Artykuły

Z głodu formy

Planując teatralne wypady na Białostocczyznę warto nie poprzestawać na żelaznych punktach programu, jak Malabar Hotel, Wierszalin, Grupa Coincidentia czy któryś z prężnie działających festiwali teatru formy. Od ponad roku działa tam również młody energetyczny zespół teatru Papahema, powstały z niedawnych absolwentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej białostockiej filii Akademii Teatralnej - pisze Karolina Rospondek w portalu Dla Kontrastu

Ich ostatni spektakl, "Moral insanity. Tragedia ludzi głupich" na podstawie "Ich czworga" Gabrieli Zapolskiej zainaugurował w styczniu działalność Sceny PracOFFnia Teatru Dramatycznego w Białymstoku. Z Pawłem Rutkowskim, Heleną Radzikowską, Mateuszem Trzmielem i Pauliną Moś udało mi się porozmawiać tuż po przedstawieniu.

Organizujecie swój teatr od początku do końca - od pomysłu, poprzez dramaturgię, po opracowanie świateł i scenografii - tak, jak przed laty robiły to Kompania Doomsday i Montownia. Wiem, że za waszym przykładem na innych wydziałach zawiązują się podobne grupy. A czy starsi koledzy, wspomniani prekursorzy samodzielnego teatru oferują wam jakąś pomoc, dzielą się doświadczeniem? Na ile czujecie się kontynuatorami tej tradycji, a na ile jesteście zdani sami na siebie?

Paweł Rutkowski: Oczywiście, mogliśmy i możemy liczyć na ich pomoc. Teatr Montownia zmobilizował nas do zawiązania grupy (o czym myśleliśmy już od III roku studiów), organizując konkurs MONTOWNIA BIS. Spośród ponad trzydziestu zgłoszeń wybrali nasz pomysł na spektakl i umożliwili nam jego realizację, pomagając zdobyć środki finansowe oraz zorganizowanie premiery w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pierwsze kroki w założeniu fundacji pomógł nam stawiać Teatr Malabar Hotel, jeden z odłamów niegdysiejszej Kompanii Doomsday. Jeśli chodzi o nasz repertuar i festiwale, na które się zgłaszamy - decyzje podejmujemy sami. Jesteśmy jednak święcie przekonani, że nadal, w razie potrzeby, możemy liczyć na ich życzliwość i wsparcie.

Helena Radzikowska: Przez wszystkie lata studiów na Wydziale Sztuki Lalkarskiej obserwowaliśmy jak funkcjonuje Teatr Malabar Hotel, oglądaliśmy kolejne premiery tej grupy. Było to naturalne, ponieważ wszyscy twórcy związani z Malabarem są pedagogami na naszym Wydziale. Ich niezależność zawsze nam imponowała - najbardziej chyba to, że robią spektakle dla dorosłych. W środowisku lalkarskim to jest właśnie przejaw niezależności! Dopiero, kiedy założyliśmy własną grupę i nadaliśmy jej osobowość prawną, przekonaliśmy się, jakie są koszta tej niezależności, jak trudno jednocześnie pozyskiwać środki na realizację spektakli, pracować nad adaptacją, koncepcją przedstawienia, dobierać realizatorów, budować role, dbać o PR, zdobywać kontakty do mediów, potem rozliczać się z dotacji. Jest tego wszystkiego mnóstwo! A wszystkich tych spraw, nazwijmy je pozaartystycznych, nikt nas nigdy nie uczył.

Bo z zamiarem stworzenia własnej grupy nosiliśmy się długo, na pewno od początku trzeciego roku, kiedy w papahemowym składzie zrealizowaliśmy mały spektakl w ramach zajęć szkolnych. To był "Dlematt" na podstawie "Fizyków" Friedricha Dürrenmatta. Praca nad tym projektem była dla nas fantastycznym doświadczeniem, ogromnie dużo się wtedy nauczyliśmy - to była pierwsza poważna lekcja samodzielności w teatrze i pierwsze poczucie satysfakcji z realizacji własnych, autorskich pomysłów i możliwości skonfrontowania ich z widzami. Po tym doświadczeniu stwierdziliśmy, że konkurs ogłoszony przez Teatr Montownia jest właśnie dla nas. I udało się! Staramy się wyciągać wnioski z doświadczeń tych teatrów - pod tym względem pewnie jesteśmy ich kontynuatorami, jednak bardzo ważne jest dla nas szukanie własnego języka, własnej estetyki, nie chcemy nikogo powielać. Czasem podczas prób przychodzą nam do głowy jakieś pomysły, które mogłyby zostać odczytane jako nawiązanie do rozwiązań, które już widzieliśmy w teatrze. Zawsze, jeśli taką bliską inspirację uda nam się namierzyć, rezygnujemy z niej i szukamy dalej.

Mateusz Trzmiel: Zadziwiający, a jednocześnie krzepiący jest fakt, że chyba nie traktują nas jako potencjalnych konkurentów, wręcz nam kibicują. Teatry nieinstytucjonalne nie darzą siebie nawzajem szczególną niechęcią, każdy z nich posługuje się czy też (tak jak my) stara się dopiero stworzyć swój własny, indywidualny język, estetykę, stąd nie ma miejsce na poczucie zagrożenia.

Jeśli już mowa o Montowni - Rafał Rutkowski z Montowni w rozmowie z miesięcznikiem "Teatr" nazwał wasze działania - nie bez sympatii - bezczelnymi. Do jakiego stopnia jako absolwenci wydziału sztuki lalkarskiej musicie być bezczelni aby nie zamykać się w świecie branżowych lalkarskich festiwali i starać się dotrzeć do szerszej publiczności?

Trzmiel: Z uwagi na fakt, że nasze spektakle nie są stricte lalkowe, a staramy się wplatać w nie elementy gry bardzo formalnej, stoimy jakby w rozkroku, jedną nogą jesteśmy głęboko zakorzenieni w lalkarstwie, a jednocześnie marzy się nam kreowanie postaci typowo dramatycznych. Mamy nadzieję, że zachowując zdrową proporcję między jednym a drugim, trafimy do szerszej publiczności, zadowolimy środowisko branżowe, ale i znajdziemy widzów, którzy w teatrze dramatycznym poszukują czegoś więcej. Może to więcej to właśnie zgrabnie użyte lalki. Od jakiegoś czasu staramy się o prezentację "Moral insanity. Tragedii ludzi głupich" na warszawskim Przodowniku, zgłosiliśmy się też do konkursu "Klasyka Żywa". Na stronie internetowej Instytutu Teatralnego widnieje zdjęcie z naszego spektaklu obok "Dziadów" Rychcika czy Zadary, może to jest właśnie ta bezczelność

Radzikowska: Chyba powinniśmy być bezczelni, bo na festiwale lalkarskie nie jesteśmy przyjmowani Nasze spektakle są za mało lalkowe. Z drugiej strony lalkarzom na pewno trudniej jest się przebić niż absolwentom wydziałów dramatycznych. Może nam się uda. Staramy się, żeby tak było - nie czekamy, aż ktoś do nas zadzwoni i nam coś zaproponuje, tylko robimy spektakle i staramy się je grać. Ale oczywiście bardzo byśmy chcieli dotrzeć do jak najszerszej widowni! A jesteśmy dosyć nieśmiali, więc próby bycia bezczelnymi sporo nas kosztują. Staramy się być bezczelni z wdziękiem.

Rutkowski: Nasza "bezczelność" polega na tym, że bez znajomości w środowisku i świadomi swojej anonimowości nie boimy się odzywać do dyrektorów i reżyserów, licząc, że to co robimy, spotka się również z ich wizją teatru. W przyszłości chcielibyśmy móc grać w innych miastach, być może mieć możliwość wejścia z którymś teatrem w koprodukcję, by móc dalej się rozwijać i poznawać ciekawe, twórcze osobistości.

Paulina Moś: Niestety stereotyp lalkarza prosto zza parawanu, rodem z lat 70., nadal pokutuje. Chociaż dzięki paru znanym nazwiskom, które zainteresowały się teatrem formy nasz wizerunek zaczyna się powoli zmieniać. Kończąc Akademię Teatralną w Białymstoku i konfrontując się z absolwentami innych uczelni zauważyłam, że nauczono nas specyficznej wrażliwości i spojrzenia na teatralny świat. Nie chodzi o zadzieranie nosa, tylko o podzielenie się z resztą świata tym, co dla nas bywa już powszednie, a dla kogoś może być wejściem w nowe teatralne rewiry. Poza tym jest drobna różnica między bezczelnością a determinacją. Czasem należy schować dumę w kieszeń i zrobić wszystko, aby np. mogła się odbyć planowana premiera.

Molire. Z urojenia, fot. Tobiasz Czołpiński

Wasz ostatni spektakl, "Moral insanity" - podobnie jak "Moliere'a" - odebrałam w pewnym sensie dwutorowo. Widać że powstały one z pewnego "głodu formy" - podkręcacie farsową konwencję do trzystu stopni, co daje wspaniałe pole do popisu technik teatru lalkowego i fizycznego. Jednocześnie wyziera z nich gorzka wiedza o świecie, nie tylko tym odbijającym się w klasycznych dramatach. O ile temat życia Moliere'a budzi skojarzenia z formą i farsą, to smutna psychologia Zapolskiej już nie. Skąd pomysł ukazania "Moral Insanity" właśnie poprzez formę?

Radzikowska: Psychologia Zapolskiej wcale nie jest taka smutna! Przecież to komedia! Smutne są rozpoznania, ale nie sytuacje. Właśnie dlatego sztuka "Ich czworo" bardzo nam spodobała. Długo jest lekko, zabawnie, błyskotliwie, a w końcu okazuje się, że właśnie komuś wyrządzono krzywdę. Jeśli widzom pod koniec spektaklu rzednie mina, to znaczy, że udało nam się osiągnąć zamierzony efekt.

Trzmiel: Mieliśmy wrażenie, że wierne oddanie Zapolskiej z tej całą konwencjonalnością trzeba ugryźć ciut inaczej, nie chcieliśmy jej uwspółcześniać, nie chcieliśmy też odbierać jej wpisanej w sztukę melodramatyczności, skupiliśmy się za to na opracowaniu całej palety głupoty, a co za tym idzie, palety postaci bardzo charakterystycznych - formalnych. Kusiło nas opowiadanie tej historii przez pryzmat dziecka, ale zupełnie nienachalnie, dlatego też staraliśmy się każdego z bohaterów wyposażyć w cechy świadczące o zdziecinnieniu, a samo dziecko ulalkowić. "Ich czworo" zdało nam się zabawą w dom, zabawą emocjonalnych nieudaczników, dlatego sprowadziliśmy scenografię do dziecięcych mebli i kilku gadżetów z dzieciństwa. Lalka okazała się tu bardzo zasadna - jest niemym obserwatorem. A poza tym postaci Zapolskiej to postaci komiczne, a my nie potrafimy odmówić sobie zagrania tego, co śmieszy nas do łez. Szmirę cenimy ponad wszystko, a rys tragifarsowy jest chyba tym, do czego dążymy w każdym z projektów.

Rutkowski: Dramat Zapolskiej posiada bardzo mocno nakreślone, tzw. grubą krechą, konkretne charaktery, które umożliwiają odegranie ich w sposób formalny, w sposób nieco groteskowy, przejaskrawiony. Tekst jest tragikomiczny, ponieważ w przepychanki dorosłych zamieszane jest jeszcze dziecko. Podjęliśmy decyzję, że paroletnią Lilę odegra nie dorosła aktorka ucharakteryzowana na dziewczynkę, tylko lalka, która najlepiej odda uprzedmiotowienie dziecka i zdziecinnienie dorosłych.

Moś: Nie ukrywając - lubimy grać formalnie, a postaci z Zapolskiej wręcz prosiły się o takie podejście do sprawy. Natomiast mnie najbardziej dotyka zastąpienie dziecka lalką. Prosty zabieg, który sprawił, że farsa nagle nabrała głębi. Używamy lalek, formy, tam, gdzie czujemy, że będzie to trafniejsze rozwiązanie. Stąd też nasza oszczędność jeżeli chodzi o ilość róznorodnych działań animacyjnych. Mimo że jako lalkarze mamy warsztat, jesteśmy świeżo po skończeniu studiów, raczej odchodzimy od używania formy dla niej samej. A poza tym forma to zawsze wyzwanie. Łatwiej kolokwialnie mówiąc "zagrać sobą" niż nadać sens martwej materii.

Według jakiego klucza dobieracie repertuar dramatów?

Trzmiel: Naszym kierownikiem literackim jest Hela. On ma wszystkie klucze.

Radzikowska: Mamy kilka kryteriów. Wolimy teksty klasyczne - paradoksalnie wydaje nam się, że więcej mówią o świecie niż współczesna dramaturgia. Lubimy teksty z potencjałem komediowym, ale nie farsy. Każdym spektaklem chcemy coś powiedzieć. Ważnym kryterium jest dla nas obsada, w potencjalnym materiale szukamy dla siebie wyzwań aktorskich, za każdym razem innych. No i forma - jesteśmy lalkarzami, lubimy szukać rozwiązań formalnych, więc wybieramy teksty, które dają szansę na takie poszukiwania.

Rutkowski: Szukamy w starszych dramatach, niekoniecznie popularnych. Próbujemy trafiać w pozycje nieco zapomniane lub rzadko wystawiane. Wiadomo, że ważna jest też tematyka utworów- próbujemy wybierać te, które będą w stanie wzbudzić refleksję we współczesnym teatralnym widzu.

Z jednej strony rządzi u was skupienie na formie, precyzja lalek i fizycznej obecności na scenie. Z drugiej - szacunek wobec słowa, klasycznej literatury. Czy jesteście na tyle odważni, że na lalki opracujecie kiedyś poematy Norwida - co bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć?

Rutkowski: Wychodzę z założenia "nigdy nie mów nigdy", jednak mimo szacunku i uznania do klasycznej literatury, chyba nie zabierałbym się za taki kaliber.

Moś: Poematy Norwida kojarzą mi się ze specyficzną pracą z profesorem Dąbrowskim w radio. Kto wie, może kiedyś ruszy nas sentyment i zagłębimy się i w ten temat. Póki co chyba jesteśmy za mało dojrzali, żeby porywać się na taki kaliber.

Trzmiel: A ja nie mówię nie!

Jakie są wasze plany na najbliższe miesiące?

Rutkowski: Ze spektaklem "Moral insanity" bierzemy udział w konkursie zorganizowanym na 250-lecie teatru publicznego w Polsce "Klasyka Żywa".

Trzmiel: Rozpoczęliśmy właśnie próby do nowego spektaklu na podstawie "Macbetta" Ionesco. Planujemy premierę na koniec czerwca 2015 roku.

Radzikowska: W Białostockim Teatrze Lalek.

Trzmiel: Mamy nadzieję, że będzie to bardzo aktualna czy wręcz interwencyjna bajka. Planujemy rozpocząć pod koniec roku realizację kolejnego przedstawienia. Ma to być wspólny spektakl - nasz i Teatru Montownia, a zarazem nasza pierwsza koprodukcja; co za tym idzie, na jakiś czas wyprowadzimy się z Białegostoku.

Rutkowski: Chyba nie możemy jeszcze zdradzić tytułu, ale możemy powiedzieć, że najprawdopodobniej zakończy się premierą w grudniu.

Radzikowska: Staramy się również o dotację w Programie Instytutu Teatralnego "Teatr Polska", w ramach którego zaprezentowalibyśmy "Moral insanity" szerszej publiczności w miastach i ośrodkach, które nie mają dostępu do regularnego, repertuarowego teatru. Nasze jesień i zima mogą być bardzo intensywne.

Rutkowski: Chcemy wziąć udział jeszcze w paru projektach, jednak chyba za wcześnie, by o nich mówić. Lepiej nie zapeszać.

Grupa Papahema

Wierzycie we współpracę teatru dramatycznego z lalkowym? Dużo teraz się mówi o przenikaniu tych form, czego sami jesteście świetnym przykładem. Jednak często twórczy dramatyczni sięgając po lalki traktują je z dezynwolturą, tak jak zrobił to Zadara w "Dziadach". Nie wykorzystuje się ich potencjału do końca. Deprymuje was to?

Rutkowski: Spektaklu Zadary nie widziałem. Jednak jak najbardziej uważam, że współpraca teatru dramatycznego i lalkowego może przynieść świetne korzyści, jeśli lalki będą odpowiednio wykorzystane, a ich obecność na scenie będzie uzasadniona. Gra lalką jest cudowna i myślę, że dorosły widz jest spragniony zobaczenia takiej formy na scenie. Efekt lalki i jej zdolność imitacji życia wzbudza fascynację. Trzeba pamiętać, że chociaż powstaje obecnie tyle interesujących spektakli lalkowych dla dorosłych, to dalej istnieje stereotyp, że lalkami gra się tylko bajki dla dzieci.

Trzmiel: Zauważamy, że coraz częściej pojawiają się elementy lalkowe w spektaklach typowo dramatycznych, okazuje się, że ten teatr, teraz można by rzec - szeroko pojętej formy - jest bardzo atrakcyjny, staje się konkurencyjny, a co za tym idzie, lalkarze stają się łakomym kąskiem.

Moś: Też nie znam tego spektaklu. Natomiast nie mam nic przeciwko, żeby nasze teatry się przenikały. Tak jak sami próbujemy łączyć różne techniki, każdy ma do tego prawo. Fakt, że twórcy z kręgu dramatycznego eksperymentują z formą, świadczy o tym, że mają poszerzone horyzonty. Oprócz tego zapraszają do współpracy profesjonalnych lalkarzy. Rafał Rutkowski z Montowni mówił, że zawsze ciągnęło ich w kierunku lalek, tylko nie mieli odwagi. Dla nas to są dobre perspektywy do współpracy, pole do rzucania sobie nawzajem wyzwań, ale nie bez szacunku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji