Artykuły

Szajna zabija Büchnera

"ostatni tancerze zdjęli maski i przypatrują się sobie śmier­telnie znużonymi oczami" (Büchner, Leonce i Lena)

Wreszcie Buchner w Warszawie. Wprawdzie ani "Woyzeck", ani "Śmierć Dantona" lecz tyl­ko "Leonce i Lena". Czy rzeczywiście tylko? Jedna z najświetniej­szych komedii niemieckiej litera­tury, może najświetniejsza. Roman­tyczna i antyromantyczna zarazem, kulminacja i przezwyciężenie ro­mantyzmu. Tendencje wielkiego okresu doprowadzone do szczytu, z którego już widać początek czegoś, oo uświadomi się dopiero w następ­nym stuleciu. Krytyka języka,jako temat: rozkład bohatera literac­kiego, który nie potrafi już utożsa­mić się z sobą; dialog, w którym kwestie nie spotykają się, lecz mó­wione są jakby "obok siebie" - cechy uważane za właściwość dzi­siejszej awangardy. I ten sam kli­mat zachwiania wartości, relaty­wizmu, obejmującej wszystko iro­nii. Komedia napisana przez autora o wybitnym poczuciu tragizmu, jak wszystkie wielkie komedie literatu­ry światowej.

Bohater, który chce oderwać się od siebie, jak u Kafki, jak u Frischa, jak u Mrożka. O, gdyby raz jeden spojrzeć na siebie z góry! Och, móc być kimś innym! Choćby przez chwilę. Poczucie niedosytu, pustki, czczości, dewaluacji bodź­ców. W jckiej butli, do licha, zam­knięto wino, które mogłoby mnie dzisiaj upoić?. Romantyczny, egzal­towany kult śmierci i umierania, ale w cudzysłowie, nie na serio, jako styl. O, miłość zamierającą pięk-' niejsza jest od tej. która rozkwita. Adio, adio, ślicznotko moja, umiłu­ję ciebie umarłą. Zło i dobro rozu­miane jako wartości umowne, nie­wiążące. Ach, diabeł istnieje tylko dla kontrastu, abyśmy rychlej po­jąć mogli, te coś tam dzieje się na niebie. Ideał romantycznej ko­chanki, sparodiowany przez dopro­wadzenie do kulminacji. Wspaniałe przeciwieństwo: niebiańsko głupkowate oczy, bosko naiwne usta, idio­tyczny grecki profil, duchowa ni­cość w bezdusznym ciele. Roman­tyczny "weltschmerz", jako poza,w cudzysłowie.Nachodzi mnie straszna myśl:przypuszczam, iż spo­tyka się ludzi, którzy są nieszczęśli­wi, nieuleczalnie nieszczęśliwi,tyl­ko dlatego, że istnieją. Los jako przypadek, ale przypadek kierowany przez błazna. Śmiech mnie porywa, śmiech mnie porywa. Ich wysokości złączone trafem, tra­fem przypadły sobie do serca. To materiał na komedię pełną stylu; romantyczną i antyromantyczną zarazem; historyczną i aktu­alną; ironiczną a jednak trochę na serio; uświadamiającą niespodzie­wane zbieżności dziewiętnastowiecz­nego autora z awangardą współ­czesną - w typie wrażliwości, w poczuciu humoru, w koncepcji za­bawy w teatrze. Co zrobił z tej niezwykłej komedii Teatr Drama­tyczny w Warszawie? Nie zrobił z niej nic, nim bowiem przystąpił do pracy, Buchner został zamordowany przez scenografa.

Szajna zabił Buchnera. Zabił go już przez samą swoją koncepcję scenogra­fii, która tylko dzięki nieporozumie­niu zyskała nazwę "nowoczesnej". Nasz awangardysta jest w rzeczy sa­mej strasznie staroświecki, prawie anachroniczny. Anachroniczny mia­nowicie w pojmowaniu scenogra­fii jako sztuki autonomicznej, nie liczącej się z tekstem, a nawet wobec niego nadrzędnej. Szaj­na wyżywa się w teatrze jako ma­larz, tworząc quasi taszystowskie kompozycje same w sobie, często zresztą interesujące. Wyżywa się właśnie jako malarz, a nie jako "plastyk uniwersalny", jakiego po­trzebuje teatr. Ma wrażliwość na kolor, ale nie ma wrażliwości na materiał, na bryłę. Wszystko jest kolorowe, ale jednocześnie mono­tonnie szmaciane, tandetne, niezróżnicowane w fakturze. Sprawia to wrażenie "ubogiego przepychu", koloru samego w sobie, który nie chce się "zmaterializować".

Ta anachroniczność Szajny jako scenografa uświadamia się zwłasz­cza na tle "nowej fali" jaka po­jawiła się w ostatnich latach. Cy­bulski, Krakowski, Zachwatowicz, Starowieyska, Swinarski, potrafili dowieść, że rozumieją scenografię jako sztukę funkcjonalną, podpo­rządkowaną działaniu scenicznemu, wyprowadzoną niejako z tekstu, a nie będącą przecież jego ilustrac­ją, lecz raczej uzupełnieniem i ko­mentarzem. Na tym tle Szajna stał się właśnie wyzywająco przestarza­ły, i jakby opóźniony. Istotne jest jednak, że Szajna w wypadku, który omawiamy, manifestuje się jako malarz nie tylko niezależnie od teatru, ale przeciwko teatrowi. Jego dekoracje do Buch­nera nadają sztuce kameralnej ska­lę monumentalną. Teatr Drama­tyczny użył absurdalnie do "Leonce'a i Leny" wielkiej sceny; Szajna jeszcze ją powiększył. Zamalował horyzont obrotowej sceny taszystowskim kamuflażem i dał wszy­stkim niemal postaciom kamufla-żowe kostiumy. Sylwety ginęły w tle, gest przestawał być w ogóle do­strzegalny, akcją sceniczna przy­pominała jesienne manewry żołnie­rzy ubranych w panterki. Jest to porównanie łagodne, Szajna bowiem postanowił ośmieszyć swoje posta­cie, pokazać, że jest inteligentniej­szy od Buchnera i uprzedzić nieja­ko jego koncepty. Rozumie go za szybko, można by powiedzieć, para­frazując Gide'a. Szajna za szyb­ko zrozumiał Buchnera, ośmieszył postacie, nim zdążyły przemówić, co odebrało komedii Buchnera wszelki niemal sens. Oczywiście, że tu wkroczyć powinien reżyser; Wanda Laskowska uważała widocznie taką plastyczną antycypację za możliwą. Otóż, jeśli rozumie się tekst Biich­nera, nie jest ona możliwa. Działa tu estetyczne prawo kontrastu; nie można ośmieszyć błazna, ale moż­na ośmieszyć króla, etc.

Szajna nie ograniczył się do sa­mej wizji malarskiej; miał wiele pomysłów technicznych i z żadnego nie zrezygnował. Spod sufitu spły­wało na scenę monstrualne loże; nad sceną chybotały się emblema­ty rąk z wyciągniętym palcem. A przecież reżyser nie chciał mieć, jeśli można się domyśleć jego in­tencji, ani opery buffo, ani cyrku, ani nawet comedii dell' arte. Zabi­ty przez scenografa Buchner był już nie do uratowania dla aktorów. Zu­pełnie nijako zagrał Leoncea tak inteligentny aktor jak Fetting. Od początku nie wiedział, jaką postać gra i do końca nie wiedziała tego publiczność. Ośmieszony przez sce­nografa, Dzwonkowski potrafił być chwilami śmieszny sam z siebie; ogromny sukces kłopotliwej sytuacji. Czyżewska dała się zapamię­tać z powodu trzech zdań, wypo­wiedzianych w tonacji schodzącej w dół, z wielkimi cezurami, z doj­rzałą doskonałością: I dla oczu znu­żonych wszelki blask zbyt kłujący, i dla warg znużonych wszelki od­dech zbyt ciężki,a dla uszu zmę­czonych wszelkie słowo próżne.

Buchner jest w Warszawie, a tak jakby go nie było. Zmarnowano świetną okazję artystyczną. W obli­czu tej pomyłki warto przypom­nieć inscenizację Leonce'a i Leny jaką na tegorocznym festiwalu ka­liskim pokazała Teresa Żukowska. Środki, jakimi rozporządzała w Ko­szalinie młoda reżyserka były znacz­nie skromniejsze. Ale Koszalin mo­że powiedzieć, że widział Buchnera, a nie Szajnę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji