Artykuły

Rok kulturalny w Łodzi

Co nam zostanie z roku 2005? Co pozwoli zabrać się w kolejne lata XXI wieku, a przed czym historia zatrzaśnie drzwi? W życiu kulturalnym Łodzi od dawna nie zdarzyło się tyle dobrego, co wcale jednak nie znaczy, że siła tego dobrego była w stanie pokonać całe zło. Ale i tak mijający rok ocenić wypada z satysfakcjonującym zadowoleniem - pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Triumf filharmonii

Najwięcej satysfakcji dostarczyła Filharmonia Łódzka, pnąca się po krzywej sukcesu coraz wyżej i wyżej. Z pewnością przyczyniła się do tego przeprowadzka - w grudniu 2004 roku, po kilkunastoletniej tułaczce, filharmonicy powrócili pod historyczny adres przy ul. Narutowicza 20. Początkowe duże zainteresowanie powściągliwi obserwatorzy tłumaczyli więc chęcią odwiedzenia nowego gmachu. Wszelako gdyby tylko o odwiedziny chodziło, filharmonia nie odnotowywałaby rekordowej frekwencji, a słuchacze nie domagali się powtórzeń koncertów. Apogeum, którego chyba nikt nie był w stanie przewidzieć, osiągnięto w listopadzie i grudniu, kiedy to w FŁ odbywało się po pięć koncertów tygodniowo (bywało, że dwa dziennie!). A więc jednak łodzianom brakowało miejsca godnego kontemplacji najbardziej abstrakcyjnej ze sztuk.

Dwa pozostałe, nie mniej ważne silne "punkty" filharmonii to jej dyrektorzy: naczelny Zbigniew Lasocki i artystyczny (od września) - Tadeusz Wojciechowski. Obaj w kilka tygodni ułożyli znakomity plan koncertów, który nie tylko jest realizowany, ale -jako się rzekło -przekraczany. Ogromnym sukcesem Lasockiego było porozumienie z dyrekcją Konkursu Chopinowskiego, co zaowocowało wspaniałym koncertem zwycięzcy tegorocznej edycji imprezy - Rafała Blechacza, i występem laureata W miejsca, fascynującego pianisty japońskiego Takashi Yamamoto.

Trudno nie dostrzec także stylu promocji, proponowanego przez Tomasza Bębna, dryfującego w kierunku najlepszych wzorców. To wszystko jednak najwyraźniej wciąż za mało dla opiekującego się filharmonią Urzędu Marszałkowskiego. W chwili gdy były minister kultury Waldemar Dąbrowski na listę narodowych instytucji kultury (współfinansowanych przez ministerstwo) wpisywał Filharmonię Białostocką i operę w Bydgoszczy, Stanisław Witaszczyk, marszałek województwa, krytykował zabiegającego o narodowy status dla kierowanej przez siebie instytucji Lasockiego za "wybieganie przed orkiestrę". Szczęśliwie nie zdeprymowało to dyrektora, który ponowił starania u nowego ministra - Kazimierza Ujazdowskiego.

Niejako na marginesie trzeba jeszcze dodać, że 90-letnia Filharmonia Łódzka im. Artura Rubinsteina jest drugą co do starszeństwa filharmonią w Polsce: jedynie warszawska Filharmonia Narodowa jest o pięć lat starsza.

W młodości siła

Również od kilku lat pogrążonemu w chaosie Teatrowi Nowemu rok 2005 przyniósł wiele dobrego, choć łatwo nie było. W styczniu konkurs na stanowisko dyrektora artystycznego tej sceny wygrał popularny aktor Jerzy Zelnik. Artysta wespół z Jerzym Michalukiem, dyrektorem naczelnym "Nowego", u schyłku sezonu wsławili się kompromitującą awanturą: obaj panowie składali publicznie deklaracje, iż gotowi są "zabrać zabawki i iść do innej piaskownicy"; na szczęście w porę dostrzegli, że nie noszą już krótkich spodenek i powrócili do dorosłości. A to zaowocowało zmaterializowaniem inicjatywy Zelnika, by zatrudnić w zespole wszystkich tegorocznych absolwentów Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi.

Ostatecznie aktorski skład powiększyło czternaście osób, z którymi udało się zrealizować dwa bardzo interesujące przedstawienia: "Bliżej" [na zdjęciu] Marbera w reż. Karoliny Szymczyk i "Chorobę młodości" Brucknera w reż. Ireneusza Janiszewskiego. Niestety, otwarcie sezonu 2005/2006 - "Poszaleli" według "Dam i huzarów" Fredry - okazało się kompromitującą porażką, jaka od lat nie była udziałem łódzkiej sceny.

W "Nowym" mieliśmy jeszcze jedno wydarzenie: jubileusz Marii Białobrzeskiej, która królowała w "Chłopcach" Grochowiaka, wznowionych z udziałem znakomitego seniora polskiej sceny - Emila Karewicza.

Kamyki w ogródku

W wydarzenia artystyczne obfitował także tegoroczny Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Ewa Pilawska, która jest dyrektorem festiwalu i Teatru Powszechnego (od lat organizatora tej imprezy) zaprosiła do Łodzi renomowane spektakle Starego Teatru ("Niewina" Loher w reż. Pawła Miśkiewicza) i Ateneum z Warszawy ("Król Edyp" Sofoklesa w reż. Gustawa Holoubka). Festiwal był też okazją do obejrzenia świetnego "Samobójcy" Erdmana w reż. Marka Fiedora (warszawski Teatr Dramatyczny). Nieoczekiwanie zabłysnął też Teatr im. Norwida z Jeleniej Góry, który pokazał piękne "Dialogi ze zwierzętami" Żelezcowa w reż. Krzysztofa Rekowskiego.

Popularny repertuar Teatru Powszechnego nadal poszukuje, pozwala żywić nadzieję, że w przyszłości uda się wyróżnić dwa nurty: ten poważniejszy i ten lżejszy. Kłopot jednak w tym, że aby realizować podobne ambicje, teatr .powinien dysponować drugą, kameralną sceną. Szkoda, że jak dotąd władze miasta (im podlega teatr) nie chcą dostrzec tego problemu. Koszt wybudowania drugiej sceny jest niewspółmierny z korzyściami, jakie moglibyśmy mieć wszyscy.

Kolejny kamyk do ogródka Urzędu Miasta Łodzi: traktowanie Teatru Muzycznego. Mówiąc niegrzecznie, niedobrze już się robi, gdy trzeba po raz enty pisać, iż magistrat będzie teatr remontował. Liczba wersji remontu, terminów jego rozpoczęcia, zbliża się powoli do liczby krzeseł chwiejących się na zdewastowanej widowni operetki. Ostatnie "przepowiednie" wskazują maj 2006 jako miesiąc rozpoczęcia inwestycji, ale jak będzie - czas pokaże. Jedyne, z czym wypada się zgodzić w kontekście obchodzącego jubileusz 60-lecia Teatru Muzycznego, to fakt, że tego teatru praktycznie nie ma.

Listek figowy

Niewiele więcej powodów do zadowolenia mają też władze samorządowe województwa, którym podlega m.in. filharmonia, Teatr Wielki, Teatr im. Jaracza i Muzeum Sztuki. Podpisanie z Ministerstwem Kultury umowy o współfinansowaniu Muzeum Sztuki (poprzedzone kompromitującymi targami, na których zresztą Urząd Marszałkowski stracił) jest zaledwie listkiem figowym, skrywającym mizerię działania tego urzędu.

Oprócz przytoczonej już wypowiedzi marszałka w kontekście filharmonii, w osłupienie wprawia bierna postawa władz wobec szansy, jaką było wpisanie do rejestru instytucji narodowych Teatru Wielkiego i filharmonii właśnie. Z niejasnych powodów wciąż nie jest rozstrzygnięty konkurs na stanowisko dyrektora Muzeum Sztuki (do czego zobowiązuje umowa z ministerstwem), trudno także pojąć, dlaczego zdecydowano się odwołać ze stanowiska dyrektora artystycznego opery Tadeusza Kozłowskiego, nie proponując w zamian żadnej kandydatury.

Na szczęście wszystko wskazuje na to, że Wojciech Skupieński, dyrektor Teatru Wielkiego, i Małgorzata Kowalska, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Marszałkowskiego, po dojściu do porozumienia o konieczności drastycznego ograniczenia współpracy z holenderską agencją teatralną, osiągną porozumienie i w przyszłości. Oby, dla dobra operomanów, rezultatem był rozsądny wybór na stanowisko dyrektora artystycznego: osoby gwarantującej nowoczesne myślenie o teatrze.

Na końcu, ale nie ostatni

Na listę tegorocznych sukcesów ze spokojem może wpisać się Teatr im. Jaracza. Kierujący od ponad dziesięciu lat sceną tandem: Wojciech Nowicki (dyrektor naczelny) i Waldemar Zawodziński (dyrektor artystyczny) dokumentują prawdziwość tezy, że w trwałości i kreatywności siła. No i oczywiście w doskonałym zespole aktorskim, spośród którego nie tylko Złotymi Maskami łódzkich recenzentów, ale i morzem nagród na rozmaitych festiwalach mogą pochwalić się: Małgorzata Buczkowska, Ireneusz Czop, Bronisław Wrocławski. Nie wypada też nie dostrzec znakomitego Kamila Maćkowiaka w brawurowym monodramie "Niżyński".

Sukcesy łódzkiego życia kulturalnego to także (a kto wie, czy nie przede wszystkim) znany już nie tylko w Polsce, ale i w Europie, Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Witold Knychalski, Maciej Okuński i Michał Merczyński kolejny raz wykonali tytaniczną pracę, prezentując w Łodzi wybitnych artystów w fascynujących dokonaniach. Spektakularnymi sukcesami festiwalu były w tym roku m.in. koncerty światowej sławy skrzypka Gidona Kremera, nieznanej u nas wcześniej izraelskiej wokalistki Noi i zespołu Rubinstein Quartet, czy projekcje kontrowersyjnych filmów Leni Riefenstahl oraz występy Teatru Derevo.

Zła sława, niestety, towarzyszyła ostatniej edycji Łódzkich Spotkań Teatralnych. Zamieszanie wokół występu teatru Suka Off obudziło w nieufnych podejrzenia o odrodzenie cenzury. Łodzi nie potrzeba więcej skandali, może warto więc, dbając o wizerunek miasta, pozwolić na artystyczną wolność w pełnym znaczeniu tego słowa.

Na koniec trzeba odnotować Festiwal Kultury Chrześcijańskiej, realizowany przez księdza Waldemara Sondkę na coraz wyższym poziomie i skupiający wielotysięczną publiczność, oraz Camerimage, który bez wątpienia cieszy się powodzeniem w środowisku operatorów filmowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji