Artykuły

Mądra bajka dla dorosłych

Jakże wyprzedził swój czas Büchner. Przedwcześnie zmarły w wieku 24 lat wielki pisarz i rewolucjonista, stworzył tych kilka dzieł, które pozostawił potomnym, w latach trzydzie­stych zeszłego stulecia. A przecież brzmią one tak,jakby napisano je w sto lat później. Jeszcze dziś surrealistyczny humor, nieoczekiwane skojarze­nie, zaskakujące powiedzenia bohaterów Büchnera, są nie­kiedy za trudne dla współcze­snego widza i dopiero część publiczności dojrzała do pełne­go odbioru ich walorów. Tym wyżej cenią je pisarze, reżyserzy, twórcy. Znajdują w "Śmier­ci Dantona", "Woyzecku", czy "Leonce i Lenie" materiał od­powiadający całkowicie ich dzisiejszym gustom i poszukiwa­niom. Alban Berg, jeden z twórców muzyki dwunastotonowej, napisał na podstawie "Woyzecka" swą słynną operę; "Śmierć Dantona" grają liczne teatry niemieckie i nie tylko niemieckie. Wysoko cenił twór­czość Büchnera Brecht, o wy­stawieniu "Leonce i Leny" my­ślał Leon Schiller.

Dziwna to komedia. Napisał ją Büchner na rok przed śmier­cią i jest to jego najdojrzalszy, najlepiej skomponowany utwór.

Był rewolucjonistą, autorem słynnego "Gońca Heskiego", gwałtownego manifestu prze­ciw wszechwładzy feudalnych książąt i władców, którzy rzą­dzili wtedy dziesiątkami księstw w rozdrobnionych Niemczech i wiele dowcipów na temat gra­nic państwa, które zobaczyć można z okien pałacu, na te­mat stosunków, panujących w tych małych państewkach, od­nosi się w "Leonce i Lenie" właśnie do tych kraików; Büchner widział ich makabryczną śmieszność. Był wściekłym tamtych czasów, gniewnym, młodym człowiekiem i wy­śmiał do imentu w swojej ko­medii zarówno owego króla w szlafmycy, jak i jego dorad­ców, owych członków Rady Stanu, którzy byli tylko kró­lewskimi lokajami, Kaznodzie­ję, Wójta i innych notabli. To jeden nurt tej romantycznej komedii, w której można zna­leźć niejedną wspólną cechę ze stylistyką poetyckiej ironii Słowackiego, a szczególnie "Fantazego".

Ale podobnie, jak w dziełach autora "Horsztyńskiego", jest w "Leonce i Lenie" także dru­gi nurt: refleksyjny, filozoficz­ny i smutny. Wtedy komedia staje się gorzka, mądra, filozoficzna bajka jest już tylko o krok od tragedii. Gorycz ta sku­pia się w osobie księcia Leonce. Nietrudno domyślić się, że autor włożył w usta tej posta­ci wiele własnych myśli i roz­ważań. Leonce - to porte-parole Büchnera. Widzi całe zło i bezsens otaczającego go świa­ta, jest znudzony pochlebstwa­mi dworaków, przerażony per­spektywą objęcia rządów po swym ojcu, obojętny nawet na amory swej kochanki. To Ham­let dziewiętnastego wieku, ktoś bardzo bliski Fantazemu i Szczęsnemu z "Horsztyńskiego", choć mniej tragiczny, bardziej ironiczny od nich. Do tego nurtu należy też błazen Valerio, który przywędrował do tej komedii prosto ze sztuk Szekspira.

Obmierzł Leonce'owi świat, w którym żyje. Nie chce się że­nić wedle wyboru swego ojca. Ucieka w dal. I tam właśnie spotyka Lenę, która także usi­łowała umknąć swemu losowi. Pokochali się, jako zwykli lu­dzie, ale kiedy zaślubiono ich, jako przyszłą parę królewską, zdali sobie sprawę, że ich oszu­kano. To świat ich okpił zmu­szając do kompromisu z ży­ciem. Znika uśmiech szczęścia, który na krótko zagościł na twarzy Leonce'a. Kompromis zmusi go do zgody z panujący­mi obyczajami. Będzie rządził, jak jego ojciec, będzie miał swoje kłopoty i swoje przyjem­ności, swoich pochlebców i swoich wrogów. Skończył się krótki czas romantycznych ma­rzeń i romantycznych porywów. Życie jest silniejsze od niego, życie go przydusiło. Na jego wargach pojawia się gorzki, ironiczny uśmieszek, zamiast uśmiechu szczerej, beztroskiej radości. Wszystko wraca do normy. Świat odzyskał swoje prawa, Leonce nie wyrwał się na wolność, mieszczańskie szczęście małżeńskie nie bę­dzie jego szczęściem. Skończy­ły się lata mrzonek, zaczyna­ją się lata obłudy.

