Artykuły

Wesele po Sierpniu

Co za radość zawsze z te­go "Wesela"! Prawie zawsze, bo trzeba wyjątko­wo głuchego reżysera lub strasznego megalomana pożeranego butą dowolnych wery­fikacji, by tę arcysztukę rozłożyć. Jan Kulczyński właśnie dał w telewizji nową premierę dramatu. Jak­że się to cudownie oglądało, jak brzmiał tekst tej najbardziej współ­czesnej sztuki polskiej! I właściwie z przepływaniem kadrów, oko w oko w intymnej niemal rozmowie bohaterów sztuki z widzami, odpuściliśmy nawet pewne pretensje do reżysera, który pozbawił przedsta­wienie przestrzenniejszego kon­tekstu scenicznego, zbiorowego planu wesela. Pozostał dyskurs w cztery oczy. Był to bowiem praw­dziwie telewizyjny spektakl, który wykorzystał technikę i poetykę ekranu do tej rozmowy o Polakach i Polsce. Jest bowiem czas dla ta­kiego dialogu, bo się w każdym z nas coś zbiera. Choć pospolitość skrzeczy, bałamućmy się po polsku, póki młodzi, póki młodzi, nim przyj­dzie czas, że nas ochłodzi.

W Październiku pięćdziesiątego szóstego był krakowski ,,Hamlet'" z Leszkiem Herdegenem. Po wy­padkach grudniowych w 1970 nadspodziewanych znaczeń na War­szawskich Spotkaniach Teatralnych nabierały nawet kwestie z "Popa­su króla jegomości" Grzymały-Siedleckiego. Potem przez kilka lat było nudno i chłodno, i oto znowu scena pragnie współbrzmieć z ży­ciem. I, o paradoksie, teatr prze­staje ludzi obchodzić. Intensywność i rozległość wydarzeń ostatniego półrocza, rozmiar kłopotów, wszyst­kie plagi gnębiące ludzi, a także chyba upadek wiekowej wiary w oczyszczające działanie sztuki, wszystko to sprawia, że gmachy teatralne świecą pustkami. No więc naprawdę, i niestety, zostaje tylko telewizja, na prawach niemal mo­nopolistycznych. Dlatego tyle o niej gadania, tak natrętne patrzenie na ręce, takie wszystkich wtrącanie się do, bądź co bądź, cudzego gospo­darstwa. Dlatego nie da się prze­cenić wagi takich przedstawień jak omawiane tu "Wesele", czy fatal­nych strat czasu społecznego po­chłanianego przez mielizny progra­mowe, które szeroka łachą rozkła­dają się w polskiej telewizji.

"Wesele" Kulczyńskiego wzięło sobie za patrona Sierpień roku 1980. Przed tą sztuką-konfesjonałem spo­wiadało się i słuchało spowiedzi wiele generacji Polaków, i każda z nich odnajdywała znaki swego czasu, swej odrębności i historycz­nej wspólnoty. Nie ma w literaturze drugiego takiego dzieła teatralne­go, które by tak wiele i tak wier­nie mówiło o naszej kondycji... Bo takie dymy po nas chodzą i cho­dzą, i zbieramy się w kupę, zbiera­my, i jakby przyszło co do czego, i tak się w każdym z nas coś zbie­ra, i co się komu w duszy gra, i czytamy gazety... I swawolimy, i za kosy łapiemy, i kończymy w cho­cholim tańcu. Ona lubi te poety, ona nawet chłopy lubi...

Teatromani pamiętają wiele świetnych przedstawień dramatu Wyspiańskiego. Był i wielki film Andrzeja Wajdy. W telewizji reży­serował był "Wesele" Adam Hanu­szkiewicz, a potem Lidia Zamkow. TV pozwała na to, na co nie mógłby się zdobyć żaden stacjonarny teatr. Daje możność zgrupowania wybit­nych aktorów. Skorzystał z tego Jan Kulczyński. I dlatego nazwałbym jego przedstawienie przedstawie­niem wybitnych sekwencji. Wybit­nych scen aktorskich. Mnie to wy­starcza. Przelećmy zresztą wzro­kiem po afiszu: Antonina Gordon-Górecka, Zofia Kucówna, Anna Seniuk, Jadwiga Jankowska, Gustaw Holoubek, Franciszek Pieczka, Krzysztof Chamiec, Piotr Fronczew­ski, Zbigniew Zapasiewicz, Wojciech Psaoniak, Wojciech Siemion, Jan Englert... Wystarczy? Wystarczy? Wystarczy.

Mam w tym spektaklu dwa swoje typy, żeby nie rozsnuwać szerzej kadzideł, a także nie wytknąć i pew­nych płaskości aktorskich. Jan En­glert i Wojciech Pszoniak. Pierwszy w roli Dziennikarza, drugi Poety. Porównuję je z odpowiednikami w filmie Wajdy. Tam Dziennikarz, zresztą w wykonaniu Pszoniaka, prowincjonalny pisarzyna wierszó­wek, biedny i zgorzkniały; tu, chcia­łoby się powiedzieć, artysta na­brzmiały bólem piołunnym. Tam Poeta, w interpretacji Andrzeja Ła­pickiego, salonowiec bałamucący narodowo; tu jakby poruszyciel sumienia i najgłębszych uczuć. Bo zanurzeni jesteśmy teraz w innym, boleśniejszym czasie historycznym niż przed ośmiu laty, gdy powsta­wało tamto filmowe. "Wesele". Znakomite więc były kreacje Englerta i Pszoniaka; Szczególnie mnie cie­szy powrót Englerta do ról odpo­wiadających jego świetnemu talen­towi.

A przedstawienie odbyło się równo w osiemdziesiąt lat po kra­kowskiej prapremierze, na której hrabia Tarnowski trzasnął drzwia­mi swej loży w Teatrze im. Sło­wackiego. Po którym odwrócił się od Wyspiańskiego Pan Młody czyli Lucjan Rydel, na którego żalił się Wyspiański: "Lucek mówi, że mi pyski zbije za Haneczkę, a ja pan-nie Haneczce w niczym nie chciałem ubliżyć". Gdyby teraz Lucek żył...

W przedmowie do spektaklu Ste­fan Treugutt przypomniał - kto to pamięta! - że weselisko na Bronowicach odbyło się w listopadzie 1900 roku, przedstawienie właśnie 16 marca 1901, a książka - słuchaj­cie - wyszła z druku mniej więcej miesiąc później. Teraz próby w tea­trze trwają dłużej niż wtedy napi­sanie, zrealizowanie i wydrukowa­nie dramatu. A przecież ledwo parę lat później do podkrakowskich Węgrzców Karol Frycz szedł pie­chotą, by odwiedzić śmiertelnie chorego poetę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji