Artykuły

Z pamiętnika pensjonarki (II)

Ponieważ jeden z dawnych absztyfikantów wyraził swój niekłamany zachwyt nad długością zdań, które wypływają spod mych nieskażonych pracą palców, pragnę nadal sprawiać mu przyjemność - na odległość, mój złoty, na odległość - i brnąć w opisy burzliwego życia uczuciowego, w bolesną literaturę pożądania, w dramatyczne zwroty akcji, w mrożące krew w żyłach historie namiętności, nieokiełznanych żądz, gier o dominację, okrutnych podstępów, niemożliwych do oddania w formie graficznej konstelacji trójkątnych, czworokątnych, pięciokątnych i innych - pisze Anna Wakulik.

Pragnąć jednak sobie mogę. A rzeczywistość wygląda tak, że życie me płynące tej wiosny smętnie niczym zwłoki w Wiśle to nawet nie "Klan", to coś znacznie mniej ekscytującego, to może te momenty "Klanu", które dzieją się pomiędzy sfilmowanymi scenami.

Świt, poranek, szara nędza prekariatu. Ach, myśli sobie jego wrażliwa uczuciowo członkini, gdy podczas przeciągania się w barłogu jedna bezproduktywna minuta przeradza się niepostrzeżenie w drugą, gdy każda sekunda bezlitośnie podkreśla, że owa członkini nie robi PKB, że nie ma wkładu w rosnący dobrobyt społeczeństwa - ach, myśli więc sobie, a dlaczegóż to nie jestem urzędniczką z urzędu? Dlaczego nie jestem członkiem zarządu? Dlaczego nie komornikiem? Dlaczego nie zarabiam gdzieś tego grubego hajsu, którego nie mam kiedy wydawać, dlaczego nie wpadłam w pracoholizm, by zapomnieć, że nie ma w życiu mym innych namiętności, dlaczego nie zagłuszam w sobie strachu przed śmiercią za pomocą czynności przynoszących zysk, dlaczego już dziś mogę mieć pewność, że nie obudzę się w wieku siedemdziesięciu lat, kiedy słodcy potomkowie moi rzekną "sorry, chcę być homohipisem w Maroku, spal te pieniądze, co mi je chcesz podarować", a ja będę już za stara i na podróż, i na tę miłość, co to sobie poszła w siną dal?

Aż tu nagle, do mej tyciej wynajmowanej mansardki pełnej romantycznych bibelotów i tajemniczych fetyszy, między poduszkę z Ikei a martwy ogryzek z przedwczoraj, przychodzi mi z odpowiedzią ona.

Czy wspominałam już, że ja, Helena Mniszkówna, kochałam w życiu miłością prawdziwą jedynie kobiety?

Któż to wgramolił mi się do łóżka, któż to leży na moim ponętnym wiadomo czym, któż to szepce mi do ucha słowa gorące, jakich nie szeptał mi nawet mój ostatni narzeczony, z którym do niedawna studiowaliśmy zapamiętale romanse i bankowość oraz stosunki międzypokoleniowe na uniwersytecie życia codziennego?

Sarah.

Saro, ach, Saro, zniszczyłaś mi życie jeszcze podstępniej i bardziej być może niż Agnieszka Osiecka! I niby jesteś jak jakiś przestarzały soundtrack, którego nikt na trzeźwo już nie słucha, a jednak. Co tu dużo mówić- czy ma się 15, czy 20, czy 30, czy (prawdopodobnie, potwierdzę za 23 lata, ale koledzy mówili, że tak) 50 lat, to kocha się Ciebie miłością pierwszą i nastoletnią, czyta się Ciebie, jak chłopcy czytają te nudne powieści "poszedłem w góry z Indianinem Iowa", a dziewczynki "i wtedy płomień pożądania wystąpił na jej lica"- cichaczem, że niby nie, że niby bardziej to interesuje nas Hegel w oryginale, a ta Kane to tak się zaplątała i w sumie tylko dla żartu wodzimy wzrokiem po zdanku "kochaj mnie albo zabij". I jak człowiekowi jest tak, że je, pije, oddycha i nic więcej, to myśli "co za żenada, Sarah, no co ty, chyba nie miałaś kredytów do spłacenia, ogarnij się". Ale niech tylko przyjdzie załamanko, niech coś wyrwie nas z kolein tych ponurych codziennego dnia, niech na przykład jakaś pani spojrzy na jakiegoś pana i zrozumie, że może za tego pana oddać wszystko- i bezpieczeństwo, i równowagę psychiczną, i małżonka- niech no tylko to się stanie, jakaś mała ryska na kolekcji zdjęć rodziny w portfelu, jakieś wyznanie "gdybym cię poznała siedemnaście lat temu, to byłyby twoje dzieci", niech no nagle spadnie na pracownika biurowego miłość albo nienawiść niczym rzeźbiona szafa dwudrzwiowa w rzeczywistości z plastiku i szkła - i już, Saro, przyznaje się podówczas, że tylko Ty człowieka rozumiesz.

Wyjątkowy seksapil tej autorki polega może na tym, że chociaż nie używa się dziś słowa "kocham"- to Sarka go użyje, na pohybel, i to dziesięć razy w jednym zdaniu; że chociaż twierdzi się często, że życie zbudowane jest z logicznych wypowiedzi oraz pełnych zdań- Sarka napisze sztukę z samego tylko skowytu, z samego płaczu, krzyku, szeptu, wszystkiego tego, co ukryte, schowane i wyciszone na okoliczność kapitalistycznego dnia pracy; że w jej sztukach nie mówi jakiś "mąż" albo "kobieta", tylko jakby jedna osoba, w której jest kilka osób; że jest małym dzieckiem, które jeszcze nie weszło w świat dorosłych, i ciągle dziwi się, że tak można: żyć, nie do końca żyjąc, zagłuszywszy w sobie między autostradą a sklepem te wszystkie wysokie C, z których również zrobieni jesteśmy; że bezczelnie opisze psychiczne zawirowania, samotność jak stąd do Pekinu, wstrząsy bolesne jak kanałowe leczenie siódemki, zmiany uczuć szybkie jak montaż teledysku. I zrobi to tak, że nie parskniemy śmiechem. Jest Sarah nieustannym niepokojem, chorągiewką frunącą w tę stronę, gdzie akurat wieje jakieś współczesne, skopane na dno podświadomości, uczucie.

I może właśnie teraz, kiedy w Polsce wiemy już, co to jest flat white i że jeśli zdecydujemy się poświęcić swoje jednorazowe życie na pisanie kodów, to zarobimy pieniądze, które następnie wydamy na psychologa - może teraz, prawie dwadzieścia lat po napisaniu, teksty Kane są od Sopotu po Zakopane czymś więcej niż piękną poezją chorej psychicznie samobójczyni.

Czytanie "Łaknąć" i "4.48 Psychosis" jest jak pójście na nabożeństwo do cerkwi albo, kieruję to do bardziej podatnych na jej wdzięki niż ja osób, do opery. Wchodzi się z tej lektury trochę jak z kościoła, gdzie wszystko śpiewane było na poważnie, o końcu świata i o piekle, o zbrodni i o karze, o miłości i o śmierci, i co prawda szybko trzeba przestawić się na tryb "gdzie ja zaparkowałam i czy zrobiłam przelew", ale jednak jakoś inaczej, jednak w głowie buczą basy, świdrują ją słodkie wokalizy upadłych aniołów, szepty, krzyki, jęki, piski.

I stoi się tak przez chwilę z otwartą buzią, jakby zobaczyło się to słynne katharsis, o którym tyle wszyscy trąbili na lekcjach polskiego, i wcale nie wiadomo, czy wszystkie wybory w życiu były słuszne, choć rozsądne, i nie ma się już przekonania, że wszystko jest tak oczywiste, jak się jeszcze rano, w korku, wydawało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji