Starosta nawrócony
Taki mógłby być tytuł spektaklu skomponowanego z "Powrotu posła" Niemcewicza, "Dowodu wdzięczności narodu" Bogusławskiego i publicystyki oświeceniowej. ,,Rzecz o Maju" to tytuł zniechęcający i nieadekwatny do zawartości, jest to bowiem rzecz o Polakach, skomponowana w kategorii uniwersum: jacy byliśmy, jacy jesteśmy, i przez pewien - może nawet długi - czas będziemy.
Wojciech Boratyński - autor scenariusza, reżyser i inscenizator - uniknął rzeczy najgorszej - okazjonalnej składanki mentorskiej. Zebranej materii nadał żywą dramaturgię według prawideł teatralnych, dzięki czemu przedstawienie nie nuży, a raczej żywo wciąga widza w intrygę. Postaci zarysowane są klasycznie, intryga jest przewrotna, cała kompozycja w dobrym smaku. Oczyściwszy obie ramotki literackie z naleciałości gadulstwa, scenarzysta wzbogacił je intelektualnie i historycznie. Resztę powierzył talentom i żarliwości w y k o n a w c ó w.
Tu już nie może być tak jednoznacznej oceny, nie wszyscy bowiem aktorzy dostali gatunkowo najlepszą materię, nie wszyscy umieli ja spożytkować. Premierowe "sypnięcia" tekstowe spiszmy na konto tremy, spójrzmy na sarmatów. Najprzedniejszym z nich jest EDWARD KUSZTAL w roli Starosty. Ośmieszany przez wieki w szkołach (Starosta, nie Kusztal), doczekał się rehabilitacji, jego tyrady są przerażająco racjonalne i logiczne - czas dzisiejszy tak je ukształtował. Z tego Starosty można się śmiać, ale trzeba go uważnie słuchać! Kusztal tak zawładnął sceną, że nie ma właściwie protagonisty. Nie jest nim ani safandułowaty z pozorami rozwagi Podkomorzy, kreowany przez ZDZISŁAWA NOWICKIEGO, ani Nieznajomy - neoromantyk z innej epoki, filozoficzno-nastrojowy mentor w pelerynie godnie zwisającej z barków JANA MATEUSZA NOWAKOWSKIEGO. Jest to pewne urozmaicenie - i nic więcej. Brawurowo, ale bez szarżowania, zagrał Szarmanckiego LESZEK JANCEWICZ, nawet przeobrażenie fircyka w patriotę nabrało cech prawdopodobieństwa. Więcej można było oczekiwać po ANNIE SKAROS w roli carycy Katarzyny, zarysowanej, niestety, bardzo szkicowo. Natomiast panie JANINA UTRATA i EWA RĄCZY z wdziękiem i przekonująco prowadzą perypetie rodzinno-matrymonialne. Znacznie okrojono postać Starościny, stąd REGINA REDLIŃSKA zrobiła to co było możliwe do zrobienia - pięknie symulowała migrenę i dała się nosić innym. Wielki temperament (nie po raz pierwszy na tej scenie) ujawniła BEATA ZWIERZCHOWSKA. Pozostali wykonawcy odegrali ważną role w inscenizacji, a jest to komplement.
Uroda tego spektaklu tkwi bowiem w malowniczej inscenizacji. Przesłanie ideowe nie trafiałoby tak głęboko, do widza, gdyby nie wizja malarska reżysera, i scenografa. RYSZARD KUZYSZYN, nie tylko bezbłędnie zaprojektował kostiumy, w sposób oszczędny, niemal symboliczny zaprojektował także wnętrze z pękniętym orłem. Także muzyka TADEUSZA KOCYBY szlachetnie wzbogaca nasze wzruszenia i doznania. Walory inscenizacyjne wzięły górę nad aktorstwem - pod tym względem nic się nie zmieniło w kieleckim teatrze z nastaniem nowej dyrekcji Może w planowanych sztukach kameralnych proporcje się odwrócą? Trudno dziś zbilansować "ubytki" i "nabytki" aktorskie, nie wydaje się jednak, żeby teatr został dotkliwie zubożony. Premiera, przygotowywana w trudnych warunkach i w pośpiechu, znajdzie uznanie u widzów, jest to bowiem spektakl krzepiący, opowiadający z pogodnym humorem o ludziach różniących się postawami życiowymi, ale w gruncie rzeczy dobrych. A tego nam dzisiaj bardzo potrzeba.