Wyreżyserowała sztukę WANDA LASKOWSKA, trafnie rozłożyła akcenty, wydobyta to, co w tej komedii jest - w jej rozumieniu - najważniejsze. W komediowej konwencji z pogranicza realności i groteski grali zabawnie swe role: ALEKSANDER DZWONKOWSKI (nieprzeparcie śmieszny,jako Król), CZESŁAW KALINOWSKI (bardzo komiczny Przewodniczący Rady Stanu), MIECZYSŁAW STOOR (Kaznodzieja), STEFAN WRONCKI (Mistrz ceremonii), STANISŁAW GAWLIK (Wójt), ELŻBIETA OSTERWIANKA (Guwernantka), ZDZISŁAW LUBELSKI (Ochmistrz z ryżą czupryną sterczących wło­sów), MARIAN TROJAN i JÓZEF DURIASZ (Lokaje). Romantyczną zadumę, filozoficzną refleksję ład­nie oddał w roli księcia Leonce EDMUND FETTING. Humor błaz­na Valeria przekazał WOJCIECH POKORA, któremu brakło może tylko poetyckiej liryki, tkwiącej także w tej bogatej postaci, kom­pensował ten brak akrobacją. Pięk­ną, mądrą Leną była ELŻBIETA CZYŻEWSKA, ponętną Rozettą - JOANNA JEDLEWSKA. Pięknie brzmi przekład STEFANA NAPIERSKIEGO. Dobrą muzykę skom­ponował do spektaklu WŁODZI­MIERZ KOTOŃSKI. Odrębny problem stanowi sceno­grafia JÓZEFA SZAJNY. Tym ra­zem operuje surrealistycznymi ele­mentami (wielka ręka z wycią­gniętym palcem itp.), oraz kompo­zycjami w stylu taszystowskiego malarstwa, barwnymi plamami,maskami. To prawdziwy wybuch malarskiej i scenograficznej wyo­braźni. Inna sprawa, czy właśnie "Leonce i Lena" mogła i po­winna stać się pretekstem do takiego popisu scenografa, czy jest to dekoracja funkcjonal­na, czy oddaje dobrą przysługę sztuce? "Leonce i Lena" jest bajką - to prawda. Jest także komedią fantastyczną, poetycką - więc wszystkie chwyty, wszystkie najbardziej fantasty­czne pomysły powinny być tu dozwolone. Tylko, że ta bajka jest z pianki, a nie z kamie­nia. Już wymiary sceny Teatru Dramatycznego wydały mi się za duże w stosunku do intym­nego, przyciszonego, pełnego refleksji tonu Büchnera. Ta sztuka zyskałaby na pewno na małej scenie. A w dodatku przytłaczają ją dekoracje Szaj­ny. Jest w tym przebraniu za ciężka, za mało w niej wdzię­ku, za mało humoru, dowcipu i to nuży chwilami widzów. Można by powiedzieć, że tym razem nie ma dobrego, która by sztuce na złe nie wyszło. Za mało jest w tym przedsta­wieniu migotania iskierek i og­ników, za dużo fajerwerków i sztucznych ogni, słowa zaś to­rują sobie z głębi ogromnej sceny drogę do widzów, za­miast przeskakiwać przez ram­pę, jak białe pingpongowe pi­łeczki. Intelektualna zabawa zamienia się w widowisko ładne, okazałe, ale trochę za chłodne, wyprane z poezji, lekkości i uroku. Najmocniejsze atuty Büchnera docierają więc tyl­ko w części do widzów. Wciąż jeszcze czekamy w Warszawie na Buchnera prawdziwego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji