Artykuły

Taka sobie sztuka kostiumowo-ludowa z wódką

"WIDZĘ się w jasnym po­koju - godzina po połu­dniu... dzwonek... otwie­ram i wchodzi, nie wcho­dzi - wpływa postać p. Stanisława... - Co się panu stało? - pytam. - Krzywda... skrzywdzić mnie chcą... niech mnie pani ratu­je... na trzy dni przed przedstawie­niem aktorka (Maria Przybyłko - przyp. red.) odrzuca mi rolę Młodej, przykrymi słowami rani mnie... Proszę zaraz ze mną na próbę - rolę przyniosłem - sztukę pozna pani na próbie... Poszliśmy..."

Tak wspominała Wanda Siemaszkowa wizytę Stanisława Wyspiań­skiego w swoim domu na trzy dni przed prapremierą "Wesela" w kra­kowskim Teatrze Miejskim (dziś im. Słowackiego). Siemaszkowa to pierw­sza Panna Młoda w scenicznych dzie­jach dramatu.

Mija 80 lat od historycznej daty - 16 marca 1901 r. Przedstawienie, jak żadne inne obrosło w legendę i plot­kę, wydano tomy wspomnień, ocen krytycznych, relacji ze skandali to­warzyszących premierze. Chcemy dziś, z okazji wielkiej rocznicy teatru narodowego, przypomnieć kilka szcze­gółów, anegdot, ciekawostek.

Zaczęło się tak. 15 lutego 1901 ro­ku Józef Kotarbiński (dyr. Teatru Miejskiego) otrzymał liścik od Wys­piańskiego (oryginał reprodukujemy obok):

"Wielmożny Panie Dyrektorze! Będę mógł odczytać sztukę nową w niedzielę, jutro wieczór wstą­pię do teatru i moglibyśmy umó­wić godzinę dla czytania. Dzisiaj podaję wiadomość stosownie do umowy".

NIEDZIELĘ 17 lutego zapamiętała Lucyna Kotarbińska, żona dyrektora. "Wszedł cichy, skromny, nikły, blady zawsze jak opłatek, prawie bezcielesny, duch prawie - Stanisław Wyspiań­ski, trzymając trochę żółtych kartek w ręku, kartki rozłożył na stole i zaczął czytać. Głos miał cichy, mę­czył się... Czuliśmy oboje że się tu coś dzieje, że odbieramy jakieś wra­żenia pierwszorzędne, jedyne, niezro­zumiałe może jeszcze, ale niebywałe... Józef zapalił się, od razu zdecydował się wystawić sztukę..."

Świadkowie prób w Teatrze Miej­skim relacjonowali. Karol Frycz: "Zapytałem go (Kotarbińskiego - przyp. red.) w czasie czwartkowej próby (premiera miała się odbyć w sobotę), jakie wróży powodzenie sztuce.

- Nie można przewidzieć - od­powiedział. - Taka sobie sztuka kostiumowo-ludowa, przyjęcie coś - tego z wódką... Może pójść parę razy".

Adam Grzymała-Siedlecki: "Po sa­lonach i redakcjach krążyła sieć je­go (Kotarbińskiego) czy rzekomo je­go, niefortunnych wypowiedzi o sztuce, jak na przykład: ,,utwór w gruncie rzeczy błahy, ale godny wy­stawienia, bo zwalcza zgubne skutki alkoholizmu"'. - Walka z alkoholiz­mem ... aktorów, była zawsze osiod­łanym konikiem Kotarbińskiego... Je­stem pewien, że zdanie, w takim zwłaszcza uproszczonym brzmieniu, nie mogło wyjść z ust Kotarbińskie­go. Mógł nie pochwycić istotnego sensu sztuki, mógł się błąkać w tekście, ale od tego stanu rzeczy do bredni antyalkoholowej droga zbyt daleka... Co natomiast można przypuszczać? Przede wszystkim to, że nowa ta sztuka Wyspiańskiego nie zachwyciła go tak, jak poprzednio... "Warszawianka".

Tym większa, jak się podkreśla, zasługa Kotarbińskiego, że podjął ry­zyko, bez wiary w powodzenie. Już nazajutrz po premierze dyr. Kotar­biński zastanawiał się z aktorami jak uczcić Autora: Moi drodzy! Je­steśmy świadkami... odtwórcami ar­cydzieła, bo przyszła oto chwila osobliwa...

PIERWSZA próba czytana od­była się 4 marca. Premierę znaczono początkowo na 8 marca, ale "dla lepszego opra­cowania ról przez artystów" została odłożona na później...."Mię­dzy 4 i 10 marca aktorzy uczyli się ról... W poniedziałek 11 marca za­częto próby na scenie, a Spitziar kończył malować dekorację. ...15 marca odbyły się dwie próby gene­ralne, a nazajutrz - premiera. Po sześciu próbach".

Władysław Ryszkowski, aktor i re­żyser; pod pseudonimem Janczewski grał Muzykanta: Była to pierwsza czytana próba widziana przeze mnie na scenie krakowskiej... Aktorki i aktorzy obsiedli gęsto stoły ...Czytał sam Wyspiański ...monotonnie ...W miarę czytania widoczne było, że skupienie się rozłazi, a im dalej w czytanie, tym więcej rozłazili się chyłkiem aktorzy i aktorki po kątach. Coraz mniej ludzi słuchało, coraz raz większa nuda opanowywała słuchających".

Później, gdy "Wesele'' zdobyło nie­spotykany sukces, aktorzy twierdzili, że od pierwszej chwili byli za­chwyceni, że uczyli się ról "niejako na klęczkach".Ale naprawdę było inaczej. Wspo­minają o tym Adam Grzymała-Siedlecki. Karol Frycz, Władysław Ryszkowski. Po Krakowie krążyły różne docinki pod adresem autora, pochodziły najczęściej od Bolesława Zawierskiego - Pana Młodego. Wło­dzimierz Sobiesław - Gospodarz mawiał: "W tej sztuce może nawet tygrys przejść przez scenę i nikogo to nie powinno zdziwić, ciągle też powtarzał: Nic nie rozumiem... ga­dam jak Piekarski na mękach".

Kazimierz Kamiński był przejęty rolą Stańczyka: "Rola nieduża, ale bardzo trudna, bo to nie żywy czło­wiek, lecz duch". Józef Popławski - Chochoł skarżył się, że w "Skarbie" Staffa kazano mu grać kieliszek, w "Zawiszy Czarnym" Tetmajera - minerał, a w "Weselu" ma udawać słomę i nie wie, jak słoma gada.

Karol Frycz wspomina, jak na jednej z prób Adolf Walewski, reżyser "Wesela" "chodził w kółko drobnym kroczkiem za Wyspiańskim i... prosił: Choć troszkę czerwonego światła dla większego efektu". Wy­spiański bąknął :"To jest i tak dość efektowne".

16 MARCA, w sobotę odbyła się premiera. Wzbudził entuzjazm, oszołomienie, wstrząs wśród publiczności, choć nie brakło obrażonych i oburzo­nych. Najbardziej się obraził Lucjan Rydel. Jak wiadomo, to jego we­sele w Bronowicach uwiecznił Wy­spiański, nie szczędząc złośliwości uczestnikom biesiady.

Większość recenzji była pozytyw­na. Ale zdarzyły się i gafy. Ogólnie znana jest ta, popełniona przez Wła­dysława Prokescha w pochlebnej zresztą recenzji. Przypomnijmy: "Rozlegają się dźwięki weselnego oberka (mowa o finale - przyp red.) i w jednej chwili pełen grozy, nastrojowy obraz poprzedni zmienia się w wesołą, barwną scenerię we­selną. Ponura wizja poety rozpry­skuje się jak bańka mydlana..."

Inna gafa, mniej znana, wyszła spod pióra bardzo poważnego kry­tyka Włodzimierza Spasowicza. Na­pisał tak: "Z tych uchybień i nie­porozumień wywiązuje się pociesz­ne imbroglio, wodewilowa farsa itd. Cały trzeci akt sztuki pozbawiony jest głębszej treści, ale niezmiernie zabawny i komiczny... mamy przed sobą nie arcydzieło, lecz tylko ślicz­ne bawidełko".

Na zakończenie oddajmy głos Wy­spiańskiemu, w błahej, ale typowej w tamtych czasach sprawie (z listu do dyr. Kotarbińskiego, 23 marca 1901).

"Wesele" jest to dramat, na któ­rym Kochany Dyrektor nie traci, teatr bywa wysprzedany, pełno jest ludzi... więc nie nadużywam teatru, jeśli chcę od wieczora 100 złr.. bo dla mnie to teatr zrobić może, bo jest tym razem warto".

Chyba było warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji