości

By głębiej zrozumieć "Wese­le" - i jego artystyczną od­krywczość - warto zwiedzić Tetmajerowski dworek w Bronowicach, gdzie się narodził pomysł arcydzieła. Wszystko zostało odtworzone. Sam układ przestrzenny - bardzo wiele wyjaśnia.

ZNAJDUJĄ się tu dwie izby. W jednej, większej, tańczo­no do upadłego w pamiętną noc Rydlowego wesela. Tupot nóg, pokrzykiwania, muzyka - dochodziły jak echo, do pokoju drugiego, gdzie przy zastawio­nym stole zatrzymywano się na chwilę, po parę osób, aby poro­zmawiać, wychylić kieliszek (ra­czej wina, niż wódki), zakąsić. To drugie pomieszczenie jest miej­scem, w którym Wyspiański umieścił akcję. Ale mamy świado­mość, że istnieje, że daje o sobie znać - to wszystko, co się dzie­je "za kulisami", czyli w izbie służącej za miejsce tańców. Nie­zwykła ta dwoistość, stwarza kli­mat swoistego rodzaju. Jestem przekonany, że zarówno układ przestrzenny "Wesela", jak i jego rytm, tętno, obrazowość predesty­nują sztukę by pozostała jako teatr przyszłości, form bliskich XXI stuleciu.

"Wesele" wystawione niedawno w telewizji przez Jana Kulczyń­skiego odpowiada podstawowym zasadom takiego myślenia i działania. Dzięki analizie tekstu sięga do ciągle żywych tradycji pra­premierowych. Nie sili się na nie­fortunne eksperymenty, którymi próbowano "wzbogacać" arcydzie­ło, począwszy od zaprzeczenia prawom wyobraźni poety u Li­manowskiego poprzez "Wernychochoła" łódzkiego z lat trzy­dziestych, aż po redukcję Zjaw w spektaklu warszawskim i biało­stockim, próby zastosowania poe­tyki naturalistycznej aż po zerwanie kontaktu między postaciami w Krakowie. Jeśli pominąć drobniejsze niedociągnięcia (jak brak monotonnego akcentu u chochoła, zatarcie przejść od ko­medii do dramatu magicznego, zbyt słaba fortissimo finału omyłki obsadowej), jeśli insceni­zacja telewizyjna Kulczyńskiego wykorzystała specyficzne "prawa" tej formy widowiska, by dać "Weselu" rytm porywający, pre­cyzję bliską najlepszej tradycji. A więc i przeczuciom przyszłości. Nie udała się, jak wiadomo, próba "zrekonstruowania" pra­premiery, podjęta przed kilku laty w Teatrze im. Słowackiego. Nie mogła się udać, mimo talentu wykonawców, ponieważ pojęto ją zbyt dosłownie, kronikarsko pedantycznie. Nie spróbowano się­gać do naprawdę żywej pamięci, wzbogaconej wyobraźnią oraz in­tuicją. A przecież w tym mieście, na przełomie 1946-1947 odbyło się przedstawienie "Wesela", o którym nie pamiętano. Zagrane z inicjatywy Osterwy, dokończone - po jego śmiertelnym zachoro­waniu - przez dobrze się rozu­miejący zespół! (żyli jeszcze 40 kilka lat po prapremierze niektó­rzy jej świadkowie). Obejrzał je jeden Zelwerowicz. I Ludwik Hieronim Morstin. Młodzież, któ­ra nigdy nie widziała sztuki, słu­chała - oczarowana.

Nie lubiący teatru i sceptyczny Kisiel napisał felieton pełen zach­wytu. Francuska prof. Micheline Billet, raz po raz wracała do teatru; słuchaczom swoim w In­stytucie Francuskim mówiła, że nigdy jeszcze nie zaznała w tea­trze równie głębokiego wstrząsu. Nie byłem na wznowieniu "We­sela" w Warszawie, w 1932 roku. Ale wyobrażam sobie, że musiała to być równie sugestywna próba sięgnięcia do źródeł. Dowodem jest wrażenie, jakie opisał mło­dy stypendysta belgijski Claude Backvis, późniejszy autor książki o Wyspiańskim i profesor naszej literatury.

Niezależnie od niego, 28-letni wykładowca Instytutu Francus­kiego w Warszawie Jean Fabre po obejrzeniu tego spektaklu oraz rozmowach ze świadkiem prapremiery, Boyem i wizytach w Kra­kowie, tak dobrze Wyspiańskiego zrozumiał - że mógł po latach napisać nowatorski i odkrywczy szkic o naszym poecie. To samo dotyczy wielkiego czeskiego badacza i pisarza, Karola Krejcego (któremu jakże słusznie poświę­cono ulicę w Warszawie), przeni­kliwego znawcy bułgarskiego, prof. Dinekowa. Wrażenia wrażli­wych cudzoziemców najlepiej świadczą o przełomowości "We­sela". W telewizyjnym spektaklu Kulczyńskiego jest kilka ról, świadczących o znaczeniu owej "lekcji" artystycznej, jaką stano­wiło wznowienie krakowskie z 1947 roku. Młodziutki wtedy Gu­staw Holoubek zademonstrował niezwykłą siłę jako Stańczyk. To samo dotyczy Andrzeja Szczep­kowskiego w Krakowskich "Dwóch teatrach" (Adwentowi­cza), obecnie wspaniałego Wernyhory. To samo, jak Antonina Gor­don Górecka i Zofia Kucówna.

Myślę więc, że "Wesele" telewizyjne stanowiące odkupienie wielu omyłek tej instytucji, pozo­stać powinno w stałym repertuarze. A może stać się też podnietą do nowej inscenizacji na jednej ze scen naszego kraju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji