Czarny romans
ADAPTOWANIE dzieł niedramatycznych dla potrzeb teatru bywa przedsięwzięciem ryzykownym; nie wszystko da się w teatrze "pokazać", nie każde, znakomite nawet, dzieło literackie cechuje się dostatecznym wewnętrznym napięciem dramaturgicznym, by stanowić rzeczywiście atrakcyjny materiał sceniczny.
Cóż jednak począć z dziełem literackim (na przykład powieścią), które i przez temat i "charakter" stanowi wymarzony materiał teatralny, pisane jest jednak w zupełnie innej konwencji gatunkowej? Wyjściem w takiej sytuacji może być zrobienie przedstawienia, które główny nacisk położy na atmosferę tekstu, na wewnętrzną konstrukcję postaci, wreszcie na filozoficzne i intelektualne przesłanie dzieła, mniejszą uwagę zwracając na jego dramaturgię i tradycyjną teatralność.
Takie mniej więcej założenia przyjęli sobie twórcy przedstawienia opartego na "Czarnym romansie" Władysława Terleckiego, powieści, która już w momencie pierwszego wydania (1973) zdobyła sobie uznanie u krytyki i czytelników. O atrakcyjności tego tekstu dla teatru decyduje głównie temat. Teatr lubi karmić się "samym sobą", a w końcu "Czarny romans" za osnowę fabuły bierze sobie historię autentyczną i niezwykłą, zwaną często w annałach (i teatralnych i sądowych) najtragiczniejszą historią miłosną w dziejach polskiego teatru. Jej bohaterką była Maria Wisnowska, popularna aktorka warszawska końca XIX stulecia, która wdała się w dramatyczny romans z Aleksandrem Bartenjewem, kornetem huzarów rosyjskich stacjonujących w Warszawie. Tych dwoje dzieliło wszystko - pozycja społeczna, narodowość, religia, wychowanie, wyznawane poglądy. Łączyło ich uczucie, które nie mogło i nie miało się nigdy spełnić.
Historia tragicznego "czarnego romansu" stała się inspiracją dla wielu pisarzy, ze sławnym noblistą Iwanem Buninem na czele (por. jego opowiadanie "Sprawa kometa Jełagina"). Tej fascynacji historią autentyczną, znaną ze szczegółami z licznych przekazów, uległ również Terlecki, który w swojej powieści poszukuje odpowiedzi na pytanie: jak doszło do tragicznego finału tego romansu, jak to się stało, że zginęła tylko Maria? Pytanie to postawić sobie może tylko Wiktor (tak nazywa się kochanek Marii w wersji Terleckiego) i rzeczywiście jego oczami oglądamy całą historię. Fabułą rządzi więc zasada retrospekcji, wspomnienia poddawanego bezustannej refleksji, próbie zrozumienia i wyjaśnienia sobie zawiłości zdarzeń.
Tę zasadę przejmuje również teatr, stając w konsekwencji przed niełatwym zadaniem: ukazując sekwencję kolejnych wydarzeń w zmiennych miejscach i "czasach" - ukazać równocześnie ewolucję psychiki i mentalności głównych bohaterów. Oglądamy więc w teatrze kolejną adaptację, ale nie jest to dramat napisany dla teatru na podstawie powieści. Nie tyle literaturę "nagina się" tu dla potrzeb teatru, a na odwrót: teatr stara się przekazać pewne treści intelektualne (właściwe pierwotnie literaturze) środkami teatralnymi.